Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz odradza. Józefat Nowiński. „Życie i marzenie”.  Lwów 1902


Głównym bohaterem tej gawędy jest młody człowiek, Stefan Mirecki, który po trzech latach udzielania źle płatnych lekcji w wielkim mieście, dzięki protekcji swego wychowawcy Kosowskiego zyskał zaproszenie do Jesiołowa hrabiów Jesiołowskich, gdzie ma być guwernerem dziewięcioletniego Julka. Myśli, że w ciągu roku odłoży kilkaset rubli, co pozwoli mu na podróż do Paryża. Oprócz Mireckiego chłopcem miał się zajmować Francuz, pan Savigny, zwany przez wszystkich po prostu Francuzem. Raz w tygodniu Julek był też odwożony w sąsiedztwo na dwie godziny angielskiego z panną Clark. Mirecki odbył swą podróż w wagonie drugiej klasy. Wysiadając, zauważył opuszczającego wagon pierwszej klasy młodego człowieka o rysach ściągłych, niezwykłej prawidłowości, o włosach jak len, wąskich jak dwa kłoski żyta wysoko nad wargą. Konie z Jesiołowa – krzyknął posługacz – podjechała kareta, do której wsiadł ów piękny nieznajomy. Pojazd ruszył. Mirecki chciał zawołać, żeby się zatrzymano, gdy usłyszał, że jego rzeczy są już na bryczce.

Naszemu bohaterowi przyszło do głowy, by dojechać do następnej stacji. Tam sprzedać zegarek lub palto i wrócić do Warszawy. Myśl o konieczności zwrotu zaliczki i kosztów podróży sprawi, że się opanował.

Do dworu jesiołowskiego dojeżdżało się aleją starych topoli. Był to budynek dwupiętrowy. Bryczka zatrzymała się przed bocznym gankiem. Na ganek wybiegł wyrostek w liberii. Mirecki znalazł się w wielkim, bardzo przyzwoicie umeblowanym pokoju na parterze. Na kominku buzował ogień, który go ogrzał. Podczas toalety dowiedział się od wyrostka imieniem Józek, że obok jest klasa, a dalej pokój młodego pana hrabiego, potem pokój Francuza. Obiad bywa punkt o pierwszej, kolacja o ósmej, a teraz właśnie „jaśnie państwo” są przy podwieczorku, który on wyłączny sługa tych trzech pokoi, zaraz „panu profesorowi” przyniesie.

„Jaśnie państwo” podwieczorkują razem, a profesorowi posyłają osobno, przemknęło przez myśl Mireckiemu aż zakrzyknął: Oj, źle!

Nazajutrz dyktando egzaminacyjne młody hrabia napisał dość marnie jak na swój wiek, podobnie wypadł rozbiór błędów. Mireckiemu przyszło do głowy dokładne powtórzenie tego dyktanda. Uczeń szybko zdał sobie sprawę, że to powtórka i rzucił pióro ze słowami: E, to nudno! Nie trać czasu i pisz! Kiedy mi się nie chce! To pozostaje mi powiedzieć to Twoim rodzicom. – Niech się pan spróbuje poskarżyć! Papa powie, że od tego trzyma aż dwu nauczycieli, żeby mieć spokój z dzieckiem, a mamusia obieca pomówić ze mną jutro, bo dziś, jak zawsze boli ją głowa.

– Nie powiedziałem, że chcę się skarżyć.

– Uprzedzę tylko, że nie mogę dać sobie z tobą rady i wyjadę.

– Namyśli się pan. Pan Koliński, co był przed panem, przez półtora roku co dzień powtarzał, że nie może sobie ze mną poradzić i nie wytrzyma, a był dopóki go papa nie wyprawił.

– Chwalisz się, żeś półtora roku dokuczał memu poprzednikowi. Teraz zdobędziesz większą chwałę. Będziesz mógł pysznić się przed moim następcą, że poprzedni nauczyciel uciekł od ciebie po pierwszej lekcji.

Wiedząc, że sprawiłem wrażenie, dodałem: Dziś jeszcze wyjadę z Jesiołowa.

Po chwili zdał sobie sprawę, że wyjeżdżając teraz nie zdąży już na ostatni warszawski pociąg. Przeraziła go myśl spędzania samotnej nocy na lichej kolejowej stacyjce i zrezygnował z myśli o wyjeździe.

Po paru dniach, w ciągu których Mirecki prosił starego hrabiego, by zechciał kiedyś przysłuchać się ich lekcji, ten wreszcie spełnił prośbę. Jesiołowski ze zdziwieniem słuchał szeregu pytań, które, zaczynając od najprostszych czynności – gra w piłkę, uprawa ogródka, do najbardziej złożonych – wznoszenie gmachów, budowa dróg żelaznych, zmuszały wszędzie do dostrzegania ruchu, który zbliża i oddala przedmioty, jedne od drugich.

Malec był roztargniony, jak nigdy dotąd denerwowała go obecność – po raz pierwszy w życiu – ojca na lekcji.

Teraz odezwał się Mirecki.  – Pytam raz jeszcze:  Na czym polega moc człowieka na ziemi, skoro nie może on stworzyć nic, czego nie ma?

– Do zbliżania i oddalania rzeczy, do łączenia ich i rozłączania. Przypuśćmy, że miałbyś kiedyś kuca, którego złapać nie sposób, który jednak gdy tylko zobaczy chomąto, przybiega, wsuwa łeb i zaczyna ciągnąć.

Otóż człowiek tak właśnie zaprzęga przeróżne widzialne i niewidzialne kuce stworzone przez Pana Boga. Powiada: Dmiesz wietrze bez sensu, na mają szkodę. Ja się zasadzę na ciebie. Buduje wiatrak, w którym wiatr miele. Chytry człowiek buduje statek, rozciąga na nim żagle, a wiatr zaprzęga się i ciągnie.

Nastąpił dzwonek na obiad i Julek poszedł umyć ręce. Wracając usłyszał, że rozmowa dotyczy jego osoby. Zatrzymał się przed progiem i słuchał: Bardzo wykształcony, ale też bardzo rozstrzelony umysł. Czy nie jest to wadą w pedagogu?

– Znam od dawna tego chłopaka i wyznam, że go studiuję. Rozstrzelenie tego umysłu jest pozorne. W gruncie rzeczy cechą dominującą jest właśnie potrzeba uogólnienia. Różne strony duszy są w nim niby jakieś jeziora prądem podziemnym złączone: rzuć coś do jednego – w drugim wypłynie. Umysł to oczywiście, co sam siebie jeszcze nie opanował: wiele w nim chaosu.

I tak aż do strony 595 rozważania psychologiczne przerywane są chwilami skromnym wątkiem fabularnym.

Józefat Nowiński Życie i marzenie w POLONIE