Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz odradza. Tepa (Teresa Prażmowska, 1842–1912). „Nie z salonu. Szkice z codziennego życia”


Jest to osiemnaście melancholijnych nowel, w których występują niedorozwinięte sieroty, nie będące w stanie  nauczyć się czytania i pisania, żywiące się od czasu do czasu podsuniętą im miską ziemniaków, samotne, przykute do łóżka, marznące wdowy. Samotne matki, którym epidemia zabiera kolejno ośmioro drobiazgu: Jagna wypadła z kołyski, Bartosek z Michałkiem wylali na siebie garnek ukropu. Bieda, czatuje przy kołysce chłopskiego niemowlęcia i duszy jego rozwinąć się nie daje, zabija je, lub upośledza fizycznie. Chłopiec w drugim roku życia nie może oprzeć się na jednej z nóżek. Lekarz obejrzał go, wypytał o szczegóły tyczące urodzenia się dziecka, trybu życia matki i pożywienia obojga; potem mówił o braku powietrza, o skrofułach, o zmiękczeniu kości, zapisał lekarstwo i wcieranie, ale to wszystko niewiele pomogło. Nóżka coraz bardziej się kurczyła. Wyschła, bezwładna, znacznie od drugiej krótsza i mniejsza, skazywała chłopczyka na nieuleczalne kalectwo, które odejmując ubogiemu możność pracy, skazuje go na nędzę i poniewierkę żebractwa.

Wicek wędrówkę życia zaczął od wędrówki po rodzinnej izbie, czołgając się po wilgotnej, grzybami porastającej podłodze.

Punktem, do którego stale dążył, była ściana naprzeciw okna; tam siadał, plecami opierał się o mur i wlepiał oczy w okienko wysoko pod sklepionym sufitem podziemia umieszczone. Nic prawie widzieć nie mógł, prócz nóg przechodniów, bo okno równe było z poziomem ulicy. Patrzył jednak całymi godzinami uważnym okiem.

W innym z opowiadań inteligent urodzony w mieście, już po studiach uniwersyteckich, nagle okazuje się być jedynym dziedzicem zmarłego dalekiego krewnego. Bohater opuszcza miasto dla obejrzenia swej posiadłości. Jest ona w najwyższym stopniu zaniedbana. Dachy, zarówno we dworze, jak w budynkach gospodarczych przeciekają. We wnętrzach chodzi się po błocie do kostek. W czasie burz wichry wybiły część szyb i przy kolejnym silniejszym wietrze można zostać uderzonym kawałkiem szkła. W ogrodzie tonie się w masach nie wiadomo od jak dawna nieuprzątniętych liści. W pewnych miejscach wpada  w niewidoczną kałużę. Zniechęcony nowy właściciel pragnie sprzedać posiadłość. Nikt się jednak nie trafił; mało kto miał pieniądze, a kto je miał, bał się nabywać własność ziemską, wtedy właśnie bardziej kłopotliwą niż kiedykolwiek.         

Oglądanie ruin zajęło czas do wczesnej nocy. Nie mając już środków powrotu, nasz bohater przysiada na obalonym pniu. Wciąga tchnienie łąk rozkwitłą trawą falujących, niw zbożowych i łanów pszenicznych, pól i ugorów zielskiem zarosłych. I tak przysypiając i budząc się, stale zmienia ostateczną decyzję. Tyle że nie wie od czego zacząć, jeśli tu zostanie.

W kolejnej noweli Józiowi, synowi urzędnika, dobremu uczniowi gimnazjum, w chwili gdy kończy dwanaście lat umiera ojciec. Wdowa, nieprzygotowana do żadnej pracy, pozbawiona środków do życia, nie jest w stanie zapłacić za kolejny rok nauki i Józio zostaje oddany na praktykę do szewca. Starannie dotąd wychowywany chłopiec, do pracy umysłowej lub zabaw z kolegami przywykły, teraz po całym dniu trudów, w izbie skąpo opalanej, z obawy by nie pozsychały się skóry, w wilgoci starych murów, gdzie wieje przez nieopatrzone drzwi, przy swędzie kuchni i oparach prania, z trudem usypia w chłodzie, budził się rano do szpiku kości przeziębły.

Majstrowa nazywa go złodziejem, bo gdy pomagał jej obierać marchew, ugryzł kawałek. Słysząc podobne rzeczy, tracił wszelki apetyt. Prawie już nie jadł, czasem nawet przestawał odczuwać głód. Mizerniał coraz więcej, kaszlał po całych nocach. Miał spieczone usta – co zauważył szewc i zastanawiał się, czy by nie zaprowadzić chłopca do doktora.

A co ja będę cudze dzieci lekować? Ofuknęła męża kobieta. Skąd na to wezmę?

Tepa (Teresa Prażmowska, 1842–1912). „Nie z salonu. Szkice z codziennego życia” w POLONIE