- Antoni Malczewski, autor jednego utworu
- Andrzej Dobosz odradza. Włodzimierz Paźniewski. „Kołnierzyk Słowackiego”. Kraków 1999
Główną postacią opowiadania jest czterdziestoletni Wiktor Ruben, od trzech lat zarządzający małym folwarkiem, w którym każdego lata urządzana jest kolonia dla niewidomych dzieci. Co tydzień przyjeżdża tu lekarz, by obejrzeć małych pacjentów. Tym razem spytał Wiktora, jak długo tu pracuje. Słysząc, że trzy lata uznał, że już najwyższy czas na urlop, na kilka tygodni.
Przez trzy lata niewiele się w tym miejscu zmieniło. Postarzał się dwór – willa z czerwonej cegły. Bardzo podrosły stojące przy nim drzewka.
Po rozmowie z doktorem Wiktor postanowił odwiedzić miejsce swojej młodości. Gdy dotarł tam, zbliżał się wieczór. Wszyscy byli zajęci. Bydło, konie, kury, kaczki zabierają się do spania. Ludzie muszą je dopilnować, zamknąć do stajni, obory czy kurnika, napoić i nakarmić. Wiktor przeszedł przez ganek. W przedpokoju powiesił na haku teczkę, płaszcz i kapelusz. Meble były teraz inne. Zobaczył w progu młodą, ładną osobę w jasnej sukni. Patrzyła na niego pytająco. Skłonił się jej – Pan do pana Kaweckiego – spytała. Uśmiechnął się – poznała go tym uśmiechem. Krzyknęła głośno: Pan Wiktor przyjechał! Pociągnęła go do pokoju. Otoczyło go mnóstwo kobiecych ramion. Wołano: Gdzie mama? Mama – Wiktor przyjechał. Pamiętano go. Jedna z nich, dobrze ubrana dama, bardzo korpulentna, mówiąca mu „ty”, musiała to być Julcia, najstarsza. Poznał jej głos, ale osoba była teraz kimś innym. Rozglądał się zmieszany. Ogólne poruszenie zwiększały liczne dzieci skaczące bezmyślnie.
Julcia powoli wyjaśniała: w Wilku stałeś się legendą. Zawsze się mówiło: żeby tu był Wiktor, to by to naprawił.
– Byłem przekonany, że przeszedłem przez Wilko jak cień, że nikt o mnie nie pamięta. – Źle myślałeś, powiedziała inna. To była Jola, najładniejsza z nich. Za każdym razem pytałam wujostwa o Ciebie. Ale nic nie wiedzieli. My się teraz wszystkie zbieramy na wakacje w Wilku. Razem z dziećmi. Dziś jesteśmy tu wszystkie. – A gdzie Fela? Zapytał. – Fela, chodź tu – zawołała Julcia. To moja najstarsza. – Weszła dziesięcioletnia dziewczyna. – O duża – Nie wiedziałem, że wyszłaś za mąż. Ale ja pytałem o dużą Felę. – Jak to, nie wiesz. Umarła już z dziesięć lat temu, na hiszpankę. Zaprowadzić cię na jej grób?
Poważna, chuda, zawsze najbrzydsza Kazia, zawsze gospodarna, podniosła się, mówiąc: Muszę zajrzeć do kuchni, zostaniesz z nami na kolacji. Za nią wybiegł chłopczyk, zapewne jej synek. Panie zasypywały Wiktora pytaniami, głównie dwie najstarsze: Julcia i Jola. Młodsze trzymały się z boku, patrząc zdziwione na przystojnego, zaniedbanego pana, którego prawie nie pamiętały. Gdy siedli do kolacji, Wiktor przypatrywał się im w pełnym świetle. Ależ Julcia to zupełnie ktoś inny, ruchy pełne powagi, śmiech wesoły, ale opanowany, gest godny. – Mówcie coś o sobie, ja przez piętnaście lat nie wiedziałem o was nic. Która jest zamężna, która nie. – Ja zamężna, dwoje dzieci – powiedziała Julcia. Kazia rozwiedziona, jeden syn. Jola zamężna, bezdzietna. Zosia zamężna, jeden syn. Ma już dwa lata, nazywa się Henio. Tunia, panna do wzięcia. Tunia miała zapewne tyle lat, co Julcia w tamtych czasach. Była może ładniejsza, delikatniejsza, miała wielkie, spłoszone szare oczy, gdy Julcia miała niebieskie, ładne, ale banalne. A ty Wiktorze? Byłem w wojsku, zostałem kapitanem, teraz w stanie spoczynku. Pracuję, zarządzam folwarkiem fundacyjnym pod Warszawą, Julcia mówiła o wujostwu: wuj się bardzo postarzał, ciotka zawsze taka sama.
– Może Tunia zechce oprowadzić mnie po Wilku i pokazać co się zmieniło? – Dobrze! Chodźmy. Ruszyli na spacer. Przed gankiem zatrzymali się na chwilę patrząc na widok, jaki się stąd rozlegał. Za podjazdem zaczynał się równy wąski kanał, który ciągnął się w alei starych grabów, przynajmniej na kilometr. Na końcu kanału, u wylotu alei stał duży młyn drewniany, a za nim zaczynała się wieś parafialna. – Czy lubisz dużo chodzić? Spytał Wiktor Tunię. – A pan? – Nie możesz mówić do mnie „Pan”. Twoje wszystkie siostry mówią do mnie po imieniu. – Będzie mi trudno. – Pamiętam cię zupełnie malutką. – Wpadłaś do salonu, wołając: kura mnie goniła. – Zawsze chodziłem z Felą w stronę młyna. A ty pamiętasz Felę? – Trochę, ale to już dziesięć lat jak umarła. – Chodźmy teraz na cmentarz. Dobrze, to niedaleko.
Przez całą drogę wzdłuż grabów Wiktor wspominał Felę, przytaczał niektóre jej powiedzenia. Tunia słuchała obojętnie, a jej uwagi, którymi przerywała opowiadanie Wiktora, świadczyły, że myśli o czymś innym. Wspomniała o urodzajach po obu stronach alei, o projektowanym połowie raków.