Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz odradza. Włodzimierz Paźniewski. „Kołnierzyk Słowackiego”. Kraków 1999


Kołnierzyk Słowackiego Włodzimierza Paźniewskiego to zbiór uwag istanowczych opinii całkiem bezpodstawnie nazwanych esejami. Składa się z kategorycznych uogólnień: Polak najłatwiej odnajduje się w dziejach jako ofiara otumaniona wzniosłą narkozą pełna resentymentów, kompromitujących intelekt zaraz po przejściu kolejnego walca historii. Strach niweluje inteligencję, zaś refleksję wysiedloną z sensu zastępuje usłużny stereotyp małego, biednego i udręczonego obszaru, zaciekłego w nastrojach i często bardzo żałosnego, gdzie myślenie odbywa się bez tradycji aleksandryjskiej i porządku, proporcji, harmonii, przyczyny i skutku, symetrii, figury zamkniętego koła i powrotu do źródeł. Chaos nie posiada osobowości; utracona również zostaje łączność z całością bytu. Właśnie na tym obszarze umiera w nas Europa. Pozostają przelotne nazwy i niepewne definicje. Z wytrwałością koncentrując się na sobie, na własnych klęskach i doznanych krzywdach, Polska ciągnie swoje dzieje jak przybrudzony bandaż. I dalej: Współczesny intelekt polski grzeje się przy cudzym ogniu i niczego wartościowego nie stworzył. W Polsce, gdzie od dwóch stuleci panuje atmosfera nudy i nieszczęścia, nawet bogactwo zajeżdża biedą… Kiedy w osiemnastym wieku państwo zawaliło się na głowę, istniała obawa, że ośrodki pamięci w mózgach Polaków ulegną uszkodzeniu i ludzie dadzą się omotać fikcji, w czym pomoże niebotyczny stos papierów i urzędnicze szykany. Polacy są konsekwentni w popełnianiu stale tych samych błędów. Kłamstwo samo klei im się do skóry, dlatego bardzo szybko sądy o świecie przerabiają w slogany, dydaktyczne zadęcia i służalczość wobec doktryn. Taki naruszony ceremoniał może tylko dusić. Uległe pojęcia próbują ustawiać świat w odpowiednim porządku, choć jest on tylko deformacją. Łatwo wówczas o ruinę wielkiej wizji. Porozumiewanie się za pomocą słów bywa iluzją, ale całe szczęście, że nie każde słowo staje się ciałem.

W kraju, gdzie bez kłamstwa trudno przeżyć nawet jeden dzień… Trudno, odkładam książkę Paźniewskiego na stronie 111. Chodzę ulicami. Spotykam znajomych, słyszę  ich opowieści. Następnego dnia przyjaciele potwierdzają to, co usłyszałem wczoraj. Przez tydzień żyję wśród normalnych, jak sądzę, ludzi. Jedni są weseli, inni odznaczają się powściągliwością w wyrażaniu uczuć. Przez tydzień odpocząłem od ponurych opinii i znów otwieram Paźniewskiego.

…Książkom towarzyszą absurdalne poglądy wyrażone dodatkowo nędznym stylem; dlatego dydaktyczne przestrogi literatury polskiej to pogadanka belfra, która wikła w fałszywą sytuację, bo ideały tracą jednoznaczność. Podręczna spiżarnia symboli świeci pustkami, nawet piękno ukrywa wewnętrzne zło, gdziekolwiek się pojedzie, w którąkolwiek stronę obróci, zastępuje człowiekowi drogę nikczemmność, zaś myślenie pachnie gazetą. W takich okolicznościach na nic się zdaje penetrowanie pojęć nazbyt pewnych. Trudno wymagać, aby było inaczej, skoro prawda błądzi na marginesie świadomości…

Polacy mają chorobliwą skłonność do uważania siebie za ludzi wyjątkowych, czego poza nimi nikt nie chce przyznać. Mierni i banalni zarazem powoli poznają długo tłumione pragnienia i żyją w atmosferze napiętej od pretensji, łykając slogany dość łatwo. Bardziej przypominają aktorów, którzy po wyjściu na scenę nie potrafią sobie przypomnieć własnych kwestii. Brak uwagi bywa odbierany jako lekceważenie, stąd frustracje i agresywne gesty, w czym jest gorączka i powierzchowność. Ironia, z której jesteśmy tak dumni, to resztówka osiemnastowiecznego realizmu. Gdy kultura przekonuje o nieważności ideałów, stale potrzebuje męczenników na transparenty, im więcej sztandarów i patriotycznej muzyczki,  tym więcej nikczemności do usprawiedliwienia lub ukrycia, zaś człowiek pewnego dnia wpada na pomysł, aby raz na zawsze anulować rzeczywistość i wpada w rytuał codziennego banału…

Społeczeństwa peryferyjne, po słowiańsku krańcowe, nie wnoszą ostrości ani do sztuki, ani do nauk humanistycznych. Tradycje kulturalne pozbawione continuum degradują się: stają się bardziej ciekawostką etniczną niż oparciem, ale w tej degradacji nikt nie dostrzega nadciągającego demona. W takim przypadku staje się rysopis przeciętności. Kto wiernie opisze przeciętność, sporządzi dokładny portret dzisiejszej kultury.

Neurotyczne poszukiwanie osobowości, tak charakterystyczne dla literatury polskiej, osuwa się w przerażającą monotonię i zmusza do ustawicznego potwierdzenia siebie. Jednostka, która nie przystaje na rolę ofiary i cierpiętnicze pozy, nie ma nic tu do szukania. Z ponurą determinacją dochodzi do głosu autodestrukcyjny charakter, który trudno osądzić jednym przymiotnikiem.

W tym miejscu pozostaje mi rozstać się raz na zawsze z przemyśleniami Włodzimierza Paźniewskiego. 

Włodzimierz Paźniewski. Kołnierzyk Słowackiego w Polonie