Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz bardzo poleca. Wiktor Woroszylski. „Dziennik węgierski 1956”. Biblioteka „Więzi” 1990


Autor urodził się w roku 1927 na Kresach ówczesnej Polski, w Grodnie. Po wojnie, w rezultacie której kraj nasz utracił Grodno, Woroszylski znalazł się w Łodzi i w 1945 roku zaczął studiować medycynę. Po dwu latach porzucił te studia. Przeniósł się do Warszawy, gdzie na Uniwersytecie wybrał sobie polonistykę.

Po wojnie powstały w Polsce dwa główne tygodniki literackie: skłaniająca się ku marksizmowi „Kuźnica” i raczej neutralne „Odrodzenie”. W roku 1950 nastąpiło połączenie obu pism w „Nową Kulturę”, głoszącą ostentacyjnie hasła realizmu socjalistycznego, z widniejącym na pierwszej stronie nad tytułem hasłem „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”, co wyróżniało pisma partyjne.

Woroszylski był od 1945 roku żarliwym działaczem Związku Walki Młodych, młodzieżowej przybudówki Partii Komunistycznej – PPR. Zaczął od współpracy z codziennym organem partii „Głos Ludu”, potem z młodzieżowym dziennikiem „Sztandar Młodych”. Został współpracownikiem „Nowej Kultury”,a w 1956 roku jej redaktorem naczelnym.

Młody komunistyczny aktywista był jednym z tych niewielu Polaków, którzy mogli wówczas  swobodnie jeździć po świecie i to nie za własne pieniądze. I tak we wrześniu 1949 roku był w Budapeszcie na Kongresie Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej.

Wewnątrzpartyjny spór między komunistami Laszlo Rajkiem a Matiasem Rakoszim doprowadził do zwycięstwa tego drugiego, procesu i zgładzenia Rajka.

W roku 1952 Woroszylski został wysłany do Moskwy, do szczególnej instytucji: Instytutu Literackiego im. Maksyma Gorkiego, gdzie przygotowywano wykwalifikowane kadry w dziedzinie teorii i praktyki realizmu socjalistycznego. Rezultatem tych studiów okazała się bardzo zajmująca opowieść o życiu dziewiętnastowiecznego pisarza rosyjskiego Michała Sałtykowa-Szczedrina Sny pod śniegiem,wydana przez PIW w roku 1963.

Gdy w październiku 1956 roku wybucha w Budapeszcie powstanie, Woroszylski po wielu skomplikowanych zabiegach znalazł się na pokładzie samolotu wiozącego do Budapesztu transport polskiej krwi i lekarstw. Polacy zostali otoczeni przez grupę zbrojnych cywilów i żołnierzy. Niektórzy mają swoje naszywki na krepowej czarnej podkładce. Ze względów językowych trudno porozumieć się z miejscowymi. Młodszym, gwałtem wprawdzie, wpojono rosyjski, ale nikt nie ma chęci go używać. Wreszcie zdarza się ktoś ze znajomością francuskiego, przez lata odsuwany działacz lewicy komunistycznej Géza Losonczy jest teraz członkiem tworzącego się właśnie rządu. Do pomieszczenia ciągle ktoś wchodzi, nieprężący się na baczność żołnierze, robotnicy z wypisanymi na kartkach postulatami, studenci. Przybywają wciąż nowi delegaci. Toczy się ogólna rozmowa o wszystkim. Najpilniejsze postulaty to: ustąpienie z Węgier armii sowieckiej, legalizacja partii politycznych, wolne wybory, ukaranie winnych. Taki program przedstawiła grupa rewolucyjna VIII Rejonu Budapesztu, której kierownictwo składa się z dwu oficerów, kilku robotników i studentów, literata i fryzjera.

Woroszylski trafia na byłego ambasadora w Warszawie, Zoltana Szanto, członka powołanego właśnie Dyrektoriatu Węgierskiej Partii Pracujących.

 – Przeżywamy ogromną tragedię narodu i tragedię partii. Na tym narodzie dokonano zbrodni. Komuniści zawinili i naród się od nich odwrócił. Naród ma rację. Tak mówi stary człowiek, który poświęcił życie idei, a u schyłku dostrzegł, że był wspólnikiem zbrodniarzy.

Autor mija księgarnię Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Radzieckiej. Przed nią dopala się płaski kopiec książek.

W Budapeszcie powstało teraz około czterdziestu partii politycznych. Gazeciarze sprzedają gazetki  tych partii. Największe powodzenie ma gazeta socjaldemokratów.

Pod koniec drugiego dnia Woroszylski przechodzi obok miejskiego komitetu partii, gdzie schroniła się grupa fukcjonariuszy AVH, bezwzględnej, okrutnej policji politycznej. Rosnący tłum ludzi wyłamuje bramy i linczuje Avoszów. Nasz kronikarz pyta patrzącą na to młodą dziewczynę, czy nie sądzi, że wśród linczowanych mogą się znaleźć niewinni? Nie, nikt z nas nie umie sobie tego wyobrazić.

Następuje potężna interwencja sowiecka. Atakujący mają artylerię, czołgi, samochody pancerne. Ale z jakichś względów nie wprowadzają do działań piechoty. Budapeszteńscy rozmówcy Woroszylskiego twierdzą, że po stronie napastnika przeważają chłopcy w burych szynelach, na ogół rocznik 1937, którzy nie wiedzą, gdzie ich przywieziono. Często nawet słabo władają językiem rosyjskim. Wbito im do głowy, że gromią tu podłych faszystów.

Wreszcie, przed opuszczeniem miasta po jedenastu dniach pobytu, Woroszylski widzi, że ani jednego domu nie oszczędziła wojna. Ulice są pełne zwłok. Ale także zniszczonych czołgów, rozwalonych katiuszy.

Woroszylski wyjechał z Węgier autobusem polskiej ambasady (jej budynek także został zniszczony) przez Jugosławię do Wiednia, skąd samolotem wrócił do Warszawy.

Miał wtedy koło tuzina spotkań, na których opowiadał co widział:  w Klubie Krzywego Koła, w Zakładach imienia Róży Luksemburg – gdzie stary komunista zarzucił mu kłamstwo – od zarania władzy radzieckiej burżuazja niemiłosiernie ją szkalowała. W Warszawie zaczął drukować Dziennik węgierski w „Nowej Kulturze”,której był redaktorem naczelnym. Pierwsze odcinki szarpała cenzura, wkrótce jednak nastąpił całkowity zakaz. Całość ukazała się w Paryżu, w czasopiśmie „France-Observateur”w tłumaczeniu Anny Posner, która tym samym zerwała z partią komunistyczną.

Wiktor Woroszylski. Dziennik węgierski 1956 w POLONIE