Andrzej Dobosz umiarkowanie poleca. „Przelotne wrażenia z podróży do Rzymu” Juliana Mohorta (właściwie Juliana Ochorowicza, 1850–1917)
Autor rozpoczyna swą podróż koleją z Warszawy przez Kraków, Wiedeń do Tryestu. Jest to pierwsze miejsce dokładnie opisane w tej książce. Tryest należał wtedy do Austrii, będąc niemal w całości zamieszkany przez Włochów. Liczył wówczas sto tysięcy mieszkańców. Do portu zawijało rocznie piętnaście tysięcy statków. Omnibusy miejskie pozbawione były ścian, mając tylko dachy chroniące przed słońcem. Okna budynków otwierano dopiero późnym wieczorem. Spędził w nim dwa dni czekając na statek do Wenecji. Gdy dotarł tam, chciał zacząć zwiedzanie miasta od Placu Św. Marka. Jego hotel był blisko placu. Jednak w bardzo wąskich uliczkach zastawionych setkami straganów z owocami, biżuterią i wachlarzami krążył przez kilka godzin, zmuszony często podnieść nogę, by wkroczyć na kolejny kamienny mostek, nad jednym ze stu czterdziestu kanałów, dzielących miasto na sto siedemdziesiąt wysepek.
Wreszcie trafił na plac. Przylega on do morza przez swe przedłużenie zwane Piazzetta. Trzy boki olbrzymiego trapezu, dwa najdłuższe i jeden najkrótszy, zajmuje gmach o dwu wysokich piętrach z kolumnadą i pasażem u dołu. Tam krąży publiczność, chroniąc się przed słońcem i oglądając wiele sklepów z pięknymi wystawami.
Najliczniejsze były sklepy jubilerów. Obok lustra weneckie, inkrustowane bogato szklane flakoniki. Bardzo tanie w stosunku do polskich cen. Liczne wystawne kawiarnie, księgarnie, składy perskich dywanów, liońskich jedwabi. Pod arkadami tłumy, wytworne damy i gondolierzy w białych koszulach.
Czwarty, szerszy bok placu zajmuje kościół Św. Marka i część Pałacu Dożów. Kościół jest dość niski w porównaniu z jego ogromem. Prócz wielkiej kopuły ma cztery mniejsze po rogach i mnóstwo drobnych wieżyczek.
Front ozdabia przedsionek, z którego wybiegają cztery rumaki z brązu złoconego pochodzące z epoki Nerona. Zdobiły one Łuk Triumfalny Trajana. Cesarz Konstantyn przeniósł je do Stambułu, w roku 1204 Doża Dandolo do Wenecji, w roku 1797 Napoleon przeniósł je do Paryża. Wreszcie w roku 1815 wróciły na miejsce.
Wewnątrz świątyni jest ponad pięćset marmurowych kolumn.
Parter sąsiedniego Pałacu Dożów stanowi kolumnada trzydziestu ośmiu słupów z arkadami gotyckimi. Nad nią druga, lżejsza, o siedemdziesięciu jeden kolumnach. Obie u góry rzeźbione w bogate ornamenty. Właściwy korpus gmachu składa się z czerwonych i białych kostek marmurowych. Do środka wchodzi się po olbrzymich schodach. Strzegą ich ogromne postacie Neptuna i Marsa.
Salę Wielkiej Rady zdobią obrazy z dziejów Wenecji. Wśród nich płótna Tintoretta i Paola Veronese.
Można też po schodach zejść do piwnicy, gdzie wilgotne wąskie korytarzyki prowadzą do cel więziennych.
Są też na placu dwie wieże. Wysoka brama z zegarem Torre Dell Orologio,gdzie dwie figury spiżowych wulkanów z młotami w rękach biją w dzwon, wydzwaniając godziny. Druga Il Campanille Di. S. Marco,prawie stumetrowa, z różowego marmuru, bez schodów lecz z pochyłą krętą podłogą. Z galerii na górze rozciąga się cudowny widok na całe miasto z kanałami, pałacami i jedynym ogrodem Giardino Publico.
Nocny pociąg dowozi o poranku podróżnych z Wenecji do Bolonii, położonej w dolinie, otoczonej przez wzgórza i góry. Jest tu jeden z najstarszych na świecie uniwersytetów. Są w środku miasta dwie wieże. Jedna wysokości osiemdziesięciu trzech metrów ma metrowe odchylenie od pionu, druga, o połowę niższa, ma już dwumetrowe i sprawia wrażenie, że zaraz na nas runie. A ona tak stoi od dwunastego wieku. Można w Bolonii obejrzeć wiele sławnych płócien.
Droga z Bolonii do Florencji należy do najpiękniejszych w całych Włoszech. Przecina w poprzek Apeniny, dając wiele wspaniałych widoków na doliny i płaskowzgórza ze zdumiewającą roślinnością. Drzewa oliwne, bukszpany, mnóstwo innych roślin, pałace wśród winnic.
We Florencji jest niezmierna ilość kwiaciarni. Nad Arno gromada ciekawych przypatruje się połowowi ryb. Rybacy bez sieci, lekko ubrani siedzą nad wodą, co jakiś czas skaczą do rzeki, nurkując przez kilka chwil, chwytają ryby rękami, wyrzucają je na brzeg.
Liczne są tu sklepy z rzeźbami w drewnie , marmurze.
Wśród wielu mostów najciekawszy jest Ponte Vecchio pochodzący z czasów rzymskich. Ma tylko trzy arkady, które dźwigają na sobie dwa szeregi zamieszkałych piętrowych domów, na parterach są znów sklepy jubilerskie.
Ponad tą mostową ulicą idzie galeria łącząca pałace Pittich i Uffizich z ich zbiorami Giotta, Fra Angelico, Leonarda Da Vinci, Rafaela, Van Dycka i Tycjana.
W środku miasta jest Plac Katedralny niemal w całości zajęty przez świątynię z czarnego i białego marmuru, mającą sto siedemdziesiąt metrów długości i sto czterdzieści szerokości, z kunsztowną kopułą. Piękna jest też stojąca obok dzwonnica – kwadratowa wieża wysokości osiemdziesięciu metrów z płyt marmurowych czarnych i białych.
Pośpieszny pociąg jedzie dziesięć godzin z Florencji do Rzymu.
Wśród nowych domów ślady grubego muru, szczątki łuku i fontanny. Rzym jest miastem wodotrysków. Tybr, brudna rzeka, rozdziela miasto na dwie części. Na prawym brzegu część mniejsza kończy się kościołem Św. Piotra, na przeciwnej, większej, są starożytne łaźnie Caracalli i Dioklecjana; w środku stary Rzym z Kapitolem. Nowoczesne Corso przecina nowe miasto aż do Piazza del Popolo. Corso nie odznacza się niczym szczególnym poza tłumami przechodzących i gwarem jaki czynią.
W miarę zbliżania się do św. Piotra uliczki stają się coraz węższe; mija się idące parami grupy kleryków w czerwonych sutannach, potem kleryków w sutannach fioletowych. Mnóstwo próżniaków włóczy się z kąta w kąt. Jest tu około trzydziestu tysięcy tolerowanych włóczęgów. Według spisu ludności z roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego pierwszego, na dwieście czterdzieści cztery tysiące mieszkańców sto piętnaście tysięcy nie umiało czytać ani pisać.
Z daleka widać kopułę największej w świecie bazyliki. Trzeba jeszcze minąć uliczki ze sklepami pełnymi rzymskich pamiątek: obrazków, krzyżyków, medalików.
Wewnątrz świątyni jest się przytłoczonym przez jej ogrom. W środku wielki baldachim spiżowy, wysoki siedemdziesiąt stóp, osłaniający ołtarz, przy którym w wielkie święta odprawia nabożeństwa sam papież. Trzydzieści olbrzymich ołtarzy, kilkadziesiąt konfesjonałów dla wszystkich języków świata, w tym jeden Pro Polonica Lingua, sto osiemdziesiąt marmurowych słupów, mnóstwo ozdób. Koszta utrzymania świątyni wynoszą obecnie pięćdziesiąt tysięcy rubli rocznie.
Pogańskim biegunem Watykanu jest Kapitol. Dwa lwy egipskie strzegą wejścia pod górę. Przed Kapitolem pomnik króla, filozofa…. Marka Aureliusza na koniu.
Dla ujrzenia Forum, Łuku Sewera, Amfiteatru i Pałaców Cesarskich trzeba zejść do Via del Campidolio w głąb doliny.
Dziwnie ponura groza przejmuje umysł na widok tej doliny, poprzetrącanych kolumn, sterczących martwo murów. Pusto tu. Sterczy jeszcze osiem filarów świątyni Saturna. Trzy olbrzymie słupy świątyni Wespazjana i płaskorzeźbami przybrany Łuk Septimusa Severa.
Rozciąga się ta dolina, dzieląca Kapitol od Palatinu, której środek zajmuje na lewo Forum Romanum z resztką ośmiu kolumn w rzędzie stojących, z prawej ślad ogromnej Basilica Julia urąga szczątkami.
Trzeba jeszcze w Rzymie zobaczyć Koloseum. Na ławach amfiteatru zajmującego cztery piętra mieściło się osiemdziesiąt siedem tysięcy widzów. Widowiska dzieliły się na cztery rodzaje:
1. Walki gladiatorów.
2. Walki zwierząt umyślnie hodowanych i przed widowiskiem głodzonych. W 248 roku po Chrystusie był to nosorożec, dziesęć tygrysów, trzydzieści lampartów, trzydzieści dwa słonie.
3. Wojny morskie, przed któremi scenę napełniano wodą, w którą też wpuszczano obok łodzi potwory.
4. I wreszcie pożeranie chrześcijan przez dzikie zwierzęta.
Przelotne wrażenia z podróży do Rzymu Juliana Mohorta w POLONIE