Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

O Kowalskim, co Moliera kochał i tłumaczył


„Żaden komik tyle mnie nie zajmował i nie bawił”

Rozpoczęty właśnie rok 400-lecia urodzin Moliera zwróci z pewnością uwagę na recepcję dzieł tego twórcy w Polsce. W XX wieku do popularyzacji sztuk najsłynniejszego komediopisarza francuskiego niewątpliwie przyczyniły się przekłady Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Krytycy i czytelnicy przez wiele lat traktowali tłumaczenia Boya jako niemal kanoniczne. Sięgając do zasobów Polony, warto zwrócić uwagę na fakt, że Żeleński w swym zamiłowaniu do Moliera miał poprzedników. Jednym z nich był z pewnością Franciszek Kowalski, żyjący w latach 1799–1862 poeta, pedagog i tłumacz. Molier był jego fascynacją od młodości. W latach 40. XIX wieku postawił sobie szczytny cel, by wydać dzieła Moliera w ośmiu tomach. Przystąpił do pracy z wielką pasją i determinacją. Dla każdego tomu z mozołem wyszukał grono sponsorów, którym tuż po stronie tytułowej składał serdeczne podziękowania. Z ośmiu planowanych tomów zdołał wydać sześć. A każdy utwór poprzedził wstępem. Jakość tłumaczeń Kowalskiego oceniano różnie. Nie był, rzecz jasna, pierwszym, który spolszczył Moliera. Był z pewnością jednym z pierwszych, którzy w tak znaczącym stopniu spopularyzowali jego dorobek.

Początki Moliera w Polsce

Pierwszy spektakl Molierowski w Polsce wystawiono w 1669 roku, czyli jeszcze za życia Moliera. Miało to miejsce w Warszawie w pałacu Jana Andrzeja Morsztyna. Grany był przez Francuzów, a więc w języku oryginału. Prezentację zorganizowano na cześć i pożegnanie zmuszonego do abdykacji króla Jana Kazimierza, przed jego wyjazdem do Francji i objęciem opactwa Saint-Germain-des-Prés. Na inaugurację zaś Sceny Narodowej, pierwszego polskiego teatru zawodowego, otwartego z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1765 roku, pokazano Natrętów, których autor, Józef Bielawski, zainspirował się Molierowskimi Les fâcheux.

W XVII-wiecznej Rzeczypospolitej, jak twierdzi dr Patryk Kencki w swej książce Staropolski Molier, zainteresowanie Molierem ograniczało się głównie do kręgów frankofilów. Byli to ludzie dobrze wykształceni, magnaci, interesujący się trendami panującymi w Europie. Można więc przyznać, że wówczas Molier był pewną ciekawostką. Moda na jego sztuki zapanowała w wieku następnym. Utwory Jeana Baptiste’a Poquelina gościły na scenach dworskich. Tu wielką rolę odegrała księżna Franciszka Urszula Radziwiłłowa, która była nie tylko adaptatorką, ale też inscenizatorką i jako osoba biegle władająca francuskim przetłumaczyła na polski trzy jego komedie. Molier gościł na scenach jezuickich i pijarskich. Wtedy też ważną rolę w popularyzacji autora Świętoszka odegrał Franciszek Bohomolec. Tworzył adaptacje jego tekstów, ale też pełnymi  garściami czerpał z jego twórczości, umieszczając pewne motywy w swoich sztukach. Moliera spolszczał też ojciec polskiego teatru, Wojciech Bogusławski. W XIX wieku jako tłumacz komedii Moliera zasłynął Franciszek Kowalski.

Molier jego miłość

Franciszek Kowalski, polski poeta, pedagog, pamiętnikarz, tłumacz, absolwent słynnego Liceum Krzemienieckiego, jeszcze w czasach szkolnych zajął się przekładami dzieł Moliera. Lektura zgromadzonych w Polonie sześciu tomów tłumaczeń to spora gratka.

W pierwszym  tomie, wydanym w Wilnie w 1847 roku, autor zaznacza: „Dzieło niniejsze, owoc długiej i mozolnej pracy, poświęcam łaskawemu sądowi i zabawie polskiej publiczności. Od dawna upodobawszy sobie w Molierze, zająłem się jego przepolszczeniem. W istocie żaden komik tyle mnie nie zajmował i nie bawił, śmieszności, jakie przed dwiesta prawie laty malował, są i dziś te same. I wiecznie te same pozostaną”.

Dawne przysłowie mówi, że tłumaczenia bywają jak kobiety: albo piękne, albo wierne. Kowalski zaznacza, że ponieważ niektóre sztuki Moliera są, jego zdaniem, „niestosowne do naszych zwyczajów”, zmuszony był dokonać pewnych mniejszych lub większych przeróbek.

Sporo inwencji włożył np. w nieco mniej znany utwór Miłość malarzem. „W oryginale – pisze Kowalski – ta zabawna komedyjka jest w jednym akcie; dla tego w przedmiocie rozleglejszego wymagającym rozmiaru, wypadki za nadto nagłe i niejako pomieszane, bez względu na czas i miejsce jedne po drugim po sobie następują. (…) Ja w tłumaczeniu, stosując się do dzisiejszego wieku i obyczajów, przerobiłem ją zupełnie i rozciągnąłem do trzech aktów z zachowaniem wszystkich scen komicznych. Z niewolnicy zrobiłem siostrzenicę. Wychowankę starego Włocha, który się chce z nią żenić i gniewa się, ile razy ona (umyślnie) nazywa go wujaszkiem; z lokaja przyjaciela mieszkającego przy Zdzisławie, niejako pieczeniarza. (…) Zdzisław jest nie udanym, jak w oryginale, ale prawdziwym malarzem. (…) W ogólności to wyborna komedyja, a jak mi się udało ją przerobić, zostawiam to światłemu sądowi czytelników i widzów”.

Czekając na reakcje odbiorców swych tłumaczeń Kowalski nie liczył na „gromkie pochwały”, miał jednak nadzieję, że uniknie surowej krytyki. Podczas lektury dzieł Moliera w jego tłumaczeniu można też przeczytać wiele anegdot i opowieści z życia samego autora. Tłumacz zwraca uwagę na fakt , że fascynację teatrem zaszczepił w Molierze dziadek, który zabierał go na komedie do Hotelu Burgońskiego. Informuje także o ważnych wydarzeniach w życiu autora. W ocenie jakości dzieł swego ulubionego komediopisarza pozostaje dość łaskawy, co akurat wydaje się logiczne. Po co miałby np. tłumaczyć dzieło ze wszech miar nieudane. Najsurowsza ocena trafiła się komedii w trzech aktach Przekory miłosne, o której pisze m.in.: „Ta komedyja pokazała się w miesiąc po »Trzpiocie«. W oryginale od dawna już się nie grywa, gdyż intryga jest niezmiernie zawikłana i romans nienaturalny, który w tłumaczeniu starałem się ile możności, zbliżyć do prawdopodobieństwa”.

Franciszek Kowalski, oddając Molierowi co boskie, nie rezygnuje dla siebie z tego, co cesarskie. W Wykwintnisiach, które ocenia jako jedną z najsławniejszych i najdowcipniejszych małych komedyjek, zauważa: „W tej komedyjce intrygi żadnej prawie nie ma, ale charaktery, żywość obrazów, wesołość dialogu i ruch rzeczy niczem nie zatrzymany są arcydziełem geniuszu komicznego. Co do mojego tłumaczenia można sądzić, jak wielką dla mnie było trudnością. Nie śmiałbym się go dotknąć, gdybym pomiędzy naszą płcią piękną nie widział mnóstwa podobnych choć nie tyle przesadzonych wykwintniś”.

Trzeba przyznać, że w niektórych przypadkach stosuje wytłumaczenia dość pokrętne. Weźmy przykład Don Garcyasza, czyli Księcia zazdrosnego: „Zdaje się, że Molier miał zamiar tę heroiczną komedyję wiecznemu oddać zapomnieniu, gdyż wiele z niej miejsc przeniósł do »Mizantropa« i »Amfitryona«, co było powodem, że ją wytłumaczyłem prozą, chociaż w oryginale jest wierszem”.

W uwagach tłumacza często pojawia się podziw dla Moliera, jego geniuszu. Widać to choćby w kilku uwagach dotyczących Szkoły żon. Autor zauważa: „Dziwić się i owszem należy zręczności, z jaką Molier samym zwierzaniem się kochanka i prostemi opowiadaniami przez pięć aktów zająć i podobać się umiał: zdawało się, że przedmiot tak suchy na jeden akt ledwie wystarczyć mógł; ale to jest cechą prawdziwego geniuszu umieć rozlać swą obfitość i urozmaica nudną jednostajność”.

Wysoką ocenę twórczości Moliera podzielał bez wątpienia król Ludwik XIV, który wspierał go finansowo. Król wspierał, ale i wymagał – np. Miłość doktorem była zleceniem wyjątkowo pilnym, jak zauważa Kowalski, autor miał na jej napisanie, wyuczenie się i premierę jedynie pięć dni. 

Kowalski bardzo źle znosi porażki Moliera, często wspomina o zawiści, z jaką spotykał się jego ulubiony komediopisarz, weźmy choćby przyjęcie Don Juana: „»Don Juan« Moliera, wybornie napisany, pełen rozsądku i komiczności (pominąwszy Posąg chodzący i piekło) źle był przyjęty. Obłudni nabożnisie, których już zatrwożyły grane pierwsze trzy akta »Świętoszka«, powstali przeciw Molierowi i pod imieniem jakiegoś Roszemona puścili w świat niegodziwą książkę, w której oskarżali go jako zbrodniarza i krzyczeli o jego ukaranie”.

„Z tak słabym zdrowiem w pracach bez przerwy, w smutnych domowych i różnego rodzaju kłopotach Molier, którego pamięć po wszystkie wieki rozciągać się będzie, żył tylko lat 54. Francja go straciła, płakała i powinna płakać, widząc stratę jego nienagrodzoną”, pisał w tomie pierwszym.