W Nienasyceniu (1930) — drugiej, po Pożegnaniu jesieni, dystopii pisarza — Stanisław Ignacy Witkiewicz kreśli intrygujący obraz mapy politycznej świata. Rewolucja bolszewicka rozprzestrzenia się w najlepsze. W Afryce i Europie Zachodniej panuje komunizm, którego fala zbliża powoli do Ameryki Północnej. W Rosji pod rządami cara Kiryła ma miejsce kontrrewolucja. Szaleje tam tzw. biały terror, a do kraju lada dzień mają wkroczyć Chińczycy. Chwilę później — co za nieuniknione uznają mocno zblazowani bohaterowie i bohaterki powieści — najeźdźcy dotrą również do Polski, gdzie funkcjonuje jeszcze system demokratyczny, choć jak to się właściwie dzieje, nie wie nikt. Państwem rządzi (choć jak podkreśla narrator: „pozornie”) Syndykat Zbawienia Narodowego, nazywany przez nieżyczliwych Stowarzyszeniem Zająców Najtchórzliwszych. Członkowie SZN, podobnie jak reszta obywateli i obywatelek, rezygnują z podejmowania jakichkolwiek działań i pogrążają się w oczekiwaniu na to, co będzie. Najważniejszą osobą w państwie jest wąsaty Kocmołuchowicz (skojarzenia z Józefem Piłsudskim są jak najbardziej uzasadnione). Początkowo to w nim Polki i Polacy pokładają resztki nadziei, licząc, że jednak stawi czoło chińskiej nawale. W końcu co, jeśli nie mityczne przedmurze, może powstrzymać „żywy chiński mur”?
Nienasycenie to specyficzna dystopia. Początkowo w świecie wykreowanym przez Witkacego nie ma ukazanej klasycznej totalitarnej władzy z określoną strukturą i aparatem represji. Przeważająca część powieści stanowi opis oczekiwania na nadejście budzącej lęk siły mającej zunifikować obywateli — siły, której odeprzeć nie sposób. System jako taki pojawia się dopiero z wojskami chińskimi. Wang, dowódca, tłumaczy powody, dla których Chińczycy — przekonani o swojej wyższości — pragną opanować Zachód: „Nie umiecie sobą rządzić i jesteście rasowo wyczerpani. My umiemy — nasza uśpiona od wieków inteligencja ocknęła się, dostawszy w ręce wasz genialny alfabet. Nasza nauka stanęła wyżej niż wasza. Odkryliśmy to właśnie, że wy się urządzić nie umiecie, a my umiemy. […] Urządzimy was i będziecie szczęśliwi”. Nowy porządek Chińczycy zaprowadzają starymi metodami: znajdziemy w powieści i plastyczny opis wykonywanych egzekucji, i ogłupiające pastylki — tutaj powiązane z tajemniczą religią, i ingerencję władzy w sferę seksualności obywatelek i obywateli podbitych krain.
W projektowanej przez najeźdźców przyszłości nie ma miejsca na indywidualność. Księżna Irina Ticonderoga, jedna z bohaterek powieści, po przyjęciu wschodniego narkotyku ze spokojem oczekuje totalnego ujednolicenia. Jest przekonana, że nie będzie ono zagrażało jednostce, wręcz przeciwnie: w nowej rzeczywistości indywiduum „jak klejnot w futerale ochronione będzie przed samym sobą”. Przed samym sobą skutecznie chronieni są przybywający do Polski identyczni chińscy żołnierze. Nie przypominają już ludzi: stanowią części dobrze naoliwionej maszyny wojskowej. Można dostrzec to wyraźnie w przedstawionej w ostatnim rozdziale scenie egzekucji kilku z nich. Skazani na śmierć mundurowi nie mają związanych rąk, nie pilnują ich strażnicy. Po ścięciu pierwszego pozostali gratulują katowi techniki. Nie ma w nich ani lęku, ani buntu. To elementy, które zaczęły szwankować, w związku z czym muszą zostać wymienione. Obserwujący wydarzenie Kocmołuchowicz — spodziewający się rychłego końca własnej egzystencji — nieco później dowie się, że przewinę skazanych (byli oficerami) stanowiło popełnienie taktycznych błędów w przygotowaniach do bitwy polsko-chińskiej, która się nie odbyła.
Razem ze wschodnią armią do Polski wdziera się murtibingizm. Oficjalnie nowa religia nie jest powiązana ze zdobywającą carską Białą Rosję, a później i demokratyczną Polskę, chińską armią; jednak nikt nie ma wątpliwości, że pozostaje z polityką w ścisłej zależności. Osoby przyjmujące tabletki Murti Binga, inaczej mówiąc: dawamesk B2, mają wizje pełne emocjonujących doznań, doświadczają także ułudy szczęścia. Nawróceni pogrążają się w głębokim spokoju. Miejsce i czas przestają mieć dla nich znaczenie. Nie mają ochoty na planowanie sobie życia. Narkotyk likwiduje marzenia, pragnienia i wszystkie niepokoje, dając w zamian niewyczerpaną cierpliwość. Witkacy pisze: „następowało zupełne sproszkowanie jaźni na szeregi bezzwiązkowych momentów; na tle możności poddania się każdej, najgłupszej nawet mechanicznej dyscyplinie. Nie darmo pracowały nad formułą dawamesku B2 najtęższe mózgi spośród chemików chińskich”. Jak widać, zanim Aldous Huxley ofiarował mieszkankom i mieszkańcom nowego wspaniałego świata cudowną somę, której „gram o właściwej porze najlepiej dopomoże”; Stanisław Ignacy Witkiewcz uraczył bohaterki i bohaterów swojej powieści specyfikiem nie mniej skutecznym i nie mniej przydatnym władzy.
Chińczycy nie tylko zamierzają „uszczęśliwiać” mieszkanki i mieszkańców podbijanych państw za pomocą nowej religii i chemii. Przede wszystkim chcą stworzyć nową rasę: żółto-białą. Są zdania, że cywilizacja Zachodu się wyczerpała. Obawiają się też, że w niedalekiej przyszłości podobne wyczerpanie może stać się bolączką Wschodu. „Musimy się odświeżyć rasowo, musimy was połknąć i strawić, i stworzyć nową rasę żółtobiałą, przed którą, jak to dowiodły nasze instytuty badań socjologiczno-biologicznych, otwierają się nieznane możliwości” — mówi Wang, po czym zapowiada obowiązek krzyżowanych małżeństw. Dawne związki ulegną rozwiązaniu. Prawo wchodzenia w dowolne relacje erotyczne zachowają jedynie artyści. Dlaczego w zmechanizowanym świecie uprzywilejowani mają być właśnie oni? Nie wiadomo. W każdym razie dla Tengiera, jednego z bohaterów powieści, wraz z nadejściem nowej władzy rozpoczną się niezłe czasy — o jego przyjemności zatroszczy się sekcja ochrony sztuki przy Ministerium Mechanizacji Kultury.
„Stosunkowo dość szybko (w jakie dwa miesiące) przyzwyczaili się ludziska, bo chyba gorszych bydląt nad ludzi nie ma w całym Wszechświecie” — pisze Witkiewicz, kończąc książkę. W jego powieści walec unifikacji i mechanizacji z przerażającą łatwością przetacza się przez świat. Tą tematyką Nienasycenia ówczesna krytyka literacka nie przejęła się jednak za bardzo. Rzekoma „chorobliwa erotomania” pisarza, „Mutter- i Schwesterkomplex’y” i inne „zboczenia” wygrzebane z wora jego powieści stanowiły dla — w większości zniesmaczonych — komentatorów znacznie ciekawsze zagadnienia.
Mechanizacja po chińsku by Urszula Dobrzańska is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License.