Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz poleca. Wojciech Wencel. „Lechoń. Rycerz i faunˮ. Kraków 2021


Bardzo, bardzo polecam książkę Wojciecha Wencla o Lechoniu. Rzecz jest świetnie napisana i doskonale udokumentowana. Autor przedstawia  genealogię rodu Serafinowiczów począwszy od zamierzchłych czasów. W drugiej połowie XVI wieku Serafinowiczowie żyli po sąsiedzku w Dziewiałkowie i licznych siołach wokół Wiłkomierza, a także w Kurlach, okolicach Poniewieża i w dawnych dobrach Wolimuntowiczów na Żmudzi (…).

Wprawdzie Serafinowiczowie nie byli tak bitni i wpływowi jak powieściowi Billewiczowie (autor odnosi się tutaj do Potopu Sienkiewicza – A.D.), ale należeli do tej samej wspólnoty duchowej, opierającej się na trzech filarach: wierze w Boga, wolności osobistej i miłości do rodzimej ziemi. Choć wywodzili się ze starożytnego” rodu litewskiego, od pierwszego pokolenia byli katolikami i mówili po polsku.

Dziadek Jana Lechonia służył w armii Napoleona.

Leszek Serafinowicz urodził się 13 marca 1899 roku w Warszawie. Ojciec, Władysław Serafinowicz, był urzędnikiem i działaczem społecznym, matka, Maria z Niewęgłowskich – nauczycielką. Do  Szkoły Realnej im. S. Staszica i Gimnazjum

im. E. Konopczyńskiego chodził w Warszawie. Dom rodzinny i Warszawa miały ogromny wpływ na duchowy rozwój chłopca, jego wiedzę historyczną. Łączyła go niezwykła więź z matką, do której był bardzo podobny fizycznie. Moja matka – pisał Lechoń w okresie emigracyjnym – ani na chwilę nie polubiła mojej tzw. kariery dyplomatycznej i nie mówiła ze mną o niej. Żadne moje felietony, essaye, poboczne roboty nigdy jej nie interesowały. Przez całe życie chciała tylko jednego – abym był drugim Słowackim”.

Wcześnie okazał się być cudownym dzieckiem. Debiutował tomikiem Na złotym polu przed maturą, w 1912 roku. W roku 1916 wystawił na scenie Teatru stanisławowskiego w Pomarańczarni, w Łazienkach Królewskich, obrazek dramatyczny W pałacu królewskim. Potem były studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim (1916–18), których nie ukończył.

Wiersze wydane w 1920 roku, w tomiku Karmazynowy poemat, przyniosły mu sławę. Jak pisze Wencel: Pod tym względem spośród skamandrytów mógł z nim konkurować jedynie Tuwim. Wcześniej należał do twórców grupy Skamander. To on wymyślił nazwę tej grupy poetów  i na pierwszym ich wystąpieniu wygłosił słowo programowe. W latach następnych dużo publikuje. W marcu 1921 roku podjął pierwszą próbę samobójczą. W kwietniu 1930 znalazł się w Paryżu, gdzie pracował jako attaché kulturalny ambasady RP.

Francję opuścił po wybuchu wojny. Następnie przez Hiszpanię i Portugalię wyjechał do Brazylii, żeby potem osiąść w Nowym Yorku, w którym zmarł śmiercią samobójczą 8 czerwca 1956 roku.

Ważnymi pismami, w których publikowali poeci były czasopisma „Skamander” i „Wiadomości Literackie” prowadzone przez Mieczysława Grydzewskiego, który później, już na obczyźnie, odegrał ważną rolę w życiu Jana Lechonia. Nigdy nie zwątpił w wielkość autora Karmazynowego poematu. Gdy poeta, ulegając chorobliwej podejrzliwości, przypisywał mu jakieś krytyczne sądy, odpowiadał krótko: „na Twoje trzy po trzy nie dam się nabrać: wiesz jak wielbię Twoją twórczość, poczynając od Poloneza artyleryjskiego”.

I dalej Wencel: „Każdy nowy wiersz poety był dla niego (Grydzewskiego – A.D.) wydarzeniem podtrzymującym ciągłość cywilizacji, którą w Kraju próbowali zniszczyć komuniści. Nic dziwnego, że w sierpniu 1952 roku złożył Leszkowi ofertę wydania jego poezji zebranych. (…) Ostatecznie Poezje zebrane 19161953 ukazały się nakładem »Wiadomości« w czerwcu 1954 roku.”

Ciekawa jest sprawa ewentualnych publikacji Lechonia  w paryskiej „Kulturze”. Wojciech Wencel skrupulatnie odkrywa przed czytelnikiem bieg wydarzeń.

Gdy w 1947 roku ukazał się pierwszy numer „Kultury”, „Jerzy Giedroyc bardzo intensywnie zachęcał Lechonia do współpracy… Tytułując go w listach »naszym największym poetą«, prosił o fragment powieści Bal u senator, a także o »szkice o literaturze amerykańskiej« i wiersz na rocznicę Monte Cassino”. Dopiero po dwu latach Lechoń informuje Giedroycia, że nie chce się zobowiązywać, bo jest „pochłonięty pisaniem” i powinien „nadrobić stracone lata”. Sielanka się skończyła.

„W odróżnieniu od redaktora »Wiadomości« Giedroyc na poezji się nie znał ani jej nie czuł. Piękno języka, muzyczność, metafizyka – cała ta sfera znajdowała się poza jego percepcją. Był »zwierzęciem politycznym« i zamawiał wiersze na tematy polityczne. Gwarancję poziomu literackiego dawało nazwisko autora, przy czym musiał to być autor »nasz«, a nie »ich«. Lechoń jako poeta z konkurencyjnego obozu, drukujący w znienawidzonych »Wiadomościach« wkrótce przestał być dla Giedroycia »naszym największym poetą«”. W październiku 1953 roku redaktor „Kultury” pisał do Gombrowicza: „Niech Pan zwróci uwagę na prześmieszną reklamę Lechonia w… »Wiadomościach«  zapowiedź subskrypcji jego »dzieł wszystkich«, sprowadzających się do stu z czymś wierszy: Myślę, że trzeba odczekać i wtedy generalnie rozprawić się z wieszczem”.

W odpowiedzi Gombrowicz pisze: „Jest coś mistycznego w tym, iż właśnie nijaki, próżny i pusty, snobliwy i konwencjonalny, sprytny i »klasyczny« staje się wieszczem. (…) »Kultura« nie powinna tolerować tego, co Grydz (Grydzewski – W.W.) wyrabia z Lechoniemˮ.

Dalej Wencel zauważa, że niemal wszyscy współpracownicy „Kultury”, a także Czesław Miłosz, odczuwali palącą potrzebę obrzucenia Leszka błotem.

W marcu 1956 roku Giedroyc pisał do Juliusza Mieroszewskiego: ˮLechonia trzymałbym we friżiderze (zamrażarce – W.W.), to facet już skończony”.  Smutna historia.

Wojciech Wencel. „Lechoń. Rycerz i faunˮ w POLONIE