- Sto dwudziesta rocznica urodzin Jalu Kurka
- Andrzej Dobosz poleca. Zbigniew Herbert. „Epilog burzyˮ. Wydawnictwo Dolnośląskie 1998
Jednym z mniej znanych utworów Aleksandra hrabiego Fredry, udostępnionych przez Polonę Biblioteki Narodowej, jest utwór Godzien litości. Warto o nim przypomnieć, bo grany bywa nieczęsto. Ostatnia jego realizacja, radiowa, odbyła się ponad pół wieku temu, bo w roku 1968.
Utwór ukazał się dopiero po śmierci autora, a powstał w ostatnim okresie jego życia. Zważywszy, że pisał go Fredro w czasie, kiedy to zgorzkniały i urażony złośliwą krytyką udał się na „emigrację wewnętrzną” i zamknięty dla świata i ludzi spędzał czas w swoim gabinecie, tworząc wyłącznie dla potomności, można przyjąć, że tytuł jest mocno autoironiczny.
Godzien litości historykom literatury płatał niezłe figle. Po pierwsze, były kłopoty z datą powstania. Nie była ona określona przez Fredrę, więc na podstawie odniesień do zawartych w utworze realnych wydarzeń Stanisław Pigoń ustalił ją na rok 1862. Po drugie, zachowały się dwa rękopisy komedii. Jeden znajduje się w Ossolineum, drugi w Bibliotece Narodowej. Ich analiza wykazała, że różnią się między sobą dość znacznie. Nawet w nazwiskach bohaterów. W jednym jest Laura Łącka, w drugim Łęcka.
Komitet zajmujący się spuścizną Fredry, mimo że ocenił utwór średnio, uznał, że należy wystawić go jako ciekawostkę. Prapremiera, zaplanowana na rok 1878 we Lwowie, odbyła się jednak rok wcześniej. Najpierw w Krakowie, a dopiero potem we Lwowie. Na premierę warszawską komedia musiała poczekać aż do 1952 roku, czyli 75 lat. Sztuka pojawiła się potem jeszcze 10 razy na afiszach teatrów. Ostatnio w 1968 roku. W tym też roku doczekała się realizacji radiowej.
Razem ze Świeczką i Rewolwerem
Godzien litości powstał w tym samym czasie, co Rewolwer, Teraz, Z jakim się wdajesz, takim się stajesz, Z Przemyśla do Przeszowy czy Świeczka zgasła. W tym czasie Fredro skupia się na życiu nie – jak czynił to wcześniej – szlachty czy ziemiaństwa, ale mieszczaństwa. I z takimi bohaterami mamy do czynienia w Godnym litości.
Przyjrzyjmy się im bliżej: Oto Karol Warski, krakowski mieszczuch przywiązany niewolniczo do swego majątku, poszukuje usilnie bogatego kawalera dla swej córki Antonii. A po pozbyciu się jej z domu planuje poślubić młodą wdowę. Antonia to nieopierzona emancypantka, czerpiąca idee z popularnych broszur. Fredro wobec obojga jest dość bezlitosny.
Najbardziej pozytywną postacią komedii jest Dormund, krakowski adwokat słynący z powagi, nieco mieszczańskiego poczucia humoru oraz swoistej mizantropii. Jego młodszy przyjaciel, Erwin, jest bliskim „kuzynem” Gucia ze Ślubów panieńskich, niepozbawionym uroku egoistą, leniem i nierobem. No i jest jeszcze Laura Łącka lub Łęcka, młoda wdowa, tyleż romansowa, co nieszczęśliwa, tyleż samotna, co sprytna i przebiegła. Taka młodsza Podstolina. Postacie te przypominają niektórych wcześniejszych bohaterów Fredry.
I jak się okazało po latach, stanowią też inspirację dla późniejszych postaci Michała Bałuckiego. Da się bowiem zauważyć pokrewieństwo Godnego litości z powstałym 40 lat później Klubem kawalerów – Antonię i Łęcką/Łącką śmiało uznać można za dalekie krewne Maryni i Ochockiej.
Prapremiera Godnego litości w Krakowie, za dyrekcji Stanisława Koźmiana, odbyła się 6 listopada 1877 roku. Recenzent „Czasu”, Antoni Kłobukowski, pisał: przedstawienie doskonałym pojęciem ról i równością gry należało do najcelniejszych w swoim rodzaju. Wśród kobiet grających w tym przedstawieniu na pierwszy plan wybijała się Antonina Hoffman, wybitna polska aktorka debiutująca w Warszawie, ale związana z Krakowem, grająca gościnnie także na scenach Lwowa, Poznania i Pragi. Towarzyszka życia Stanisława Koźmiana i matka jego synów. Zasłynęła nie tylko wybitnymi kreacjami w polskiej i światowej klasyce, ale także prowadzeniem salonu literacko-aktorskiego i działalnością filantropijną. Postać Laury zagrała „z tą subtelnością artyzmu, z tą łudzącą naturalnością, która zapominać każe o wystudiowaniu roli i zdaje się przedstawiać tylko żywą rzeczywistość”.
Ciepło pisano też o Felicji Stachowiczównie w roli Antonii, Józefie Szymańskim jako Dormundzie i Władysławie Wojdałłowiczu jako Warskim. Oraz Włodzimierzu Sobiesławie w roli Elwina. Premierowa publiczność, jak pisał recenzent, częstymi oklaskami wyrażała swoje zadowolenie. Komedię teatr powtórzył jeszcze raz 8 listopada i schował do lamusa, jak czyniono z większością utworów z pośmiertnej spuścizny Fredry.
Na warszawską premierę utwór musiał czekać 75 lat. Wystawiony został w 90. rocznicę powstania, czyli w 1952 roku, w Teatrze Powszechnym. Reżyserowała Danuta Pietraszkiewicz. Obsada niektórych ról była podwójna, a nawet potrójna i poczwórna. Recenzenci nie popadali w zachwyt, ale przyjęli przedstawienie raczej pozytywnie. Oto cytaty z dwóch recenzji:
· Godzien litości nie należy do komedii najlepszych. Fabuła jest w równej mierze sensacyjna, jak mało wybredna, poza pomysłowo skonstruowanym aktem I (…). Fredro, tworząc omawianą komedię, uległ niewątpliwie wpływowi ówczesnej produkcji komediowej, mającej na celu przede wszystkim zadowolenie gustów publiki mieszczańskiej, a więc często grawitującej ku farsie. Z drugiej jednak strony nie zrezygnował pisarz z wyrażenia swoich tendencji moralizatorskich, z pokazania obyczajowości klasy mieszczańskiej, z demaskowania wątpliwego morale niekochanej bynajmniej przez niego warstwy. „Dziś i Jutro”, nr 39, 28.09.1952 (tekst niepodpisany).
Dużo pochlebniej rzecz oceniła Karolina Beylin:
Godzien litości to sztuka przede wszystkim niesłychanie interesująca dlatego, że daje obraz najróżniejszych prądów nurtujących społeczeństwo polskie w roku 1862, kiedy została napisana. Każda niemal z postaci jest uosobieniem innego „modnego” prądu. Antonia to materiał na emancypantkę. (…) Drugi prąd, którego przedstawicielem jest ojciec Antonii (…) to magnetyzm. (…) Fredro, ukazawszy śmiesznostki magnetyzmu, emancypacji kobiet, obrał sobie za pozytywnego bohatera pozytywistę, a całkowicie w tym obrazie epoki świadomie pominął pokazanie choćby jednej postaci mającej idee rewolucyjne. Patrząc na tę sztukę, zapomina się, że jesteśmy w przededniu powstania styczniowego, że na bruku Warszawy polała sie już krew w czasie pogrzebu pięciu poległych. „Express Wieczorny”, nr 196, 15.08.1952.
W 1952 roku utwór Fredry trafił też na afisz Teatru Żeromskiego w Kielcach oraz Państwowego Teatru w Gnieźnie. Poza wymienioną Danutą Pietraszkiewicz reżyserami 10 powojennych premier byli: Irena Górska, Janina Orsza-Łukasiewicz, Andrzej Uramowicz, Jan Orsza, Władysław Woźnik, Andrzej Brzeziński, Eugeniusz Aniszczenko.
Ostatnia premiera odbyła się w 1968 roku i była to wersja radiowa, przygotowana przez Juliusza Owidzkiego. W obsadzie znaleźli się: Henryk Boukołowski w roli Erwina, Barbara Krafftówna jako Antonia, Karolina Lubieńska jako Laura Łęcka, jako Dormund wystąpił Zbigniew Zapasiewicz, jako Warski – Janusz Ziejewski, a w roli służącego – Marian Friedmann.
Andrzej Łapicki, wybitny aktor, podczas swojej dyrekcji w Teatrze Polskim w Warszawie w latach 1996–1999 scenę tę traktował jako Dom Aleksandra Fredry, którego twórczość szczególnie cenił. Wystawił w nim prawie wszystkie utwory pisarza. Wspomnianą sztukę jakoś pominął milczeniem. Fredro nie okazał się więc wystarczająco godzien miłości?