- Andrzej Dobosz poleca. Jarosław Iwaszkiewicz. „Śpiewnik włoskiˮ. Warszawa 1974
- Andrzej Dobosz poleca. Stanisław Barańczak. „Nieufni i zadufaniˮ. Ossolineum 1971
Paweł Kądziela wydał niezwykłą książkę. W nocie wydawniczej pisze:
W niniejszym tomie zebrano, drukowane w latach 1948–1998 w prasie polskiej, teksty eseistyczne i publicystyczne Zbigniewa Herberta, które nie zostały włączone przez pisarza do wydanych wcześniej zbiorów: „Barbarzyńcy w ogrodzie”, „Martwej natury z wędzidłem”, ani nie weszły do ogłoszonych pośmiertnie „Labiryntu nad morzem” i „Króla mrówek”…
Podczas innych kwerend udało się dotrzeć również do wielu zapomnianych tekstów pisanych przez Herberta pod pseudonimami: Patryk, Stefan Marthà, Mikołaj, Bolesław Herliński…
Książka liczy 822 strony i jest podzielona na pięć części. Każda z nich ułożona jest chronologicznie i zawiera teksty dotyczące sztuki polskiej i francuskiej, recenzje o książkach
i teatralne, wspomnienia pisarzy. Pisze o wielu malarzach: Aleksandrze Gierymskim, Tadeuszu Kulisiewiczu, Stanisławie Kamockim, Władysławie Strzemińskim, Tadeuszu Dominiku, Piotrze Potworowskim, Zygmuncie Waliszewskim i rzeźbiarzu Dunikowskim.
Wspomina pisarzy: Jana Brzękowskiego, Jerzego Zawieyskiego, Kazimierza Wierzyńskiego, z którym spotykał się w Paryżu. Przypomina Edwina Jędrkiewicza (1889–1971), którego „poznał po wojnie na Wybrzeżu”– zapomniany pisarz był również tłumaczem. Zdarzyło się, że pomagałem memu pierwszemu literackiemu patronowi w korekcie jednego z jego tłumaczeń. Profesor – jak go po galicyjsku tytułowałem – przysłał mi list z Rzymu, w którym był piękny opis zmierzchu na Via Apia…
Godny uwagi szkic Zbigniewa Herberta Wiktor Woroszylski na tle epoki pochodzi z roku 1996. Autor miał wówczas siedemdziesiąt dwa lata – Woroszylski w dniu śmierci (zmarł 13 września 1996) miał ich siedemdziesiąt jeden.
Szkic jest w dużej mierze autobiografią pisarza. Herbert po zakończeniu wojny wiedział, że uprawianie literatury w złych czasach nie jest dobrym wyborem: wybrałem tedy zawody pewne, stateczne, mieszczańskie – ekonomię, prawo z szaleńczym dodatkiem filozofii… Odbył więc studia w prywatnej uczelni Akademii Handlowej w Krakowie, co dawało podstawę do pracy w gospodarce; były to studia jak w czasach normalnej gospodarki kapitalistycznej. Miał za sobą również dwa pierwsze lata prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim.
W roku 1948 przeniósł się z rodziną do Trójmiasta, gdzie jego ojciec, należąc do ekipy Eugeniusza Kwiatkowskiego, miał inkorporować te ziemie do Polski.
Po dwu latach Kwiatkowski i jego współpracownicy zostali z dnia na dzień zwolnieni. Zastąpiła ich kadra nie budząca wątpliwości ideologicznych i klasowych, choć może nie dość fachowa.
Sześcioosobowa rodzina Herberta zajmowała trzypokojowe mieszkanie w piętrowym domku przy ulicy Bieruta. Po utracie pierwszej posady ojciec autora tułał się na różnych posadkach radcy handlowego, nauczyciela na kursach zrzeszenia kupców. Autor został jednoosobowym redaktorem i wydawcą organu ówczesnych biznesmenów „Przegląd kupieckiˮ. Masa nekrologów.
Po skończeniu w przepisowym terminie studiów prawa Herbert znalazł posadę w Narodowym Banku Polskim. Zaczął od pracy w sortowni zużytych banknotów i niszczenia ich w specjalnym piecu. Potem awansował do rangi starszego referenta kredytowania bezpośredniego, choć do końca nie wiedział, na czym polega kredytowanie bezpośrednie. Pensja wystarczała właściwie do połowy miesiąca. Chodziło się po zniszczonych chodnikach, w złych butach.
Aby wyrwać się z nudy i szarzyzny autor zapisał się do Związku Literatów Polskich. Gdański oddział związku skupiał przeważnie damy i starszych panów z Wilna i jego okolic. Chodzili oni przez okrągły rok w futrach, w stanie pogotowia przed najbliższą wywózką. Skoro władza, która wcześniej czy później wie wszystko, wpadnie na trop ich książek, wydanych w koszmarnych czasach sanacji: „Kto jedzie na kasztanceˮ, „My Pierwsza Brygadaˮ, „Oczy Marszałkaˮ, „Ziutekˮ. Żadne wydawnictwo nie podpisywało z nimi umów. Herbert został sekretarzem oddziału i organizował wieczory autorskie, by wesprzeć moralnie i finansowo rodaków znad Niemna.
Opowiada też Herbert o tym, jak wiadomość o przybyciu do Gdańska komisji weryfikacyjnej Związku Literatów Polskich, w osobach towarzyszy Hertza Pawła i Borowskiego Tadeusza, skłania go do opuszczenia domu i ukrywania się na terenie kraju. Jest to zadziwiające świadectwo nieuwagi na otaczającą rzeczywistość.
Paweł Hertz w roku 1948 był już autorem Notatnika obserwatora, w latach pięćdziesiątych antologistą – autorem sześciotomowego zbioru Poeci polscy XIX wieku, twórcą, na przykład, przypisów do Kordiana, przeznaczonych dla czytelnika wrażliwego na związek utworu z historią, pozwalających widzieć dzieło w szerokiej perspektywie. Doskonały znawca utworów najwybitniejszych, który równocześnie dostrzegał zalety autorów z dalekich rzędów, niezmiernie zasłużony, zarówno jako komentator tekstów, jak życzliwy działacz Związku Literatów. Zapamiętałem liczne rozmowy z nim jako najważniejsze uzupełnienie formalnych studiów. Nie cieszył się zresztą szczególną sympatią władzy; był raczej tolerowany ze względu na jego pozycję w środowisku.
Niezmiernie żałuję, że nie doszło do osobistego spotkania Herberta z Pawłem Hertzem.