Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz bardzo poleca. Stanisław Barańczak. Ironia i harmonia


Szkice o najnowszej (wówczas) literaturze polskiej po przeszło pół wieku w pełni zachowały swą aktualność.

Z jednej strony umasowienie, niemal upaństwowienie działalności literackiej: konkursy, turnieje, laury, laureaci. O nagrodę Czerwonej Róży, Zielonego Kwadratu, Srebrnej Fali, Złotego Liścia, Rubinowej Hortensji. O Lampkę Górniczą, o Wawrzyn Pałacyku, o Laur im. Czechowicza, o Warszawską Nike.

Konkursy w Katowicach, Gdańsku, Kłodzku, Kołobrzegu, Koszalinie, Lublinie, Łodzi, Poznaniu, Malborku, Opolu, Pile, Warszawie, Rybniku, Słupsku, Szczecinie, Toruniu, Wrocławiu, Piotrkowie Trybunalskim. Na wiersz zaangażowany, na wiersz olimpijski, na wiersz o pracy, na wiersz o Piotrkowie, na wiersz polityczny, na wiersz marynistyczny, na wiersz patriotyczny, na wiersz o winobraniu, na wiersz o Bitwie pod Polichnem. A przecież to nie wszystko, to tylko wybór z krótkiego odcinka życia literackiego, okresu dwóch lat 1966–67.

Wydawnictwo Iskry, w opracowaniu Adama Leszczyńskiego wydało w roku 1970 tom Laureaci konkursów poetyckich 1966–67. Ta książka ma średnie rozmiary, ale czytając wiersz poety X nagrodzony III nagrodą na turnieju w Y, powinniśmy zdać sobie sprawę, że musiano przyznać jeszcze drugie tyle wyróżnień.

Po omówieniu ogólnej sytuacji najmłodszej poezji polskiej, Barańczak zajmuje się poszczególnymi pisarzami. Pierwszym z nich jest Ernest Bryll, który oprócz wierszy lirycznych wydał także dramat Rzecz listopadowa (Warszawa 1968, PAX). Krytycy i recenzenci uczynili z Brylla czwartego wieszcza, budziciela sumień, współczesnego Wyspiańskiego, jedyną ostoję naszej literatury, męczennika prawdy.

Barańczak zastanawia się, co sprawiało, że Bryll trafił w gusty i potrzeby ludzi? Tak dokładnie, że obwołano go nowym Słowackim, Norwidem i Wyspiańskim i ma dziś lepszą prasę, niż miała za swego życia cała tamta trójka razem wzięta?

Barańczak zauważa współistnienie dwu równie silnych zapotrzebowań czytelników. Pierwszym jest potrzeba literatury krytycznej wobec świata, odważnej, demaskatorskiej i równie silna, dokładnie przeciwstawna potrzeba sztuki bezpiecznej, wygodnej, nieagresywnej. Bryll – według Barańczaka – jest tym, który obie te potrzeby potrafi jednocześnie zaspokoić. Wciąga sobie na głowę czapkę trefnisia, jednoczącego w sobie pochlebstwo i krytykę. Krytykować, ale w miarę, demaskować tylko do pewnych granic.

My, Polacy, jesteśmy zawsze tacy sami, powiada jedna z jego postaci. Z jednej strony bałwochwalcza cześć dla naszej historii, z drugiej nieumiejętność wyciągania nauki z historii, romantyczna brawura walki przez niechęć do szarej codziennej pracy.

Barańczak dostrzega u Brylla myślowe stereotypy, zbanalizowane komunały, mity przekazywane z pokolenia na pokolenie, ćwierćprawdy.

Bryllowe demaskacje są podtrzymywaniem zwietrzałych mitów; szarganie świętości – reanimowaniem odwiecznych przesądów. Widz Rzeczy listopadowej wzdycha rozczulony: Ach, te polskie dzieje.

To tak, jakby się czytało Słownik komunałów Flauberta: każdemu problemowi odpowiada najbardziej zbanalizowany i oczywisty krąg skojarzeń. Warszawa: powstanie, kanały, żurawie nad Kolumną Zygmunta, Plac Teatralny… Młode pokolenie: chęć użycia, brak ideałów, pogoń za pieniądzem.

Wreszcie język Brylla: zgrubienia i wulgaryzmy, „sarmacka składnia”, gramatyczne rymy. Ileż w tym zmanierowania!

Rzecz listopadowa pozostanie w literaturze, ale nie jako trwała wartość, lecz jako charakterystyczny epizod parady pozorów, jaką jest współczesne życie literackie.

Po tej jakże starannej egzekucji Brylla kolejni autorzy są traktowani nieco zdawkowo. Tadeusz Kubiak ( Kraina pierwsza, Czytelnik 1969) jest ukrzyżowany przez banał.

Omówienie twórczości poetyckiej Mariana Grześczaka Jasność (Czytelnik 1970) mieści się na czterech stronach: Na betonie kwiaty nie rosną.

Barańczak przypomina też, że w latach 1967–1970 próbowano odnowić powieść produkcyjną. Nie pamiętam nie tylko z lektury, lecz i z oglądanych uważnie okien księgarni książek Czesława Michniaka Telefon od żony, dyrektorze (1967),  Włodzimierza Kaczochy W słońcu, w deszczu (1968), Najpiękniej umiera gałąź Jerzego Mańkowskiego.

Z nazwiskiem Kaczocha spotykam się z pewnością po raz pierwszy w życiu. Szczęśliwie, bo Barańczak wspomina o jego koszmarnych dowcipach.

Stanisław Barańczak zajmuje się także w swojej książce twórczością Andrzeja Bursy:   Poeta cierpi za miliony

             Od 10 do 13.20

            O 11.10 uwiera go pęcherz

            Wychodzi

            Rozpina rozporek

            Zapina rozporek

            Wraca chrząka

            I apiat

            Cierpi za miliony

I na tym już zakończę.

Stanisław Barańczak. „Ironia i harmoniaˮ w POLONIE