- Stefan Garczyński, przyjaciel Mickiewicza
- Andrzej Dobosz nie bez wahań poleca. Wanda Grot-Bęczkowska. „Marzycielka”. Warszawa 1900
„Właśnie powstały zaburzenia pośród Mongołów, doprowadzonych do rozpaczy uciskiem władz chińskich, które pastwiły się nad nimi, usiłując ściągnąć wszystkie podatki i daniny za ubiegłe lata autonomji Hałbi, wyrwanej z rąk Pekinu. Koloniści rosyjscy podzielili się na partje i prowadzili z sobą zażarty spór; w Mongolji Wschodniej na czele wojsk rosyjsko-mongolskich walczył z Chińczykami buddysta, Niemiec, generał rosyjski, baron Ungern von Sternberg, broniący niepodległości Mongolji i cesarskich praw Żywego Boga«; rosyjscy oficerowi – uciekinierzy skupiali się w oddziały, przygotowując powstanie przeciwko bolszewikom na Syberji; władze mongolskie naogół bardzo przychylnie patrzyły na te oddziały, lecz zato urzędnicy chińscy prześladowali i gnębili Rosjan, a z nimi razem i innych cudzoziemców. Rząd sowiecki, zaniepokojony mobilizacją Rosjan-uciekinierów, posuwał coraz dalej, głębiej do Mongolji swoje wojska, a gubernatorzy chińscy chętnie wchodzili w jakieś tajne umowy z komisarzami bolszewickimi; w Urdze minister »buforowej« rzeczypospolitej, Juryn, sformował magistrat komunistyczny w dzielnicy rosyjskiej pod przewodnictwem popa bolszewika; konsulowie rosyjscy byli nieczynni, przeważnie trudniąc się paskarstwem i wyprzedażą własności państwowych; Chińczycy wzmacniali załogi w głównych punktach strategicznych Hałhi, posyłając wgłąb kraju oddziały karne; żołnierze chińscy wpadali do domów osób prywatnych, rabowali, zabijali i gwałcili”.
„Ja już wolę dusić partyzantów, potykać się z chunchuzami i jeść mięso zdechłych od dżumy byków, niż słuchać coraz to nowych i coraz bardziej trwożnych wieści!”
Przez kraj ludzi, bogów i zwierząt Ferdynanda Ossendowskiego pozostaje jedną z najczęściej tłumaczonych, najżywiej dyskutowanych – i niesłusznie u nas zapomnianych – książek polskiego autora (choć najpierw, w 1921 roku, wydano ją po angielsku). Historia ucieczki z pogrążonej w wojnie domowej Rosji przez Mongolię, w której wszyscy walczą ze wszystkimi, wywołała sensację i mnóstwo polemik. Najwięcej kontrowersji wzbudził fragment o wędrówce przez Tybet oraz opis podziemnego królestwa Aharty, choć wytykano – tym razem jak najsłuszniej! – także „myśliwską pasję, której nie da się pogodzić ze szczerą miłością do przyrody”.
Geograficzne nieścisłości i okultystyczny plagiat z markiza Saint-Yvesa d’Alveydre (1824–1909) ze szczególną zaciekłością piętnował Sven Hedin (1865–1952), słynny szwedzki podróżnik, uczony, kartograf i zagorzały nazista, który poświęcił polemice z Ossendowskim stustronicową książkę.
Co ciekawe, w tybetańskiej tradycji buddyjskiej napisanie takiego samego tekstu przez dwóch autorów bywa uznawane nie za dowód ściągania, ale za akt proweniencji mistycznej. W sukurs Ossendowskiemu przyszli słynni orientaliści George Roerich (1902–1960) i Marco Pallis (1895–1989). Wspierali go też państwo Röttgen (vel Trimondi), usiłujący zapobiec przejęciu władzy nad światem przez buddyjskich okultystów, mimo oczywistych językowych i doktrynalnych niepodobieństw wywodzący historię (drogiej aryjskiemu sercu Himmlera i jak najbardziej współczesnym neonazistom) cywilizacji z wnętrza Ziemi z „podkoloryzowanych reporterskim zwyczajem” podań o Śambhali.
Szczególną wartość mają nakreślone przez Ossendowskiego (jak sam pisał – „własną krwią”) portrety „Bogdo-hutuhtu” – czyli Ósmego Dżawdzandamby (1869–1924), duchowego przywódcy Mongołów, obwołanego po odzyskaniu niepodległości w 1911 roku Bogdo („świętym”) Chanem oraz Romana von Ungern-Sternberga, „szalonego” pruskiego barona zwalczającego „czerwoną zarazę” z taką zaciekłością, że został uznany za emanację jednego z groźnych bóstw, których zadaniem jest strzeżenie doktryny buddyjskiej, i równie okrutnego, tajemniczego „Tuszegun-Lamy”, czyli Dża Lamy Dambidżancana (1862–1922), rosyjskiego Kałmuka i bohatera walk o niepodległość Mongolii.
Ci, którzy do dziś krytykują Ossendowskiego za zamiłowanie do mnożenia sensacyjnych i nieprawdopodobnych wątków, powinni wiedzieć, że saga – po odzyskaniu przez Mongolię niezawisłości po chińsko-sowieckim rozbiorze i komunistycznym ludobójstwie – trwa dalej. Otóż Dalajlama właśnie oficjalnie „rozpoznał” nowe wcielenie Dżawdzandamby (tyb. Dziecyn Dampa) w niewymienionym z imienia „ze względów bezpieczeństwa” ośmioletnim mongolskim chłopcu, „wybranym spośród stu tysięcy kandydatów jednym z identycznych bliźniaków”. Ma on (co stanowi „dodatkową ochronę”) obywatelstwo amerykańskie i jest synem profesora i autora prac z zakresu teorii gier oraz dyrektorki wielkiego koncernu wydobywczego, wnukiem założycielki tej firmy i wpływowej polityczki, których „ostatecznie przekonało” do pogodzenia się z losem medium tybetańskiej wyroczni państwowej na wygnaniu. Rozwścieczony Pekin miał w odwecie nagłośnić zmanipulowane nagranie, próbując zszargać nieskazitelny wizerunek sędziwego Dalajlamy, a miesiąc później zobowiązał wszystkie (w tym także tybetańskie i mongolskie) świątynie i klasztory do aktywnego „sinizowania religii i wiernych”. Telo Tulku – duchowy przywódca Kałmuków, który w poprzednim wcieleniu był potwierdzającym słowa Ossendowskiego źródłem Pallisa – potępiwszy rosyjską inwazję na Ukrainę, musiał pospiesznie opuścić Rosję. A to przecież ledwie pierwszy akapit nowego rozdziału.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego