Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Agnieszka Osiecka. Ta, co w pamięci ciągle płonie


Agnieszka Osiecka 9 października obchodziłaby 85. urodziny. Poetka, autorka dzienników, sztuk teatralnych, a przede wszystkim kilku tysięcy tekstów piosenek, które weszły do historii polskiej muzyki rozrywkowej. Osobowość barwna, nieokiełznana. W ciągu życia zgromadziła niezwykłe archiwum, które dzięki jej córce, Agacie Passent, znajduje się dziś w zbiorach Biblioteki Narodowej. To archiwum to pasjonująca opowieść, utkana z wielu wątków, zapisków z codzienności, szkiców utworów, które śpiewała cała Polska, to także zapiski ze spotkań z ludźmi, którzy potem stali się luminarzami kultury, szkice o zawiedzionej miłości, marzeniach, pisane w chwilach zwątpienia i triumfu. Zapiski człowieka, który lgnął do ludzi, ale też przed nimi uciekał, a jeszcze częściej uciekał przed samym sobą.

To przebogate archiwum „żarliwej kolekcjonerki uczuć”, przekazane Bibliotece Narodowej i przez jej pracowników rozpoznane i skatalogowane, jest prawdziwą gratką dla badaczy dokumentów, licznych pamiątek, rękopisów. To również gratka dla epistolografów, gdyż Osiecka była mistrzynią pisania listów, a i korespondentów dobierała sobie wybitnych.

Wiele osób twierdzi, że Agnieszka Osiecka nie doceniała swego talentu. I jest w tym dużo prawdy. Twórczość poetycką traktowała jako twórczość użytkową. Czuła, że ma łatwość wypowiadania się w formie wiersza i nie widziała w tym niczego nadzwyczajnego. Uznała po prostu, że, jakby to ujął Jacek Cygan, „ten typ tak ma”. Lubiła bawić się słowem, choć nie w takim stopniu, jak to czynili choćby Maria Czubaszek i Jeremi Przybora. Przywiązywała się do własnych skojarzeń, ale co najmniej kilkakrotnie potrafiła zmienić słowa w swoim wierszu, kiedy została o to poproszona. W wierszach żyła właściwie poza polityką. O ingerencji cenzury mówi się tylko raz. Rzecz dotyczyła piosenki Okularnicy. Utwór przed publicznym wykonaniem w STS musiał być, tak jak wszystkie programy teatralne, zaakceptowany przez cenzurę.

Cenzorowi ta piosenka wprawdzie się podobała, uznał jednak, że dochody opisanych w niej wkraczających w dorosłe życie „okularników” są wyraźnie niedoszacowane. Osiecka postanowiła więc wspaniałomyślnie dorzucić swym bohaterom osiemset złotych. I w ten sposób wers: „potem żyją gdzieś na mieście za te polskie tysiąc dwieście” został zmieniony na: „potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące. Itp., itd., itd”. Zdarzyło się nawet, że na wyraźne żądanie zmieniła niemal cały utwór. Tak było ze słynnym Niech żyje bal. Gruntowna metamorfoza dokonała się dzięki Maryli Rodowicz. Piosenkarka – jak mi wspominała – była tuż przed tournée po USA i nie miała jakiegoś nowego, wielkiego hitu. Kiedy usłyszała melodię Seweryna Krajewskiego, utwór bardzo jej się spodobał. Wiedziała, że to jest to. Agnieszka Osiecka ostudziła jej zapał i poinformowała, że to muzyka do piosenki napisanej już dla Jerzego Połomskiego. Rodowicz, jak wcześniej w przypadku Kolorowych jarmarków Janusza Laskowskiego, nie dawała za wygraną. Czuła się jednak wyraźnie zdegustowana, gdy zaczęła czytać pierwszy wers: „Jurek ogórek, kiełbasa i sznurek”. Powiedziała Agnieszce, że utwór trzeba napisać na nowo. I potraktować poważnie. I tak powstała nowa opowieść rozpoczynająca się od słów: „Życie, kochanie, trwa tyle co taniec”. Narodził się przebój wszech czasów. Jedynym zdziwionym był Jerzy Połomski, gdy wracając z zagranicy usłyszał w radiu swoją piosenkę z zupełnie innymi słowami i wykonywaną przez Marylę Rodowicz. Rękopisy obu wersji utworu, a może nawet naniesionych na nie poprawek, znajdują się oczywiście w Bibliotece Narodowej.

Taczki obłędu Byrona

Utwory Agnieszki Osieckiej od lat cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Na to, że docierają do szerokiego grona odbiorców, składa się wiele przyczyn. Osiecką cechowała umiejętność obserwacji rzeczywistości, a ponadto miała bardzo żywy kontakt z ludźmi, była ich ciekawa, a oni często zwierzali się jej z własnych trosk, pragnień i marzeń, i potem pojawiali się w jej utworach. Poetka wielokrotnie podkreślała, że czułaby się głęboko nieszczęśliwa, gdyby straciła sympatię swych fanów. Poza tym posługiwała się pięknym, ale też powszechnie zrozumiałym językiem. Nie stosowała wybujałych metafor. Są jednak wyjątki, np. słowa „pchajmy więc taczki obłędu jak Byron” z Niech żyje bal – nie zdążyłem autorki o nie zapytać… Dla znawców twórczości Osieckiej jest to określenie co najmniej tak zagadkowe, jak „krzesełka lorda Blotton” z Operetki Gombrowicza. Popularność Osieckiej wynikała też z jej bezpośredniego, ciepłego stosunku do ludzi. W jej utworach trudno znaleźć ton pogardy wobec bliźniego, a tym bardziej poczucia manii wielkości u autora. Kilkakrotnie zdarzało się wprawdzie, że była przez ludzi zraniona, czasem nawet upokorzona, ale raczej przeżywała to w samotności niż dawała wyraz wprost w utworze dramatycznym czy piosence.

Poszukiwanie bomby pod stołem

Z tymi utworami dramatycznymi Agnieszki Osieckiej był pewien problem, który wywoływała zresztą sama autorka. Pamiętam, jak podczas jednej z wielu rozmów w Barze Espresso przy rondzie Waszyngtona mówiła mi, że jej wielkim niespełnieniem jest teatr. Potraktowałem to jako rodzaj kokieterii, przypominając choćby powodzenie, jakim cieszyły się Niech no tylko zakwitną jabłonie, Łotrzyce lub Apetyt na czereśnie, który wielu krytyków odbierało jako polską odpowiedź na sztukę Williama Gibsona Dwoje na huśtawce. Osiecka odpowiadała, że to są tylko sztuczki, a nie sztuki. Wprawki sceniczne, a nie rasowe utwory teatralne. „Różnie o mnie mówią: tekściara, pisarka, poetka, ale nikt nie użył słowa Dramaturg – mówiła mi z wyraźnym żalem i z pewną bezbronnością. – Jeśli tak jak my teraz siedzą dwie osoby przy stoliku i rozmawiają, to jeszcze nie jest dramat. Dramat byłby wtedy, gdyby pod stołem była jeszcze bomba. A ja tej bomby nigdy nie potrafiłam podłożyć”.

Zaczynając swą przygodę literacką od STS, była przekonana, że po serii piosenek naturalną koleją rzeczy będzie pisanie dramatów. Tak się niestety nie stało. Dlatego też pod koniec życia z wielką nadzieją mówiła o współpracy z sopockim Teatrem Atelier, założonym przez André Hübnera Ochodlo. Szybko okazało się, że w tym przypadku życie artystyczne poetki łączyło się z jej życiem prywatnym. Dla tego miejsca i ludzi je tworzących Osiecka stała się nie tylko muzą, ale wręcz bogiem. Tu też powstała najbardziej wstrząsająca jej sztuka Darcie pierza. Artystka, świadoma nieuleczalnej choroby, rozliczała się w niej z życiem.

Czy fakt, że Agnieszka Osiecka napisała kilka tysięcy piosenek, obniżał jej wartość jako poetki i spychał do szufladki z napisem Autorka Piosenek? Taką tezę wygłosił, zarówno w stosunku do Osieckiej, jak i Przybory czy Młynarskiego, pewien znany, szczególnie ostatnio, publicysta i pisarz. Oczywiście, w bogatym dorobku poetki zdarzają się utwory gorsze i lepsze. Ale gdy słucha się na przykład W żółtych płomieniach liści, czyż słowa nie dorównują klasą choćby poezji Leśmiana…?