Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz stanowczo odradza. Skarby prababki. Piotr Jaxa Bykowski


Autor tak wyraźnie nie lubi i nie ceni swych postaci, że obcuje się z nimi z przykrością.

Duży plac zawalony rumowiskami jakichś budynków, złożonemi z resztek drzewa, gruzu, cegły, słomy itp., pomiędzy któremi świnki wiejskie porobiły sobie barłogi, kury zaś, kaczki i rozmaite swojskie i dzikie ptactwo z właściwą sobie skrzętnością, ze starej słomy, strzech powalonych, dobywały jakieś nie dostrzeżone dla oka ludzkiego okruchy. To był rodzaj budynku, wpadłego w ziemię o wklęsłym dachu, ze wszech stron podpartym krokwiami. Budynek ten tak wyglądał, jak daszki od wiejskich piwnic; jednak wpatrzywszy się bliżej znać było, że to resztki dość wysokiego i przed laty porządnego gmachu, ze znacznej jego części w gruzy rozsypanej, wysokie ściany i kominy sterczały. W ciemnej sionce szczupłe drzwiczki prowadziły do nędznej, pochylonej izdebki, posiadającej więcej słupków drewnianych i podpórek niż miejsca wolnego. W rogu izby znajdował się pogarbiony komin, w którym płonące łuczywo rzucało słaby promień. Kobieta w łachmanach siedząca przy kominie obierała kartofle i obrane do garnka przy ogniu rzucała. Obok niej leżał duży pies w objęciach małej dziewczynki, która, złożywszy na nim głowę jak na posłaniu, twardo spała. Cała była okryta jakimiś workami i łachmanami, a wystające  spod nich bujne, jasne kędziory mieszały się z czarną sierścią jej towarzysza.

Nagle pies warknął. Na to, jakby spod ziemi, rozległ się starczy głos: Kto tam wszedł? Pięćdziesięcioletni elegancki pan, którego powóz musiał zatrzymać się przed ruiną, odpowiedział: To ja, Kalasanty Kłodzki. Kalasanty, a to po co?

Zanim przybyły zdobył się na odpowiedź, usłyszał:

Nie masz co tu robić… zresztą, jeśliś ciekawy oglądać kościotrupa to wejdź? – Puść go, Agnieszka.

Kobieta porzuciła kartofle, poszperała za kominem i z ogromnym kluczem, i z trzaskiem, i chrzęstem otworzyła mocno okute drzwi, używane zwykle przy skarbcach. Za drzwiami była druga część piwnicy, w górnej framudze posiadająca podwójne, gęsto zakratowane okno. Sprzęty izby składały się z dwu wielkich skrzyń mocno okutych. Jedna z nich była zasłana brudną, grubą pościelą, na której leżało ciało, a raczej szkielet wychudzonej staruszki, której twarz miała kolor ziemi porosłej mchem, okolona była białymi włosami.

Tylko szeroko otwarte oczy świadczyły o życiu. Stał jeszcze stół, spraną białą płachtą nakryty, krucyfiks i dwie świece. Do tego kręciło się tam siedem małych piesków.

Po coś tu przybył?
Dowiedziawszy się, że babunia dobrodziejka choruje.
Chciałeś wiedzieć,  czy ci czegoś nie dam albo testamentem nie zapiszę?
Bardzoś się omylił!

Staruszka przypomniała sobie o prawach gościnności. Spytała, czy wnuk zechce coś przekąsić. Są kartofle!

Gość wymówił się od uczty.

– Przywiozłem drogiej babci mojego Benca.
A po co mi, i tak nie wiem, co się stanie z moją siódemką. Jednak nie mogąc się oprzeć namiętności do psów, spytała o rasę Benca.
– To nie pies. To sławny doktór.
Przez sto lat nie potrzebowałam doktorów, to po co mi w ostatnich godzinach życia.
– Może mógłbym być w czymś pomocnym?
– Mnie już tylko Bóg pomoże.
– A do ułożenia i spisania ostatniej woli?

Staruszka roześmiała się szyderczo.

– Od tego trzeba było zacząć. Dotknęła leżących pod poduszką worków. Rozległ się dźwięk metalu. Bądź pewien, że szeląga z tego nie dostaniesz. Jedno, co ci prawo dać może, to opiekę nad moją dziedziczką, małoletnią Gertudą. Pewna jestem, że jeśli ci się uda, okradniesz ją. Przez to nie będziesz gorszy niż jesteś, ona zaś jako uboższa będzie lepsza, a może tem samem szczęśliwsza.

Teraz następuje długa retrospekcja opowiadająca dzieje finansowe ostatnich pokoleń rodziny Krodzkich. W każdej generacji rodzina była bardzo liczna i w każdej ktoś przejmował z powodzeniem za pomocą niegodziwych forteli spory majątek należny siostrze lub bratu. Równocześnie inni zadawali się byle czym. Obecna prababka, parokrotna wdowa, weszła w posiadanie swych bezmiernych skarbów, dziedzicząc spadki po kolejnych, coraz starszych mężach. Dawniej ukochany wnuk Kalasanty, żyjący wtedy w Warszawie, odwiedzał ją co rok i otrzymywał pewną sumę. Zdarzyło się, że kiedyś przyjechał już po paru miesiącach prosząc o pieniądze, bo musi spłacić dług honorowy. Staruszka nie była świadoma, że długi dzielą się na zwyczajne i honorowe.

Zobowiązania wobec wdów, sierot, krawca, szewca, piekarza mogą czekać. Przegrana w karty jest długiem honorowym i musi zostać niezwłocznie uregulowana. Kalasanty daremnie prosił babkę, zajętą właśnie liczeniem złotych monet w otwartej skrzyni, o wsparcie. Zrozpaczony odepchnął ją, chwycił parę garści złota i wybiegł.

Nieszczęśliwa groźnym głosem zawołała: Pomnij, iż Bóg nie pobłogosławi ręki podwójnie występnej, bo złodziejskiej i na starszego podniesionej.

Pozbawiony pomocy Krodzki wykorzystał swoje zdolności do kaligrafii. Mając jakiś dokument z podpisem starościny podrobił weksel na ogromną sumę i złożył go u swego wierzyciela, Jonasza. Starościna litościwie wykupiła weksel, nie wysyłając wnuka do więzienia.

W chwili śmierci prababki Gertruda miała cztery lata. Na każdy rok przed jej dojściem do pełnoletniości wypłacano Krodzkiemu kilkaset złotych. Zapewniał jej przyzwoite utrzymanie. Krodzki ożenił się i mieszkał teraz w posiadłości żony na wsi. Tam Gertruda spotkała wiejską sierotę w swoim wieku, Nastię od Fedka. Polubiła ją i dziewczynki zamieszkały w tym samym pokoju.

Po jakimś czasie okolicę nawiedziła epidemia ospy i obie na nią zapadły. Zajmował się nimi doktor Benc. Wkrótce Gertruda zmarła. Kalasanty wyprawił jej uroczysty pogrzeb, wystawił marmurowy nagrobek. Odwiózł Nastię na daleką Ukrainę, gdzie zostawił ją u zamożnych chłopów, przekazując poważne środki na utrzymanie.

Krodzki stał się spadkobiercą Gertrudy. Tymczasem umiera stara sługa Agnieszka od obierania kartofli. Krodzki zapewnia jej mały dworek w majątku. Pragnie ona odbyć spowiedź publiczną ze względu na wagę swych grzechów.

Dowiedzcie się, Gertruda Falska żyje. Zamiast niej pochowano Nastię. Oprócz mnie, opłaconej, wiedział o tym tylko doktór.

Słysząc to Krodzki strzela sobie w głowę, padając na miejscu, zaś doktor wskakuje na konia, umykając w niewiadomym kierunku.

Piotr Jaxa Bykowski. Skarby prababki w PLONIE

◊◊◊

Digitalizację materiałów bibliotecznych w ramach projektu „Patrimonium – zabytki piśmiennictwa” dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu oraz Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.

◊◊◊