Jeszcze w XIX wieku przyroda Tatr stanowiła nie lada zagadkę dla większości polskich przyrodników. Wiadomości na temat fauny i flory wyłuskiwano z lokalnych podań lub gromadzono na podstawie obserwacji dokonywanych podczas krótkich wypraw przyrodniczych w dzikie tereny Zachodnich Karpat. Badacze wybierający sobie na bazę wypadową wieś Zakopane szybko przekonywali się, że powodzenie ekspedycji zależy od dobrego przewodnika. Grupę żądnych wiedzy inteligentów należało więc uzupełnić o tubylca, potrafiącego bezpiecznie dotrzeć do wyznaczonego celu i w podobny sposób z niego powrócić. Okazało się, że osobami najlepiej orientującymi się w trudnym górskim terenie są kłusownicy trudniący się fachem świszczarstwa, czyli polowaniem na zwierzę zwane przez polskich górali świstakiem, a po stronie słowackiej hwizdarem. Wierzono, że zwierzę to kryje się pod ziemią, a jedynym znakiem jego obecności jest wydawany przez niego świst.
Seweryn Goszczyński w swoim Dzienniku podróży do Tatrów z 1853 roku pisał:
Najdziwniejszą sprzeczność pośród tej martwoty mają tworzyć lasy leżące gdzie niegdzie między lodowcami: są one zwykle w dolinach nadzwyczajnej głębokości; cień ich gęstwy nie różni się od czarnej nocy; rzecz szczególna, że w tych lasach przechowują się zwierzęta, które same tylko gwizdaniem swojem ożywiają tę ciszę jakby podziemną. Niektórzy myślą że to są bobaki. Przystępy do tych lasów są niepokonanych prawie trudności dla niegórali i niestrzelców.
Przez długi czas mylono świstaka tatrzańskiego (Marmota marmota latirostris) z bobakiem (Marmota bobak). Dopiero w 1961 roku uznano go za odrębny podgatunek świstaka. W 1809 roku ksiądz Kluk w pracy ze Zwierząt domowych i dzikich osobliwie kraiowych, historyi naturalney początki i gospodarstwo uznał go za przedstawiciela rodzimej fauny, tym samym wyprzedzając niemal o wiek wszystkich polskich przyrodników. Wiedzę tę, jak to zazwyczaj bywało, czerpał z owianych tajemnicą źródeł:
Świszcz, (Marmota) Murmelthier: […] Mieszczę go między kraiowymi zwerzętemi, szczególnie z wiadomości mi uczynioney, że się na Karpackich znajdować maią górach.
Opis świstaka od zawsze sprawiał przyrodnikom kłopot, choć alpejskie gryzonie znano już od starożytności. Pliniusz pisał, że jest on wielkości łasicy. Gesner porównywał go do borsuka o zębach jak u zajęcy i myszy. Athanasius Kircher uznawał go za mieszańca borsuka i wiewiórki. Ludwik Zejszner z kolei twierdził, że łbem jest podobny do myszy, resztą ciała podobny niedźwiedziowi, a sierścią nie różni się od szopów. Ciekawy obraz świstaka przedstawił także w swojej pracy wcześniej wspomniany Kluk:
Głowa ma podobieństwo do zajęczey, sierść i pazury iak u jaźwca, zęby iak u bobra, łapy iak u niedźwiedzia: ogon i uszy krótkie: nogi niskie. Włos na nich brunatny.
Krzyżując wymienione zwierzęta zgodnie z powyższą instrukcją uzyskamy następującego gryzonia:
Na wygląd wskazał też autor pierwszej polskiej monografii świstaka, profesor Maksymilian Nowicki, kiedy tłumaczył łacińską nazwę tego gatunku:
Wyglądają one, jakby powstały z części różnych zwierząt, co właśnie wysłużyło im nazwę Arctomys, tyle co misiomysz.
Podziw wśród przyrodników budziły ostre zmysły świstaka i jego zdolność do zakopywania się w ziemi. Konrad Gesner w Historiae animalium twierdził, że człowiek, który schwyta zakopującego się w ziemię świstaka, nie będzie w stanie utrzymać go w dłoniach. Zdaniem Boruckiego mają one wzrok tak bystry, że wypatrzą człowieka z odległości, z której on może je dostrzec jedynie przez lornetkę.
Opisom świstaków towarzyszyły także różne legendy. Według niektórych stróżujący świstak działał pod silną presją. Utrzymywano, że gdy nie uda mu się ostrzec pobratymców przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, płaci za swoje gapiostwo śmiercią – rozszarpany na strzępy przez pozostałych członków rodziny. Panowało również przekonanie, że wytarta sierść na grzbietach świstaków jest związana z nietypową metodą przynoszenia siana do legowisk. Twierdzono, że mają one w zwyczaju kłaść jednego ze swoich współtowarzyszy na plecach i nakładając na niego siano, używać go jako taczki, a następnie ciągnąć za ogon do nory. Informację tę można przeczytać zarówno w starszych dziełach – jak Historia naturalis Pliniusza, jak i w pracach późniejszych, na przykład u wspomnianego Gesnera czy Historyi naturalnej Ładowskiego.
Przyrodników zadziwiała także świstacza zdolność do długotrwałego snu. Związane z nim znaczne spowolnienie funkcji życiowych postrzegano jako pozorną śmierć. Świszczarze tatrzańscy twierdzili, że w trakcie snu zimowego świstak przewraca się z boku na bok tylko raz – w dniu Oczyszczenia N.M.P. (drugi lutego). Nowicki pisał, że zwierzę znajdujące się w stanie odrętwienia można swobodnie transportować w skrzyni. Niektóre badania dowodziły natomiast, że odcięta głowa świstaka będącego w trakcie snu zimowego reaguje na bodźce jeszcze dwie godziny po dekapitacji.
Wytrwali badacze, którym udało się zbliżyć do świstaka na tyle, żeby zobaczyć jak wygląda jego życie poza norą, szybko przekonywali się, że owiana legendą świstacza bystrość zmysłów zamknięta została w pociesznym, ciamajdowatym cielsku. Jean-Charles Chenu opisując grację ruchów świstaka napisał Leur démarche est lourde et embarrassée, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że świstak porusza się niczym ociężała oferma. Borucki zauważył, że gdy świstak się spieszy, to po pewnym czasie podaje w wątpliwość wydajność swoich kończyn i dochodzi do wniosku, że lepszym rozwiązaniem będzie po prostu sturlać się ze stoku.
Turlanie się ułatwiały świstakowi krągłości. Gesner twierdził, że świstak bardziej rośnie wszerz niż wzdłuż, ponieważ lubuje się w produktach mlecznych. Autor Historiae animalium opisywał przypadki zakradania się świstaków do górskich chat w Alpach, gdzie popijały one mleko siorbiąc przy tym jak świnie. Mięso wzbudzało natomiast w świstaku wstręt i pogardę. W pracy O świstaku Nowickiego, Ludwik Zejszner, będący w posiadaniu oswojonego świstaka, przedstawił taką obserwację:
Nalazłszy mięso pieskom na miseczce przygotowane, zaraz obracał się tyłkiem do miseczki i koło niej napaskudził.
Chcąc dowiedzieć się, jak Ludwik Zejszner wszedł w posiadanie świstaka, należy wrócić do fachu świszczarstwa, którym trudnili się pierwsi przewodnicy tatrzańscy. Zwyczaj odłowu świstaków nie wynikał ze szkodliwości tego zwierza, lecz z obsesji podhalańczyków na punkcie rzekomych właściwości świstaczego sadła. Od pokoleń uznawano je za jedyne skuteczne lekarstwo na wszelkie choroby i dolegliwości. Gdy schorowany góral zastosował zewnętrznie lub wewnętrznie świstacze sadło i pomimo tego umarł, znaczyło to, że najwyraźniej śmierć była mu pisana, umrzeć musiał i sam zdecydował, że na umieranie pora. Stanisław Eliasz-Radzikowski w pracy Podhalanie i Tatry na początku wieku XIX tłumaczył:
Sadło świstacze uważają górale za wszechmocny lek przeciw wszelkim chorobom, jeżeli on nie pomoże, to nic nie pomoże, żaden lek na świecie. Dlatego cena maści dochodzi aż do 4 złotych. Sadło świstacze posiada nadzwyczajne własności lecznicze w przekonaniu górali. Jest to cudowny lek pomagający w rozlicznych chorobach.
Świadkiem tego samego był również Borucki:
Świstak u Tatrzanina jest prawdziwym kamieniem filozoficznym, eliksirem życia, szukanym tak długo a bezpożytecznie przez alchemików. Świstaka zamienić można na złoto, a sadło jego, Bóg wie do czego się nie używa.
Profesor Nowicki w ten sposób przedstawia w swojej monografii smutny los świstaka:
Nikomu nie zawadza i w niczym nie przeszkadza, jednak doznaje prześladowań od strony górali, którzy „zabobonnie” wierzą w skuteczność sadła jako środka lekarskiego na wszystkie schorzenia. […] Tłuste mięso uważają za wzmacniający środek dla położnic, świeżo ściągniętą skórę za środek zaradczy przeciw gośćcowi, a co do sadła, to nie masz zdaniem naszych Podhalan lekarstwa jemu równego, leczy bowiem wybornie wszystkie choroby. Używają go wewnętrznie i zewnętrznie przeciw przepuklinie u dzieci, dają pić z mlekiem położnicom dla ułatwienia porodu lub zaradzenia osłabieniu, z wódką zaś chorym, którzy cierpią na dolegliwości w brzuchu; utrzymują też, że goi rany i okaleczenia, że uśmierza kaszel, rozdziela stwardniałe gruczoły i t. d. Lubo chorzy doznają zwykle zawodu i umierają […]
Problem prześladowania świstaków zauważany był przez wielu podróżników. Witkiewicz w swojej pracy Na przełęczy: wrażenia i obrazy z Tatr opisując pierwszą styczność górali z naukami zakopiańskiego proboszcza Józefa Stolarczyka zauważył, że góral widząc w świstaczym sadle daleko więcej tajemniczej mocy niż w mszach i koronkach, zamiast brać udział w nabożeństwach, woli udać się w góry grzebść świstaki.
Świszczarz wybierał się grzebść w okolicach Wszystkich Świętych, kiedy świstaki zapadały w sen zimowy, a ziemia była jeszcze miękka. Miejsca, w których należało szukać nor, znał z okresu letniego, kiedy przemierzając górskie doliny nasłuchiwał świstaczych głosów. Jak zauważył Witkiewicz Głos ten działa na przewodników, jak ślad zająca na ogary. Dla wprawionego świszczarza znalezienie nory nie stanowiło najmniejszego problemu. Pierwszym tropem było rozsypane siano, które świstaki gubiły znosząc je do swojego legowiska. Góral był także w stanie wypatrzeć te miejsca na upłazach, gdzie widać było ślady żerowania świstaków. Następnie rozpoznawał charakterystyczną kupkę ziemi znajdującą się przed norą. Norę wejściową rozpoznawał po tym, że ziemia użyta do jej zatkania zmieszana była z sianem. Po jej znalezieniu góral wyposażony w motykę lub rydel zaczynał rozkopywać norę podążając w kierunku komory gniazdowej. Obecność świstaków co jakiś czas sondował przy wykorzystaniu rymacza, często wbijając go w odrętwiałe zwierzęta. Po odkopaniu komory gniazdowej, świstaki były przez niego wybierane i zabijane obuchem strzelby lub poprzez uderzenie głową o pobliską skałę. Te z nich, które jeszcze nie zdążyły zapaść w sen zimowy starały się wydostać z komory gniazdowej przez norę boczną, niosąc w zębach swoje młode i pospiesznie zakopując się głębiej w ziemię. Pomimo że Gesner pisał o niemożliwości pochwycenia zakopującego się świstaka, tatrzańskich górali najwyraźniej to nie dotyczyło. Jędrzej Wala, jeden z najwybitniejszych przewodników tatrzańskich opowiadał:
przykładamy ucho do ziemi, nadsłuchujemy, kędy w niej dudni jakby dur, dur, dur, i za tym odgłosem co tchu kopiemy, przyczem nieraz już poździerałem sobie pazury z wielkiego pośpiechu, tak jak świstaki ze strachu.
Świstaki, którym udało się uciec od śmierci z rąk świszczarza, ginęły z braku możliwości schronienia się przed szybko nadchodzącym zimowym chłodem. Z tego powodu, górale wykopujący całe świstacze rodziny, po zabiciu najbardziej rosłych i tłustych okazów, brali ze sobą odrętwiałe samice wraz z całym miotem. Jednym z takich świstaków był ten posiadany przez Ludwika Zejsznera.
O kopaniu świstaków opowiadał także Witkiewiczowi znany gawędziarz tatrzański Sabała:
Zajdziemy do takiej dolinki, соk wiedział, ze je miejsce godne na świstaki, juze było prawie pociemiato. Mieliśmy takom małom motyckę, wziołek se grzebść. Ziem była lekka, bez skale, grzebiem od wiecora do rania, ale zaś potem były takie skale, dziura się pod nie chowała, juźci grzebiem a pilnie pozierałek do nieba, cy nie uwidzem kany jakik gości. Dopiro z tej ćmy cosi prasło piargiem. — Józek mówi: „Cap!” ja zaś „Cłowiek!” To zaś potem świsło trzy razy… porwę flintę — myśliwskie prawo krótkie! Cekam — nic! Daj grzebść! Skoro na świtaniu, jest stary, wielgi świstak. Ale, zabił się do skale, nie móg go dostać. Dziubne flintom — a on gryzie. Wezmę rymac, kciał to wkręcić w kucine, zaś wywlec — odciął zębami rak na rymacu. No, rzekę, juz ja cie dostane! Juźci paf! z jednej flinty do dziury, — posiedzę na kwilę! — paf! z drugiej. No, i co się nie zrobiło, dymem go zdusiło, — idzie z tej jam taki pijany — ja go łap za kucinę, ten się sarpnął — kucina w garzści ostała — uciok!
Fakt, że wykopywanie odrętwiałych świstaków było najbardziej skuteczną metodą na pozyskanie ich sadła, nie oznacza, że nie były one nękane przez górali w okresie letnim. Polowano na nie wtedy przy użyciu strzelb lub oklepców rozstawianych przy wyjściu z nor. Zwierzę schwytane w sidła nierzadko męczyło się kilka dni zanim zostało zabite przez kłusownika. W monografii O świstaku Nowicki tak odnosi się do tych metod:
Przykrego wrażenia, jakie wywołuje widok tej ohydnej sceny, człowiek choćby z iskierką uczucia, długo pozbyć się nie może, a srogi i nieczuły dręczyciel wzbudza przeciw sobie pogardę i najwyższe obrzydzenie.
Obudzony świstak nie pozostawał jednak całkowicie bezbronny. Walery Eliasz-Radzikowski, ojciec wcześniej wymienionego Stanisława, opowiadał, że znał jednego świszczarza, który z tego powodu nie miał trzech palców u prawej ręki.
Gorączka świstaczego sadła wzrastała wraz ze zmniejszaniem się populacji tego gatunku. Schwytane świstaki były oswajane i sprzedawane przyjezdnym. Zabite świstaki sprzedawane były natomiast osobom trudniącym się wyrobem sadła i jego dystrybucją. Szacowano, że ze świstaka można było pozyskać od 250 do 750 mililitrów sadła. Tłuszcz rozdzielano na sadło pochodzenia podskórnego i jelitowego; to ostatnie uznawane było za skuteczniejsze i droższe. Sadło było po przetopieniu całkowicie płynne, a wyglądem przypominało oliwę.
Najbardziej znanymi handlarkami sadłem byli po stronie polskiej Hanka Kicina z Rogoźniku i Anna Srokowa z synami w Staróm-Bystróm, które sprzedawały i skupowały cenny towar wędrując po pobliskich wsiach i odpustach. Kłusownikiem, a zarazem handlarzem sadła, który siał największe spustoszenia w populacji tatrzańskiego świstaka był Jan Budz z Jurgowa, znany również jako Łysy Jonek. Zgodnie z krążącymi podaniami przyczynił się do wytępienia świstaków w północnych dolinach ówcześnie węgierskich Tatr. Kłusownictwo, a co za tym idzie świetna znajomość gór, pozwoliła mu także na rozwój kariery przewodnika tatrzańskiego. Friedrich Fuchs w pracy Die Central-Karpathen mit den nächsten Voralpen: Handbuch für Gebirgsreisende opowiadał o tym, jak w 1862 roku Jonek podczas wspólnej wędrówki przełęczą pod Kopą rozstawiał oklepce na ostatniego świstaka żyjącego w tamtych okolicach.
Rosnące ceny świstaczego sadła prowadziły do coraz częstszych konfliktów. Wielokrotnie dochodziło do potyczek między polującymi góralami z Zakopanego, a Liptakami, czyli mieszkańcami obecnie słowackiego Liptowa. Zdarzały się także samosądy związane ze sprzedażą podrabianego sadła. Walery Eliasz-Radzikowski w artykule przedstawionym w 1926 roku na łamach dwutygodnika „Młody Polak” opisuje taką sytuację:
Raz na przykład złapali górale babę na takiej sprawce i mało jej nie ubili na śmierć za tak niecną robotę. Chodziła ona bowiem od wsi do wsi i sprzedawała sadło, które w oczach kupującego odcinała od kreski na jelitach świstaka. (Jest to błona w brzuchu, kryjąca pod sobą jelita, taka sama zresztą znajduje się i u człowieka.) Otóż ta baba, kiedy już poodcinała wszystkie supełki tłuszczu, wówczas przyszyła nicią kawałeczki sadła wieprzowego i te odcinała i z brzucha świstaka wyjmowała chętnym nabywcom. Ale pewien znawca zaraz poznał że to nie sadło świstacze i wyrwawszy babie świstaka odkrył oszustwo. Odbył się potem sąd nad babą i rodzaj samosądu to znaczy babę skazano na kije, żeby raz na zawsze wyrzekła się takiego paskudztwa! Ma się rozumieć, że baba do sądu z tem nie chodziła.
Świstaki przed kompletnym wytrzebieniem przez zaślepionych drogocennym tłuszczem górali ochroniło powstanie komitywy naukowo-klerykalnej, na czele której stanął wcześniej wspomniany Maksymilian Nowicki. Walka o ochronę tatrzańskiej przyrody przed kłusownictwem polegała na wystosowaniu pouczeń, które następnie dobitnie wygłaszali na nabożeństwach lokalni proboszczowie. Sprzymierzeńcem tych działań był ksiądz doktor Eugeniusz Janota, autor rozesłanej po wszystkich podhalańskich parafiach broszury Upomnienie Zakopianów i wszystkich Podhalanów aby nie tępili świstaków i kóz. Działania te w dużej mierze doprowadziły do wprowadzenia w 1869 roku ustawy względem zakazu łapania, wytępiania i sprzedawania zwierząt właściwych Tatrom, świstaka i dzikich kóz. Była to jednocześnie pierwsza na świecie parlamentarna ustawa o ochronie gatunkowej zwierząt. Ponadto profesor Nowicki, przez wiele lat wykorzystujący świszczarzy jako przewodników, zdołał przekonać ich do słuszności ochrony tak długo niszczonej przez nich przyrody. Kończąc swoja pracę na temat świstaka wydał następujące oświadczenie:
[…] można, jak się zdaje, mieć pewną nadzieję, że świstaki i kozy nie mają się już więcej lękać Staszka Sobczaka, Macieja Sieczki, Szymka Tatara, Jędrzeja Wali i snać też Jaśka Pająka.
W późniejszych latach zarówno Maciej Sieczka, Szymon Tatar jak i Jędrzej Wala stali się prekursorami i trzonem przewodnictwa tatrzańskiego. Wala i Sieczka czynnie zajęli się również ochroną lokalnej fauny. Nowickiemu udało się nawiązać kontakt także z samym Łysym Jonkiem.
Na Spiżu przyrzekł autorowi już powtórnie wspominany Jonek Bucz ze swej i synów swoich strony folgę. Bógby dał, aby dotrzymał słowa i nie kłamał. (Maksymilian Nowicki, O świstaku, Kraków 1865)
Według danych historycznych w 1881 roku polską cześć Tatr zamieszkiwało zaledwie 30 świstaków. Obecnie szacuje się, że liczba ta wynosi 260–350 osobników. Co do samego świstaczego sadła, naukowo dowiedziono, że nie można uratować dogorywającej osoby wcierając jej w plecy ten specyfik. Co prawda sadło świstaka zawiera m.in. kortyzon, hydrokortyzon i progesteron. Nie zmienia to faktu, że zamiast dalekiej wyprawy w góry, walki z prawem przy pomocy szpadla, wytapiania świstaczego sadła pod osłoną nocy w obawie przed konfrontacją ze strażą parku, strażą graniczną i wyrzutami swojego zgniłego sumienia, lepiej zaopatrzyć się w odpowiednie medykamenty w aptece.
Rzeź tatrzańskich misiomyszy by Marcin Kotowski is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License.