- Poetycki żywioł Mieczysławy Buczkówny
- Andrzej Dobosz nie poleca. Jarosław Iwaszkiewicz. „Sprawa pokojuˮ. Warszawa 1952
Witold Gombrowicz miał dość specyficzny stosunek do teatru. W Dzienniku w 1966 roku napisał wyraźnie:
„Teatr, to rzecz zdradliwa, kusi zwięzłością, o ile łatwiej zdawałoby się, dobrnąć do końca ze sztuką, niż z wielostronicową powieścią! Ale, gdy raz dasz się wciągnąć we wszystkie zasadzki tej formy obmierzłej – nieporęcznej, sztywnej, przestarzałej – gdy wyobraźnia poczuje się przywalona ciężarem ludzi na scenie, tą niezgrabnością «prawdziwego» człowieka, od którego trzeszczą deski podłogi… gdy pojmiesz, że trzeba ci ten ciężar uskrzydlić, zamienić w znak, w bajkę, w sztukę… ba, wtedy jedna za drugą wersja idzie do kosza i ten drobiazg kilkoaktowy zaczyna nabrzmiewać miesiącami twojego życia”.
Jak wiadomo, „tych drobiazgów kilkoaktowych” popełnił trzy, a właściwie trzy i pół, te pół to utwór Historia, taki niedokończony dramat, który zresztą ostatnio pojawił się w wersji operowej.
A te trzy „pełnowartościowe” to oczywiście – ujmując chronologicznie – Iwona księżniczka Burgunda, Ślub i Operetka.
Ta najstarsza, czyli Iwona księżniczka Burgunda, wydana została jeszcze przed wojną, w 1938 roku. Źródła nie wskazują, by wywołała jakieś szczególne zainteresowanie. Premiera utworu odbyła się dopiero kilkanaście lat po wojnie, w 1957 roku, w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Na utwór zwrócił uwagę Konstanty Puzyna, który wygrzebał go z aktualnych numerów „Skamandra”. Co ciekawe, reżyserii nie podjął się nikt z doświadczonych reżyserów, tylko znakomita aktorka Halina Mikołajska, dla której ten pierwszy na scenach Gombrowicz był reżyserskim debiutem. Barbara Krafftówna, grająca rolę tytułową, wspominała tę premierę wielokrotnie i mówiła mi, że było to dla niej przełomowe doświadczenie, które mogłaby porównać jedynie do… wyprawy w kosmos. Zapewniała, że podobne wrażenie mieli też inni aktorzy.
Warszawska prapremiera w 1957 roku stała się manifestacją formy wyzwolonej spod przytłaczającego ciężaru naturalistycznych zasad wyznawanych przez socrealizm. Wtedy grana przez Krafftównę Iwona była rzeczywistą bohaterką sztuki. Jej milczące ataki furii, agresywna nieznośność, stały się popisem aktorki usprawiedliwiającym wszystko, co w sztuce mówi się o Iwonie. Spektakl wywołał też wielkie wrażenie u publiczności i krytyków. Ci ostatni podkreślali, jak odkrywczy i wybiegający stylem w przyszłość jest to dramat i jak wiele wspólnego ma ze współczesną dramaturgią zachodnią.
Zdaniem Jana Kotta Iwona wywodzi się z ducha Króla Ubu, ale jest o wiele dojrzalsza i bardzo współczesna. Czekając na premierę 20 lat od napisania, wcale się nie zestarzała, jest bardziej klarowna i pojawiła się na scenie wtedy, kiedy widzowie stali się już bardziej wrażliwi na ten typ intelektualnej groteski i przekornej mądrości. W recenzji zamieszczonej w „Przeglądzie Kulturalnym” w styczniu 1958 roku zauważył również: „Gombrowiczowska Iwona napisana była przez pisarza bardzo już świadomego, ale zostało coś w niej ze szkolnej mściwości, szkolnych obsesji i sztubackich kawałów. (…) Wszyscy są przez Iwonę upupieni, każdy czuje, że mu rośnie jakaś potworna gęba. Tylko śmierć Iwony może uwolnić wszystkich od tego koszmaru. Żeby zabić trzeba znowu sprawić sobie odpowiednią gębę, wyjść ze stereotypów umowności, stworzyć sytuacje morderstwa. (…) Żeby zamordować Iwonę, trzeba się brać za Hamleta, albo za Lady Makbet. Trzeba się upatetycznić. Jednym z najświetniejszych pomysłów Gombrowicza jest dla mnie scena, w której królowa, aby się wewnętrznie ośmielić do otrucia Iwony, czochra sobie włosy i wymazuje twarz atramentem. Wchodzi w szekspirowską rolę, wskakuje w jeden z gotowych schematów”.
Wysokie uznanie Jana Kotta wzbudziła też Barbara Krafftówna grająca rolę tytułową. Kott stwierdził, że była limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że już w trakcie spektaklu sam miał ochotę ją zabić. W podobnym tonie wypowiadali się także inni krytycy i recenzenci, wysoko oceniając grę pozostałych aktorów, zwłaszcza Wandy Łuczyckiej jako królowej Małgorzaty i Stanisława Jaworskiego jako króla Ignacego. Zwracano też uwagę na postać utracjusza Filipa, którego grali na zmianę Mieczysław Gajda i Stanisław Wyszyński.
Joanna Krakowska, opisując po latach (w 2007 roku) tamto przedstawienie sugeruje, że utwór w takiej inscenizacji mógł być uważany za bezpieczny w 1957 roku, bo twórcy przyjęli za oczywiste, że Iwona… ma fakturę komediową, że jest baśniową farsą, surrealistyczną, ultrateatralną i dziwną. Demonstrowanie formy, celebrowanie gestu i ruchu, zwłaszcza w scenach z udziałem dworu, wreszcie hiperceremonialność miały podkreślać nierealność świata scenicznego, tworzyły wrażenie, że ten dwór nigdy i nigdzie tak naprawdę istnieć by nie mógł.
Zainteresowanie sztuką Gombrowicza okazało się ogromne. Postanowiono nawet zorganizować „sąd nad Iwoną”. Okazało się jednak, że “prokurator” nie zdołał znaleźć ani jednego zarzutu przeciw sztuce. Oskarżał tylko snobów, którzy robią dużo szumu wokół Gombrowicza, wcale go nie rozumiejąc. Obrony księżniczki podjął są Aleksander Jackiewicz. Jako świadkowie „zeznawali” m.in. reżyser Halina Mikołajska, kierujący teatrem Jan Świderski oraz krytycy Artur Sandauer i Wilhelm Mach.
O sukcesie swego pierwszego dramatu dowiedział się sam Gombrowicz, który w liście do dyrekcji Teatru Dramatycznego napisał m.in.:
„Szanowni panowie, dopiero teraz (bo przebywam poza Buenos Aires), otrzymałem od mojego brata Janusza wycinki prasowe o Iwonie. Proszę przekazać p. Halinie Mikołajskiej i całemu zespołowi moje piękne podziękowanie, iż uświetnili ten utwór raczej taki sobie, talentem pełnym pomysłowości i dowcipu…Ubolewam, iż dystans nie pozwala mi napić się czegoś z panami i z zespołem ex re tak sympatycznej okazji. Ocean, niestety, zmusza mnie do przeżywania tego jak przez teleskop, łączę wyrazy wysokiego poważania. (-) Witold Gombrowicz 11.1.58 Wenezuela”.
Dlaczego po tak wielkim sukcesie na następną Iwonę… trzeba było czekać prawie 20 lat? 1957, rok prapremiery, to też ostatni rok tzw. odwilży. Potem władze PRL przykręciły nieco śrubę. Gombrowicz jako emigrant kontestujący nowy ustrój w Polsce stał się pisarzem zakazanym. W epoce Edwarda Gierka, który podkreślał swoje otwarcie na Zachód, można było już sięgnąć po Gombrowicza, choć sam pisarz uzależnił swoją zgodę na prezentację twórczości od wydania bez skreśleń Dzienników. To było długo głównym tematem sporu, ale zgoda na Iwonę jakoś nadeszła, może dlatego, że poprosił o nią znowu Teatr Dramatyczny. Tym razem spektakl wyreżyserował Ludwik Rene, reżyser, który na tę właśnie scenę wprowadzał np. sztuki Dürrenmatta czy Mrożka. W 1975 roku w roli Iwony wystąpiła Magdalena Zawadzka, w roli królowej Zofia Rysiówna, w roli króla Bohdan Baer, a księciem Filipem był Piotr Fronczewski. O Iwonie Magdy Zawadzkiej Zofia Sieradzka pisała: „Była Iwoną szarą, zwykłą, bardzo przeciętną, ani brzydką, ani niezgrabną (bo tego dokonać było trudno), ale właśnie «żadną», przez co niesłychanie drażniącą całe otoczenie. Odebrałam ten spektakl przede wszystkim jako wyszydzenie naszej chęci podporządkowania wszystkich sobie i obowiązującym w danym światku regułom, gdzie każde odstępstwo od normy najpierw zaciekawia, a następnie w szybkim tempie wyzwala niechęć i nienawiść. Jeśli jesteś inny – musisz zginąćˮ.
Według Encyklopedii Teatru Polskiego Iwona księżniczka Burgunda pojawiła się na polskich scenach ponad 90 razy. Sięgali po nią najwybitniejsi twórcy: Jerzy Stuhr, Krystian Lupa, Zygmunt Hübner, Krystyna Meissner, Grzegorz Jarzyna, Maciej Wojtyszko, Anna Augustynowicz.
Opowieść o Iwonie stała się opowieścią o odrzuceniu, o odmienności. W główną bohaterkę wcielały się wybitne młode aktorki, np. Jadwiga Jankowska Cieślak u Zygmunta Hübnera, Magdalena Cielecka u Grzegorza Jarzyny, Alicja Bienicewicz u Krystiana Lupy. U Jerzego Golińskiego tytułową, niemą bohaterkę zagrała amatorka, bo prawdziwym bohaterem był tu książę Filip, zaś operetkowy dwór stanowił tylko tło dla jego poczynań.
W 2007 roku Piotrowi Cieślakowi utwór Gombrowicza posłużył jako klucz do krytyki polskiej ksenofobii, antysemityzmu przede wszystkim. Stąd sugestie, że być może Iwona to uciekinierka z getta. Na początku spektaklu zsuwa się po prześcieradle z wyszczerbionego muru, oddzielającego zamknięty świat od klaustrofobicznego podwórka ze świętą figurą, a w tyradach Filipa wyraźnie pojawiają się echa „hitlerowszczyzny”. Młody bohater co pewien czas zachowuje się niczym bojówkarz na masówce młodzieży wszechpolskiej.
Twórca najnowszej premiery, Adam Orzechowski, w Teatrze Wybrzeże w 2023 roku bardzo mocno zaakcentował temat wykluczenia. Aktorzy przez długi czas zwracając się do Iwony, patrzą na poszczególne osoby z widowni, sugerując, że tytułowa bohaterka może być każdym z nas.
Iwona księżniczka Burgunda doczekała się też wersji operowej. Libretto opracował Grzegorz Jarzyna, reżyser głośnej Iwony w Starym Teatrze, wraz z kompozytorem Zygmuntem Krauze. Przedstawienie w Operze Narodowej reżyserował Marek Weiss Grzesiński z Kingą Preis w roli tytułowej. Krytycy wyraźnie podkreślali, by nie traktować spektaklu jako kolejnej inscenizacji utworu Witolda Gombrowicza, że mamy do czynienia z dziełem odrębnym i samoistnym, zgodnym z regułami opery. Pomysł, by w spektaklu rozpisanym na śpiewaków operowych postać tytułową zagrała aktorka dramatyczna dobitnie pokazywał dramat dziewczyny, tak bardzo niedostosowanej do otaczającego świata, w którym się znalazła, że sama zaczyna pragnąć śmierci, by się od niego uwolnić.