Maria Dąbrowska, znakomita nowelistka, powieściopisarka, eseistka, autorka opowiadań dla dzieci, do teatru wyraźnie nie miała szczęścia. Kilka miesięcy po ukazaniu się jej sztuki Geniusz sierocy wybuchła II wojna światowa, kilka dni po warszawskiej premierze tej sztuki – w Teatrze Narodowym wybuchł pożar.
Pomysł napisania Geniusza sierocego powstał w grudniu 1938 roku, po kolejnej lekturze Sienkiewiczowskiego Ogniem i mieczem. „Owładnęła mną wtedy – pisała Dąbrowska w 1957 roku – nieodparta, natrętna chęć pokazania innej strony ówczesnego dramatu dziejowego w akcji, której sceną byłaby Warszawa w latach 1646–48. W styczniu 1939 roku przystąpiłam do studiowania źródeł z epoki, których ogromną ilość (co prawda mało krytycznie) wydano w tak bardzo pracowitym, chociaż tak dla nas nieszczęśliwym XIX wieku. Studia te ukończyłam w marcu 1939 roku. Źródłami, z jakich korzystałam nade wszystko, były: diariusze sejmów z 1646 i 1648 roku, Pamiętniki Albrechta Radziwiłła, raporty nuncjuszów papieskich z czasu panowania Władysława IV, diariusz Stanisława Oświęcima, listy Adama Kisiela, tudzież wszelkie inne listy i pamiętniki, na jakie udało mi się trafić. Znaczna część Geniusza sierocego to autentyczne teksty przekazów historycznych.”
Po starannym zgromadzeniu materiałów źródłowych, trzeba przyznać, że utwór powstał wyjątkowo szybko. Dąbrowska przystąpiła do jego pisania pod koniec marca 1939 roku, a w kwietniu dramat był już gotowy. Geniusz sierocy stał się więc dziełem pisanym szybciej niż jakikolwiek inny utwór pisarki, nawet pisanie niektórych nowel zajęło jej więcej czasu. Geniusz… tworzony był „noce i dnie”, co nie zdarzało się w jej pracy literackiej. Skąd takie tempo?
„Może rosnące napięcie ówczesnej sytuacji europejskiej, było tu bodźcem nakazującym pośpiech. Może spiętrzenie dręczących nas wtedy zagadnień wewnętrznie polskich, do których temat i jego źródła historyczne okazały się – dla mnie samej – wstrząsającą aluzją, przynagliły rytm inspiracji” – zastanawiała się autorka.
Temat, bohaterowie
Utwór przywołuje niestrudzone dążenia Władysława IV do utrzymania potęgi polskiej, zahamowania jej w drodze do upadku. Król stara się uświadomić zarówno książętom, jak i pospolitej szlachcie zgubne dla Polski skutki ich „zagrodowej” polityki. Drugi akt kończy się podpisaniem – pod naciskiem szlachty – przez złamanego psychicznie i fizycznie władcę cyrografu-wyroku na ten kraj, który z trudem uznawał go za swego króla.
Dramat Marii Dąbrowskiej zrodził się więc z inspiracji przeciwnej niż Trylogia. Nie chodziło o pokrzepienie serc, raczej o krzepienie rozumu, budowanie instynktu narodowego i państwowego, o lekcję historycznego i obywatelskiego myślenia. Dzieje starań Władysława IV o naprawę zagrożonej, ale jeszcze potężnej Rzeczypospolitej, tuż-tuż przed wojną z Siczą i Chmielnickim, konfliktem, który nadszarpnie jej siłę, napisała z wyraźnym zamysłem dydaktycznym. Nie chodziło o charaktery (konflikt dostatecznie teatralny), a o zasady, dyskurs programów, o poglądowy wykład racji stanu.
Treść utworu można sprowadzić do tezy, że geniusz w Polsce zawsze jest osierocony, że się błąka między ludźmi, a nikt go nie ma odwagi przygarnąć i zrozumieć. To opowieść o tym, jak upadały koncepcje polityczne Władysława IV i jak następnie – upadła szlachecka Polska. Dąbrowska podzieliła postacie na osoby dramatu oraz osoby stanowiące jego podłoże.
Przystępując do napisania Geniusza sierocego, zdawała sobie sprawę, że nie ma żadnych doświadczeń dramaturgicznych. We wspomnianym już tekście z 1957 roku zauważyła jednak: „Pomysł Geniusza sierocego zrodził się od razu w formie dramatu i nigdy ani przez chwilę nie próbowałam oblec go w kształt powieści, mimo że ten rodzaj literacki bardziej odpowiada moim upodobaniom i możliwościom pisarskim. Geniusz sierocy urąga nadto (tak samo jak późniejszy o lat sześć dramat Stanisław i Bogumił) wszelkim tradycyjnym konwencjom, wedle których dramat historyczny winien być pisany wierszem. Tego nie potrafiłam, a jednak z niezupełnie jasnych dla mnie powodów uparłam się przy formie dramatycznej.”
Język Geniusza…
Wiele wahań autorki dotyczyło języka utworu. Dąbrowska zdawała sobie sprawę, że podejmuje się napisania rzeczy uniwersalnej, dotyczącej pewnych mechanizmów wpisanych w naszą historię. Miała być to rzecz „ku przestrodze”. Powinna więc była napisać ją językiem w miarę współczesnym. Ale jak przyznała: „Żyjąc przez trzy miesiące źródłami z XVII wieku, a więc i językiem tego czasu (…) wszystkie powołane do życia postacie słyszałam tylko tym językiem mówiącymi”. I w tej, mocno archaizowanej, postaci Geniusz ukazał się w 1939 roku. W powojennym wydaniu jednak złagodziła i stonowała pierwotną archaizację, uznając, że niektóre zwroty mogą być dla czytelnika wręcz dziwaczne.
Utworem zainteresował się Władysław Zawistowski z Teatru Narodowego i Aleksander Zelwerowicz z Teatru Polskiego w Warszawie. Wybrano Zelwerowicza, który zaplanował premierę sztuki na marzec 1940 roku. Scenicznym Władysławem IV miał być Junosza Stępowski. Z wiadomych względów do premiery nie doszło. Dziewiętnaście lat później, czyli 20 lat po ukazaniu się utworu, w 1959 roku premierę przygotował Jerzy Krasowski w Teatrze Ludowym, głośnej scenie awangardowej, mocno wpisującej się w nową peerelowską rzeczywistość. To właśnie Teatr Ludowy dał, zarówno Krasowskiemu, jak i jego żonie, reżyserce Krystynie Skuszance, oraz scenografowi Józefowi Szajnie ogólnopolskie uznanie, które potem skutecznie rozwijali już na innych scenach.
Już wtedy Krasowski dał się poznać nie tylko jako wybitny reżyser, ale i inscenizator. Z inscenizacją Geniusza… nie miał jednak łatwo. Dąbrowska bowiem – mimo braku doświadczeń scenicznych – źle znosiła wszelkie uwagi reżysera, zwłaszcza te dotyczące skrótów. A warto dodać, że tekst sztuki w wydaniu PIW-u z roku 1957 liczył 162 strony, czyli dwukrotnie więcej niż przeciętna sztuka teatralna.
Czytając recenzje krytyków z nowohuckiej premiery Geniusza sierocego, można sądzić, że Jerzy Krasowski, wytrawny adaptator, wykazał się wyjątkowo „gołębim sercem” w stosunku do Dąbrowskiej. Przez wielki szacunek i uznanie dla heroiny polskiej literatury i czując, jak ważny to dla niej utwór, pozwolił sobie tylko na niewiele skreśleń. Niemający tak emocjonalnego stosunku do Geniusza, jak autorka, krytycy uważali wręcz, że cała opowieść jest potwornie rozwlekła i powinna zakończyć się na akcie drugim.
„Akt trzeci nie przynosi nic nowego – przekonywał Bohdan Drozdowski w „Zdarzeniach” w 1959 roku. – Wszyscy wiedzą, od dziecka, które czytało Sienkiewicza, po starca, jakie były koleje dalszych losów Polski, że Korsuń, Piławce i Żółte Wody, że Zbaraż i klęska za klęską, z której przez wieki Polska nie miała się podźwignąć. O tym wszystkim mówi akt trzeci. Oczywiście Maria Dąbrowska jest zbyt wielką pisarką, ażebym pisał takie uwagi bez oporów, ale jednak ten dramat kończy się właściwie po akcie drugim. Trzeci akt jest wieloma kropkami nad jednym powszechnie znanym »i«, i pewnie najsłabszy dramaturgicznie, choć Krasowski włożył ogromny wysiłek, ażeby ta scena zbiorowa wypadła jak najciekawiej. Ale niepotrzebne już w akcie trzecim długawe dialogi o sprawach znanych i oczywistych.”
Pokazano nam Ubu Króla
Liczne zastrzeżenia do utworu można wyczytać z recenzji Ludwika Flaszena: „Geniusz sierocy zawiera sporą ilość złotych myśli na modłę staropolskiej retoryki obywatelskiej. Które tak są osłuchane, że tyle z nich wynika, co z owych rad, jakich w Trans-Atlantyku udziela narratorowi na obczyźnie zacny rodak: »Ale gdyś tu się został, to idźże zaraz do Poselstwa, albo nie idź, i tam się zamelduj, albo nie zamelduj, bo jeśli się zameldujesz lub nie zameldujesz, na znaczną przykrość możesz być narażonym, lub nie narażonym«. Nie pozwalają zachować należytej powagi pewne stereotypy ujęć i charakterystyk, obce wrażliwości dzisiejszej; tym bardziej, że scena narzuca ich przyjęcie wprost, z pełnią uczuciowego zaaranżowania”. Flaszen dochodzi więc do konkluzji: „Pokazano nam Ubu króla – granego ze śmiertelną powagą w melancholijnej tonacji dziejowego zatroskania, z kaznodziejskimi przestrogami i zbawczą sentencją”.
Geniusz sierocy po premierze nowohuckiej nie wywołał też zainteresowania żadnego innego reżysera. Do samego utworu powrócił po latach jedynie Jerzy Krasowski, tym razem jako dyrektor Teatru Narodowego. Premiera odbyła się w warunkach szczególnych, bo dyrekcja Krasowskiego i Skuszanki kojarzyła się z wprowadzeniem stanu wojennego i była dość powszechnie bojkotowana zarówno przez krytyków, jak i przez widzów. Kilka dni po premierze główna scena „Narodowego”, na której wystawiono Geniusza… stanęła w płomieniach.
Krasowski mógł wprawdzie przygotować inscenizację bez ingerencji autorki, jednak nie tylko sam utwór, ale zarówno atmosfera wokół teatru, jak i aktorzy nie dawali szans na sukces.
Łaska nieskazitelności autora
Andrzej Władysław Krall na łamach „Teatru” pisał: „Geniusz sierocy nie należy do najcelniejszych dzieł Dąbrowskiej. A mówiąc bez grzecznościowych eufemizmów, jakich z okazji swego debiutu teatralnego sporo się jeszcze nasłucha, sędziwa pisarka. – Geniusz sierocy jest przedsięwzięciem wręcz nieudanym. Trzeba to powiedzieć tym jaśniej, że prasa – wyniósłszy z przedstawienia ton wysokiej retoryki obywatelskiej – uderzać zaczyna w wielki dzwon. Lubi się u nas wieszczów; kogo raz na ten stolec wyniesiono, dostąpił łaski nieskazitelności dla wszystkich swoich dzieł. Buzia świątobliwie w ciup; widz, przez bite trzy godziny kąpany w namaszczonej nudzie sam się pompuje w przekonaniu, że uczestniczy w rzeczy ważkiej. Dramat wprawdzie posiada takie czy inne niedostatki, bywa nawet miejscami męczący, ale zawszeć pozostaje to: że wielka Dąbrowska, że rozum polityczny, że losy narodowe. Atmosfera tak napompowana była wzniosłościami, że mało brakowało, a wszystko utonęłoby w wyzwalającym, rabelaisowskim rechocie.
Jerzy Krasowski udowodnił przy okazji dramatów Stanisławy Przybyszewskiej, którą po wojnie dla teatru odkrył, że ma dobrą rękę do dzieł nieszczególnie scenicznych. Jego Sprawa Dantona z Wrocławia miała żar sporów stricte rewolucyjnych politycznych i ideologicznych. W tym żarze topiło się wszystko, także niedostatki wątłej fabuły sztuki Przybyszewskiej.
Tyle, że Dąbrowska – powiedzmy to jasno – Przybyszewską nie jest. Wybitna powieściopisarka, jedna z największych w XX wieku w Polsce w swej przygodzie z Geniuszem sierocym przekonała, że nie czuła sceny na tyle, by jej dramaty mogły w jakimkolwiek stopniu choćby stanąć obok prozy”.