- Andrzej Dobosz poleca. Jacek Bocheński. „Nazo poetaˮ
- Andrzej Dobosz poleca. Zbigniew Herbert. „Struna światłaˮ. Czytelnik 1956
Niewielki tomik Jarosława Iwaszkiewicza Marginalia składa się z dwu części.
Druga z nich, Noty, to rozważania na tematy takie, jak: Czy Penderecki jest polskim patriotą?, Jabłka, Prawda o snobizmie, O zwierzętach, Męstwo, Nazwy ulic, Co to jest sztuka?, Podróż na Ukrainę, Śniadanie u Rubinsteinów, Agata Christi, O poezji.
Pierwsza – właściwe Marginalia – to sylwetki stu czternastu poetek i poetów, poczynając od Jana Kasprowicza, którego Iwaszkiewicz nie lubi. Jest wśród nich Leopold Staff, poznany przez autora na kolacji po ślubie Tuwima, w styczniu 1919 roku, w tak zwanej mordowni, małej knajpie na Siennej koło Marszałkowskiej. Byli tam wtedy też: Lechoń, Słonimski, Wierzyński, Horzyca, Maria Morska i Rytard. Iwaszkiewicz wspomina Bruna Jasieńskiego siedzącego na werandzie kawiarni Esplanada w Krakowie, w piękne, letnie popołudnie. Oparty o stolik, jasne długie włosy spadają mu puklem na czoło, a on podnosi do oczu złote face-à-main, by przyjrzeć się nogom przechodzących dziewcząt. Pensjonarki szalały na jego widok.
Iwaszkiewicz przytacza opowieść Zygmunta Nowakowskiego, którego podczas pobytu w Moskwie w roku 1932 Jasieński zaprosił do siebie na kolację. W stołowym pokoju, na długiej półce siedział na łańcuchu orzeł… Nowakowski złośliwie nie zadał gospodarzowi żadnego pytania na temat tego orła.
W maju 1936 poeta pojechał do Wilna, na wieczór autorski. Został tam kilka dni, mieszkał u Bazylianów, spędzając prawie cały czas z Miłoszem. Umówili się na wycieczkę do Trok i nad jezioro trockie. Miłosz pojechał wcześniej. Iwaszkiewicz skorzystał z następnego pociągu. Po przyjeździe Miłosz powiedział, że łódka żaglowa do jazdy na jeziorze czeka na przystani.
–Tutaj jeden student, a właściwie on już skończył uniwersytet. On będzie prowadził
łódkę i wiosłował w razie potrzeby. A my będziemy sobie gadali.
Nad jeziorem czekał na nas wysoki młodzieniec, miłej powierzchowności, skromnie ubrany,
z koszulą rozdartą na plecach.
–To ten – powiedział Miłosz – nie bój się, on jest zupełnie nieszkodliwy.
Młody człowiek przedstawił się – Putrament jestem.
Iwaszkiewicz bardzo dobrze wspomina Świętopełka Karpińskiego i trzydniowy pobyt w Zielenicach, majątku jego matki pod Łaskiem. Dworek był idylliczny i pejzaż naokoło dziwny, obszerne nieużytki porośnięte jałowcem i duże jezioro. Świątek – smukły jak świeca. Brał sztucer i znikał na całe popołudnie w lesie.
W domu było spokojnie. Oczywiście było kwaśne mleko i kurczęta. W podwórku piękny Świątek, którego fotografię Iwaszkiewicz zachował.
Liczne są wspomnienia o Konstantym Gałczyńskim, trzeźwym w „Zodiaku”, zadziornym, nieżyczliwym, często neurastenicznym.
W roku 1948 Iwaszkiewicz z żoną i młodszą córką spędzał Wielkanoc w willi Związku Literatów „Lucylla”. Była potworna pogoda. Iwaszkiewiczowie cały czas siedzieli w pokoju, obserwując przez okno spadające mokre płatki śniegu.
Do pokoju wszedł Konstanty Gałczyński, który bardzo lubił Iwaszkiewiczową i zadedykował jej wiersz.
Gałczyński siedział, gadał, gadał. Robiła się noc, a on siedział i gadał. Wreszcie wstał. Wiesz – powiada – odprowadź mnie do Krupówek, bo tutaj tak niewyraźnie na tych ciemnych uliczkach. Iwaszkiewicz pochylił się, chwycił Gałczyńskiego pod pachę
i odprowadził na Krupówki.
Irena Tuwim, siostra Juliana, przeżyła jakąś tragedię miłosną w roku 1921. Wyjechała z Łodzi i szukała samotności w Milanówku. Iwaszkiewicz bywał tam często. Julian, wiedząc o tym, prosił, by Jarosław miał na nią oko. Jarosław odwiedzał ją, zabierał na spacery, co było niezmiernie męczące. Była bardzo ładna, ciemnoruda, niepodobna do brata. Fizycznie nie podobała się Iwaszkiewiczowi. Była bardzo afektowana, wystylizowana na poetessę. Nie zwierzała się ze swoich zmartwień, nie mówiła także o bracie i jego małżeństwie. Rozmowy o poezji i pogodzie były bardzo trudne. Iwaszkiewicz zachował ją w pamięci, jak siedzi pod wysoką sosną i gdy patrzy na zachód słońca, zbiera jej się na płacz.