Bohowityn to pseudonim literacki Zofii Niedźwiedzkiej, poczytnej autorki powieści: Nasi dekadenci. Powieść ze schyłku XIX wieku, Kobieta z przeszłością, Słoneczniki, Zmora i zbioru nowel Czarnymi czcionkami, wielokrotnie wznawianych.
Urodziła się najprawdopodobniej w roku 1872. Data jej śmierci (1921) nie jest też dokładna. Umarła w zapomnieniu pożegnana przez Zofię Nałkowską, z którą się przyjaźniła.
Pierwszym powodem mojej nieżyczliwej opinii jest dosyć pretensjonalny styl autorki. Trzeba o niej cicho mówić, by nie zwrócić jej uwagi, bo skoczy jak tygrys i zamąci do dna serce tego, kto jej imię wymawia i wyciśnie z niego miłość, a serce to wiecznie błądzić będzie samotnie, w śmiertelnej tęsknocie…. W jej oczach na wpół otwartych snuły się objawienia, patrzyły daleko w głąb. Jeszcze w pamięci umierały majaczenia dziejów i wszystko było jakby dalszym ciągiem snu niedokładnego – wrażeń marzącego mózgu.
Dziwaczne są nazwiska postaci: Tleński.
Czytając, poziewała znudzona. Książki były podobne do kwietnia, który szalał za oknem, zasypując szronem młodziutkie, zaledwie rozkwitłe pączki.
Dla uzasadnienia swych stylistycznych skłonności autorka każe bohaterom zażywać haszysz. Cichy brzęk umierającego kryształu pod marmurowym ciężarem rozbrzmiewał w pobudzonych do zenitu nerwach, jak ryk gromu. Błyszczące przedmioty zaczęły się kołysać, zsuwać z miejsc stałych, odpływać… Przed oczami ich myśli pojawiły się bezbrzeżne horyzonty… wzrok sięgał poza granice widzialności do lazurowych głębi czasu, głębi życia z całą jego różnorodnością zagadnień, słuch podchwytał szept kwiatów. Barwy nabierały jaskrawości, oblegały mózg z niezwykłą siłą. Spadały dźwięki w postaci cyfr.
Stosunek między bytem a czasem został zerwany.
Rozpoczynały się iluzje – transpozycje idei. Myśl leciała rapsodycznym potokiem, pienistym potokiem.
Narkomani też nie przez cały czas są pod wpływem używek. Spędzają wtedy chwile w większych towarzystwach.
Panie wracały z kąpieli w rzece, chłodne, świeże. Idąc, wyginały elastycznie ciała, gimnastyką odświeżając muskulaturę. Potem przy stole flirtowały zawzięcie. Ida, przyjaciółka Tiny, mrużąc podsiniałe oczy, słuchała opowiadań starego hrabiego Lavatera.
Przy kawie i likierach zachwycano się kolczykami pani Idy, które mąż jej ofiarował w dniu imienin.
Grykolski spojrzał na uszy Idy i mruknął: Okropne!
Niech pan spojrzy na ich blask!
Zwyczaj pozwalający torturować ciało, żeby wsadzić tam błyskotkę, żeby hipnotyzować jej blaskiem. Czy jest taki mężczyzna, który dla podobania się damom, ścisnąłby sobie wątrobę żelazem lub kaleczył ciało dla wprawienia błyskotek?
Zaczęła się ulewa i niepodobna było myśleć o odjeździe gości. Mówiono, że droga zalana wodą i łatwo wpaść do rzeki przy takich ciemnościach. Do ogromnej sali wniesiono sporo siana. Zarzucono na nie prześcieradła. Położono puchowe poduszki. Zrzuciły obuwie.
Podobnie posłano panom w sąsiednim salonie. Długo jeszcze trwały żarty, dowcipy. Wreszcie sen zmorzył wszystkich. Aż zaczął wstawać ranek cały fiołkowy. Brzaski nocne zlewały się ze złotem zapalającej się jutrzenki.
W sitowiach rzeki wabiły już głosy ptactwa wodnego.