19 listopada mija 80. rocznica tragicznej śmierci Brunona Schulza, jednego z najbardziej niezwykłych pisarzy w polskiej literaturze XX wieku. A my ciągle czekamy na jego Mesjasza. Tak bowiem miała być zatytułowana jego powieść życia. Ciągle nieodnaleziona.
Jerzy Ficowski, znakomity poeta, nie miał wątpliwości, że gdyby się odnalazła, mogłaby okazać się wielkim skarbem nie tylko polskiej literatury. Ficowskiemu możemy wierzyć, bo całym swoim życiem udowodnił, że bierze odpowiedzialność za każde wypowiedziane słowo, a co do samego Schulza, to wiedział o nim tak wiele jak mało kto, ponieważ przez lata badał i popularyzował jego twórczość, przez co zyskał opinię najwybitniejszego schulzologa na świecie. Kiedy pod koniec 1942 roku zetknął się z jego tomami opowiadań Sklepy cynamonowe i Sanatorium pod Klepsydrą nie krył podziwu. Podobnie było zresztą w czerwcu 1923 roku, kiedy to biedny nauczyciel prac ręcznych z Drohobycza pojawił się w Warszawie, by rękopisy Sklepów… i Sanatorium… zaprezentować Zofii Nałkowskiej. Wiedział, że od jej zdania zależy jego pisarskie „być albo nie być”. Gdy pojawił się u niej w domu, nie zrobił na niej specjalnego wrażenia. Drobnego, niepozornego, nieco przygarbionego mężczyznę z garścią rękopisów przyjęła dość chłodno i poinformowała, że wkrótce da mu odpowiedź. Bruno, jak się potem okazało, nie musiał czekać na nią zbyt długo. Nałkowska podczas lektury nie mogła powstrzymać zachwytu i tamto ich spotkanie utorowało Schulzowi drogę do polskiej literatury. Niemal 20 lat później z prozą Schulza zetknął się po raz pierwszy gimnazjalista, przyszły poeta, eseista, autor tekstów piosenek, prozaik i tłumacz – Jerzy Ficowski. Proza Schulza zachwyciła go do tego stopnia, że postanowił napisać do niego list. Niestety, kiedy go napisał, Schulz prawdopodobnie już nie żył. 19 listopada 1942 roku został zastrzelony przez gestapowca w swoim rodzimym Drohobyczu, w chwili gdy wracał z bochenkiem chleba z Judenratu. Gdyby udało mu się przeżyć jeszcze kilka dni, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.
Polacy, zdając sobie sprawę z jego literackiego geniuszu, a także z pewnej kruchości i nieporadności życiowej, próbowali go odbić z drohobyckiego getta i przewieźć do Warszawy. Data akcji wyznaczona była na trzecią dekadę listopada 1942 roku. Niestety. Schulz zginął wcześniej.
Franz Kafka bardzo prosił swego przyjaciela (na szczęście bezskutecznie), by po śmierci zniszczył jego spuściznę. Schulz nie musiał o to nikogo prosić, bo zadbała o to historia. Większość jego rysunków spłonęła bądź zaginęła w zawierusze wojennej. A poza wspomnianymi Sklepami cynamonowymi i Sanatorium pod Klepsydrą z twórczości literackiej właściwie nic nie pozostało.
Schulz miał wyjątkowego pecha, bo na początku lat 40. XX wieku, kiedy polski Drohobycz był pod sowiecką okupacją, do jednego z wydawnictw moskiewskich wysłał swe opowiadanie Die Heimkehr. Utwór spotkał się z dezaprobatą, podobnie było i potem, gdy kolejne swoje dzieło wysłał do redakcji lwowskich „Nowych Widnokręgów”. Stojąca na ich czele zdeklarowana komunistka Wanda Wasilewska, chcąc zdeklasować talent Schulza, porównała go do… Prousta. Wszystko wskazuje też na to, że w tamtym czasie powstała wspomniana na początku powieść Mesjasz, o której krążą legendy. Bruno Schulz czując, że może to być najważniejsza powieść w jego literackiej karierze, i będąc świadomy swej bezbronności w tamtych tragicznych, barbarzyńskich czasach, postanowił dać ją do przechowania jednemu z przyjaciół. Niestety, jak dotąd ślad po niej zaginął.
O planach dotyczących Mesjasza Bruno Schulz wspominał wielokrotnie.
„Ostatnio podjąłem pewne zamierzenia i plany szerzej zakrojonego dzieła, do którego realizacji nie wystarczy dorywcza praca na marginesie zajęć szkolnych”, pisał w 1934 roku. A rok później dodawał: „Czekam wolniejszego czasu, aby powrócić do pracy nad powieścią »Mesjasz«”, i w tym samym roku, nie kryjąc radości, przyznał: „»Mesjasz« rośnie pomału. Będzie to dalszy ciąg »Sklepów cynamonowych«”.
Pisanie tej powieści, jak wspominał Schulz, postępowało dość wolno, autor napotykał wiele przeszkód, były chwile załamania, ale jednak wracała nadzieja i lepszy czas. W pracy nad powieścią wspierali Schulza bracia pisarze, dodawali otuchy Gombrowicz i Sandauer.
W artykule W oczekiwaniu Mesjasza Jerzy Ficowski przyznaje:
„Bardzo skąpa jest nasza wiedza o tej zaginionej Księdze, pierwsze jej słowa, lub też początek któregoś z rozdziałów opowieści miał brzmieć mniej więcej tak:
»Rankiem obudziła mnie matka, mówiąc: Józefie, Mesjasz jest blisko. Ludzie widzieli go już w Samborze (lub w Stryju, Truskawcu, trzydzieści kilometrów od Drohobycza)«.
Tak relacjonowali po latach ci, którym Schulz czytał urywki tej prozy. Dzięki utrwaleniu drukiem przetrwały jedynie dwa fragmenty: »Księga« i »Genialna epoka«, które autor włączył do tomu »Sanatorium pod Klepsydrą« jako samoistne opowiadania”.
Jerzy Ficowski zauważył również, że Schulz sporządził nawet cykl rysunków, pomyślanych jako ilustracje do swego Mesjasza.
O tych rysunkach wspomina też inny badacz Schulza, prof. Władysław Panas, który w artykule Przyjście Mesjasza pisze m.in.: „To, co wyrażają owe rysunki i co powoduje, że ich odmienność od innych prac Schulza jawi się natychmiast, na pierwszy rzut oka, sprowadza się do dwóch zasadniczych cech. Po pierwsze, przedstawione na nich postaci dają się jednoznacznie zidentyfikować jako Żydzi. Charakterystyczny strój i charakterystyczny zarost są tu podstawowymi znakami. I tak wszyscy dorośli mężczyźni mają brody, u młodszych natomiast rozpoznać można pejsy, długie »korkociągi« spadające od skroni w dół. Wszyscy ubrani są w długie do ziemi bekiesze czy też chałaty (nazywane po żydowsku jibuca). Na głowach mają jarmułki, wysokie lisie kołpaki (zwane sztrajmel) lub czarne, szerokie kapelusze. Można rzec, że jest to prawie typowy strój chasydzki. Brak tylko sznura do przepasywania (garteł). Niektórzy nawet okryci są tałesami, obszerną chustą, której mężczyźni używają tylko podczas modlitwy w synagodze. Dopowiedzmy więc, że rysunki przedstawiają pobożnych Żydów w sytuacji modlitewnej bądź bardzo bliskiej modlitwy. Po drugie, wszystkie bez wyjątku postaci to mężczyźni, świat jednoznacznie męski. Brak kobiety, tak jakby Mesjasz przychodził odkupić tylko mężczyzn, jakby zbawienie nie dotyczyło w ogóle kobiet. Nie ma w tych szkicach – tak charakterystycznych dla Schulza – relacji męsko-żeńskich, nie ma żadnych sygnałów erotycznych, »bałwochwalczych«”.
Po wojnie Jerzy Ficowski wielokrotnie bywał w Drohobyczu, dokumentował ślady Schulza, resztki zachowanej spuścizny. Dzięki jego pośrednictwu wiele rysunków i tekstów Schulza zakupiło warszawskie Muzeum Literatury. Drohobycz znalazł się w granicach Związku Sowieckiego. Terror NKWD, wynaradawianie dawnych kresów Rzeczypospolitej nie sprzyjało przechowywaniu pamiątek. Ani dokumentów pisanych po polsku. Kiedy minęło już ponad 40 lat dokonywanych przez Jerzego Ficowskiego kwerend i poszukiwań, w 1987 roku do poety odezwał się Alex, były drohobyczanin, obywatel USA. Zapewniając o swoich koligacjach z rodziną Schulza, poinformował, że do jego domu w Kalifornii zatelefonował inny drohobyczanin, wówczas mieszkający w Nowym Jorku, i zaproponował mu kupno za 10 tysięcy dolarów dwukilogramowej paczki z rękopisami Schulza. Więc teraz on chciałby prosić, aby pan Jerzy towarzyszył mu przy transakcji, by potwierdzić, że rękopisy rzeczywiście pisane były przez Schulza. Panowie umówili się na następne spotkanie. Jerzy Ficowski, podejrzewając i mając nadzieję, że wśród rękopisów może być Mesjasz, zrezygnował nawet z wakacyjnych planów. Niestety, gdy po paru miesiącach, wobec zbliżającego się terminu transakcji zadzwonił do Alexa, dowiedział się, że doznał on nagłego wylewu krwi do mózgu, paraliżu, a wkrótce potem zmarł. Nie pozostawił też rodzinie żadnych wskazówek dotyczących oczekiwanego zakupu.
Kilka lat później sekretarz Ambasady Szwecji w Warszawie poinformował Ficowskiego, że podczas przyjęcia w Ambasadzie Rosyjskiej w Sztokholmie jeden z uczestników spotkania, Rosjanin, opowiedział mu, że w archiwach KGB wśród milionów dokumentów trafił na wielką pakę z utworami literackim Brunona Schulza. Wspominał o kilku powieściach i rysunkach. Trafił na nią przypadkowo, poszukując czegoś innego – dokumentów z dawnego archiwum gestapo, które zostało przejęte przez Rosjan, bo znajdowało się na terenie dawnego NRD. Szwedzki dyplomata postanowił więc odwiedzić ZSRR, lecz Sowieci nie przyznali mu wizy. Im bardziej o nią zabiegał, tym większe piętrzyły się trudności. Po rozpadzie ZSRR archiwa KGB z terenu Ukrainy zapewne zostały włączone do zbiorów centralnych. Na domiar złego sztokholmski dyplomata, który nie dawał za wygraną, również zmarł dość nieoczekiwaną śmiercią…
Dzisiejsze nasze stosunki z Rosją oraz wojna na Ukrainie nie wróżą przełomu w odnalezieniu Mesjasza, pod warunkiem że jest on rzeczywiście w archiwach KGB. Bo przecież może być zupełnie gdzie indziej. Zgodnie z wolą Jerzego Ficowskiego jego cenne archiwum dotyczące także Schulza trafiło do Biblioteki Narodowej. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś trafi też tam rękopis Mesjasza. Nadzieja umiera ostatnia.