Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Chirurgia w bibliotece


Wykrawanie wrzodów na nodze, wyciąganie guzów z nosa, rozważania nad sposobem łączenia jelita po operacji wycięcia jego fragmentu… Jeśli zwykliście czytać bloga Biblioteki Narodowej przy śniadaniu, to tym razem proponuję odłożyć lekturę na później, gdyż dotyczyć ona będzie XIX-wiecznej medycyny z perspektywy pokaźnego zbioru nadbitek, które w zeszłym roku zostały skatalogowane i udostępnione on-line w ramach projektu Patrimonium 2… Nie czytajcie go też przy lunchu, obiedzie, kolacji… najlepiej nic nie jedzcie, a dobrze zrobicie, jeśli powstrzymacie się od palenia cygar…

Za nadbitkę, zwaną także odbitką autorską, uważa się osobny druk dzieła, które pierwotnie nie było samodzielne wydawniczo. Na przykład, gdy jakiś profesor medycyny opublikował w czasopiśmie fachowym, dajmy na to w „Przeglądzie Lekarskim”, artykuł na temat prowadzonych przez niego badań, a później chciał go upowszechnić w najbliższym środowisku naukowym, wówczas szedł do drukarni i prosił o osobne odbicie swojego tekstu. Taka publikacja, mająca postać broszury, otrzymywała własną stronę tytułową (pełniącą nierzadko też rolę okładki). Najczęściej nadbitki przejmowały oryginalną paginację, więc jeśli w czasopiśmie artykuł był na stronach od 123 do 131, to nadbitka także  zaczynała się od 123, a kończyła na 131 stronie.

Osobne odbicia były częścią ówczesnej kultury naukowej. Autorzy drukowali takie nadbitki, by rozdać je swoim kolegom profesorom. Dlatego niektóre z nich posiadają autografy i dedykacje. Nierzadko nadbitki przechowywane w Bibliotece Jagiellońskiej były przeznaczone konkretnie do naszej instytucji (wówczas jeszcze mającej siedzibę w Collegium Maius), która stanowiła miejsce pracy, ale i archiwum dla pracowników naukowych – mówi mgr Anna Dusza-Bielenin, kierownik Sekcji Katalogowania Retrospektywnego BJ, w projekcie Patrimonium 2 odpowiedzialna za opracowywanie XIX-wiecznych publikacji naukowych.

Co możemy znaleźć w nadbitkach o tematyce medycznej z tamtego czasu? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by napisać monografię, która opisywałaby poszczególne gałęzie tej nauki, a w każdej z nich można byłoby znaleźć odkrycie godne przypomnienia. Na potrzeby tego wpisu wybrałem więc tylko chirurgię, gdyż XIX wiek był czasem dość szczególnym właśnie dla tej dziedziny.

Na początku należy stwierdzić, że w artykułach z tego okresu  nie znajdziemy już krwawych i dziwnych praktyk, z którymi może nam się kojarzyć dawna chirurgia. A więc nie poczytamy o cygarach wtykanych w odbytnice w celu rozluźnienia mięśni operowanych, ani o upuszczaniu krwi lub usuwaniu przepukliny łącznie z jądrami, czyli o tym wszystkim, co poprzedziło XIX wiek. Operacje nie odbywały się już w domach, ale w szpitalach, chociaż na początku liczba  łóżek dla pacjentów nie przekraczała często 20. Zmieniło się też podejście do higieny i odkażania używanych narzędzi chirurgicznych. Warto w tym miejscu nadmienić,  że bardzo popularne były wówczas tzw. wystawy higieniczne, czyli ekspozycje z nowymi wynalazkami do dbania o czystość  fizyczną (dość spory zbiór katalogów tych imprez znajduje się w obu bibliotekach realizujących projekt Patrimonium 2). Jednak chirurgia, jako nauka i przedmiot uniwersytecki, była wówczas jeszcze czymś nowym.

Choć wydać się to może dziwne, to sztuka operowania od niedawna uważana jest za dziedzinę przypisaną  lekarzowi. Raczej kojarzono wszelkie zabiegi na ciele z cyrulikami lub balwierzami, czyli jednym z cechów rzemieślniczych, który zajmował się upustem krwi, wyrywaniem zębów oraz nacinaniem guzów i ropni. Osoby praktykujące ten zawód niekoniecznie zresztą miały fachową wiedzę na temat anatomii człowieka, co o tyle nie przeszkadzało im w pracy, że  większość działań mających uzdrowić pacjenta dokonywano na ciele, a nie w ciele – tzn. dość późno chirurdzy  odważyli się wejść poprzez otwarty brzuch do wnętrza człowieka. U nas ten stan rzeczy zaczął się zmieniać, kiedy w roku 1519 król Zygmunt I Stary nakazał cechowi cyrulików naukę i egzaminy pozwalające na wykonywanie zawodu. Należy też dodać, że akademicy z różnych ośrodków uniwersyteckich czuli się w obowiązku, by dzielić się wiedzą anatomiczną także ze swoimi „konkurentami” balwierzami – stąd publiczne sekcje zwłok w tzw. teatrach anatomicznych. Wielki przełom przyniosło jednak oświecenie, a w Polsce chirurgia jako przedmiot uniwersytecki pojawiła się za sprawą reformy Akademii Krakowskiej dokonanej przez Hugona Kołłątaja w 1777 roku, zainspirowanego przez Andrzeja Badurskiego (1740–1789), profesora medycyny, wychowanka zachodnich uniwersytetów.

Przeglądając więc dokumenty udostępnione w ramach programu Patrimonium 2, zobaczymy, że autorzy są fachowcami w zakresie anatomii, a problemy w nich opisane są szczegółowe i poparte  znajomością ówczesnych dokonań na świecie. Niech jednak czytelnik się nie zniechęca: o ile prace z fizjologii z tamtego okresu wymagają zaawansowanej znajomości biologii, chemii, czasami fizyki, to w przypadku prac chirurgicznych wystarczy wypożyczyć sobie jakiś atlas anatomiczny i wiedzieć, co znaczą słowa „ciąć”, „odcinać”, „łączyć”, „przeszczepiać”. Nie występują słowa „rąbać” i „rżnąć”, ale powtórzę, że mamy w tych nadbitkach do czynienia z chirurgią naukową, a nie ze znaną z filmów balwierską chirurgią lazaretów, gdzie zawsze komuś piłą do drewna odejmują nogę. Ponadto spotkamy schematyczne rysunki ułatwiające lekturę.

Rycina przedstawiająca nacięcia oraz odwinięcie płatu skórnego nosa przeprowadzone w celu wyciągnięcia polipa z jamy nosowej [w:] Nowy sposób operowania polipów noso-gardzielowych / podał Dr. Roman Barącz, operator we Lwowie. – Warszawa, 1888

Można powiedzieć, że artykułom tym przyświeca jedno pytanie: „Jak efektywniej dokonywać operacji na/w ciele ludzkim?”. Jednak nie jest tak, że ówcześni chirurdzy dokonywali eksperymentów na ludziach. Być może nie najlepiej to zabrzmi, ale na jednego pacjenta przypadało mniej więcej  dziesięć psów doświadczalnych. Naprawdę, w setkach należy liczyć psy, które poddano określonym operacjom, zanim – i to też ryzykując – odważono się  wykonać je na człowieku. Zresztą chirurgia nie była wyjątkiem, np. polski fizjolog, odkrywca adrenaliny Napoleon Cybulski (1854–1919), jedną ze swoich pierwszych prac poświęcił obliczaniu ilości krwi u zwierząt. Podobnie Roman Barącz (1856–1930), bardzo zdolny i zasłużony chirurg, który niestety miał tego pecha, że pozostawał w cieniu Ludwika Rydygiera, przedstawiając swój wykład habilitacyjny pt. O całkowitem wykluczeniu jelita, pewną jego część poświęca eksperymentom na psach… Zresztą warto coś więcej opowiedzieć o Romanie Barączu.

Lekarz ten obdarzony był wieloma talentami, ale także nie bał się nowych wyzwań. Większość chirurgów można skojarzyć z jakąś częścią organizmu ludzkiego, na której przeprowadzili fenomenalną operację. Inaczej z Barączem, który opisywał zabiegi dokonane przez niego na różnych częściach ciała ludzkiego. Do tego był aktywnym pianistą i kolekcjonerem malarstwa.

Schemat amputacji pokrytej wrzodem nogi, opisanej przez Romana Barącza
[w:] Z kazuistyki chirurgicznej / podał Roman Barącz. – Kraków, 1887.

Roman Barącz, oprócz łączenia jelita oraz zabiegów laryngologicznych, zajmował się usuwaniem przepukliny, amputacją, środkami znieczulającymi (m.in. kokainą), a także z przyjemnością, jak twierdzi autor Słownika Lekarzy Polskich XIX wieku Piotr Szarejko, badał promienicę (Actinomycosis), która była wówczas nowo poznaną chorobą. Na jej temat napisał m.in. krótkie doniesienie Przenośność promienicy z człowieka na człowieka. Obecnie wiemy, że promienicą nie można zarazić się  od człowieka, jednak, jak sam Barącz zaznacza, opisał on tylko dwa przypadki, które zbadał osobiście, a na świecie było wówczas znanych dopiero 105 – był więc jednym z pionierów w tym temacie. Wspominam to doniesienie, gdyż nadbitki medyczne z tamtego czasu nie tylko zainteresują historyków medycyny, ale i osoby chcące poznać trochę ówczesne społeczeństwo, jak i samą osobowość autora – dlatego pokrótce opiszę treść tej pracy.

Historia dwóch przypadków promienicy odkrytych przez Barącza jest historią narzeczeństwa. Przyszły pan młody był woźnicą, który zgłosił się z chorobą w takim stadium, że ledwo otwierał usta; stan jego uzębienia także był fatalny. W czasie nacinania ropni zemdlał, a następnie odmówił dalszych zabiegów, co jednak lekarza nie zniechęciło – przez parę dni szukał pacjenta, by móc zobaczyć efekty podjętej operacji; jak się okazało, woźnica wyzdrowiał. Narzeczona zaś miała podobny problem, zgodziła się na płukanie jamy ustnej, ale o poważniejszej operacji nie chciała słyszeć. Mimo że otrzymała określony termin wizyty kontrolnej, przyszła dopiero po paru wezwaniach lekarza, bo, jak tłumaczyła, zajmowała się organizacją wesela…

Barącz stawia w artykule tezę, że źródłem zakażenia u pacjenta było wykonywanie zawodu woźnicy, szczególnie karmienie koni sianem, a u jego przyszłej żony – pocałunki, na które pozwalali sobie z narzeczonym już przed ślubem. Lekarz dodaje, że panna młoda nie pojawiała się w stajni, co miało potwierdzać wniosek, że zaobserwowany przypadek jest pierwszym znanym wówczas w literaturze przypadkiem przeniesienia promienicy bezpośrednio z człowieka na człowieka. 

Podobnych barwnych historii, choć opisanych zaledwie kilkoma słowami, znajdziemy więcej. Spotkamy m.in. alkoholików, którzy przez swoją słabość umierają mimo udanej operacji. Autorzy artykułów często przywołują również przykłady ludności wiejskiej lub ubogiego mieszczaństwa, chcąc zapewne podkreślić potrzebę uświadomienia higienicznego tych grup społecznych.

Na zakończenie przywołam jeszcze jeden przypadek, tym razem z chirurgii plastycznej, opisany przez Alfreda Obalińskiego (1843–1898).

Autor był lekarzem związanym przez 27 lat z krakowskim Szpitalem św. Łazarza, który, obok klinik uniwersyteckich, stanowił ważne miejsce rozwoju polskiej medycyny. Posiadający rozległe zainteresowania profesor UJ z dużym doświadczeniem, miał  niezbyt udane dla niego związki z uniwersytecką kliniką chirurgiczną w Krakowie. Raz pełnił nad nią kierownictwo przez rok po śmierci swojego mentora, profesora Antoniego Bryka (1820–1881). W trakcie głośnego konkursu na to stanowisko (w którym doszło do konfliktu między Ministerstwem Oświaty w Wiedniu i samym Wydziałem Lekarskim UJ) Obaliński był brany pod uwagę, choć większość miał już wówczas sławny Ludwik Rydygier; koniec końców kierownikiem został, mimo kontrowersji, Jan Mikulicz (1850–1905). Ostatecznie lekarz Szpitala św. Łazarza otrzymał zasłużoną nominację na to stanowisko w roku 1897, gdy Rydygier przeniósł się do Lwowa – jednak swe obowiązki miał szansę pełnić znów bardzo krótko, bo po roku zmarł. Jak pisze jeden z autorów publikacji jubileuszowej, poświęconej 600-leciu medycyny krakowskiej, Alfred Obaliński nie był osobą walczącą o tytuły, a będąc wysokiej klasy naukowcem i wykładowcą, był też pogodnym, oddanym swoim pacjentom lekarzem.

W artykule pod tytułem Przyczynek do operacyj plastycznych wykonywanych w celu podniesienia zapadniętego nosa Obaliński opisuje, w jaki sposób odnowił u nastoletniej Żydówki z Tarnopola fragmenty nosa, który, prawdopodobnie z powodu odziedziczonego syfilisu, był zapadnięty. Lekarz uznał za stosowne rozpocząć swój tekst ogólnym wstępem na temat roli nosa w powierzchowności człowieka:

Nie trzeba być próżną i o piękność twarzy i kształtów ciała dbałą kobietą, aby przyznać słuszność słowom słynnego fizyjognomisty szwajcarskiego Lavatera, który pisząc o nosie wyrzekł, że „ładny nos wart jest królestwa”, a najlepiej uczuć się daje prawda tych słów w razie zniekształcenia nosa, które, chociaż w mniejszym stopniu, większe sprowadza oszpecenie twarzy, niż nawet całkowita utrata innej składowej części tejże.

Następnie, po wymienieniu dotychczasowych sposobów rekonstrukcji nosa (łącznie z ciekawą metodą tworzenia rusztowania z bursztynu) przechodzi do swojego przypadku.

Operacja opisana przez Obalińskiego dotyczy pobierania płatów skóry z policzków oraz użycia ich w celu odtworzenia chorej tkanki. Dość powszechną praktyką było pobieranie skóry z czoła, autor jednak pisze, że żadna ze znanych mu praktyk nie mogła być zastosowana w przypadku nastoletniej pacjentki, gdyż zmiany i zapadnięcie nosa były już zaawansowane. Chodziło bowiem o to, by znaleźć taki materiał, który nie tylko zastąpiłby zdeformowane skrzydełka nosowe, ale również stworzył podporę dla nosa. Jak autor stwierdza, jego pomysł przyniósł zamierzone efekty.

Tekst o tyle wydał mi się ciekawy, że znajdują się w nim dwie ryciny, które, w porównaniu choćby z wcześniejszymi rysunkami, odznaczają się większymi walorami artystycznymi. Nie są bowiem schematyczne, ale realistyczne i uwzględniają nie tylko wygląd nosa pacjentki, ale również kształt głowy, uczesanie i część ubioru. Opisana historia młodej dziewczyny, dla której zapewne  szpetota twarzy była czymś bolesnym, nabiera dzięki tym rycinom większej intymności, a czytającemu staje się bardziej naoczna – nagle przypadek medyczny zmienia się w konkretną osobę.

Rycina przedstawiająca patologię nosową oraz nos po operacji nastoletniej Żydówki z Tarnopola leczonej przez Alfreda Obalińskiego [w:] Przyczynek do operacyj plastycznych wykonywanych w celu podniesienia zapadniętego nosa / podał prof. Dr. A. Obaliński.

Być może jednak autorowi zależało na zobrazowaniu, jak dobrze wykonana operacja może przywrócić piękno oszpeconej twarzy i dlatego zdecydował  się na dwa portrety w krótkim artykule.

Do uwag końcowych Obaliński uznał za stosowne dodać, „żeby skóry na płaty nie żałować”, gdyż te, które on sam pobrał były za małe i po przyjęciu zbyt się skurczyły… Nie zmienia to faktu, że historia nastoletniej pacjentki wydaje się kończyć szczęśliwie, gdyż, jak zapewnia Obaliński, była ona zadowolona z rekonstrukcji swojego nosa.

Podobnych przypadków – mniej lub bardziej szczęśliwych – znaleźć można wiele w medycznych nadbitkach, które obecnie są udostępniane w ramach projektu Patrimonium 2. W  tym wpisie wybrałem tylko parę przykładów, które i tak są tylko ułamkiem jednej – choć wyjątkowej – dziedziny, jaką jest chirurgia.

***

Jako że nie jestem lekarzem, który zatrudnił się w bibliotece, na zakończenie chciałbym wspomnieć o książkach, z których korzystałem, pisząc ten artykuł. Myślę, że mogą stanowić wstęp do ogólnego poznania historii medycyny polskiej w XIX wieku.

Od cyrulika do chirurga Mieczysława Wyględowskiego.  Częstochowa 2018. Miła w lekturze publikacja popularnonaukowa, która zarazem zawiera wiele szczegółów i anegdot. Autor sam jest chirurgiem.

Dwie publikacje jubileuszowe o medycynie krakowskiej, także mające charakter popularnonaukowy, choć napisane bardziej podniośle i rzeczowo niż książka wcześniejsza:

 Sześćsetlecie medycyny krakowskiej.

Tom pierwszy: Życiorysy.   Tom drugi: Historia katedr.  Academia Medica Cracoviensis.  Kraków 1964.

Historia rozwoju wiedzy o chorobach wewnętrznych w Krakowie Zbigniewa Szybińskiego. Kraków 2018).

Osoby zainteresowane biografiami lekarzy (znanych, ale również tych zapomnianych) koniecznie muszą przeczytać kilkutomowy Słownik Lekarzy Polskich XIX wieku Piotra Szarejki (Warszawa 1991–2001). Autor nie poprzestaje na suchym wyliczeniu  osiągnięć i publikacji swoich bohaterów – poznajemy ich charakter, inne zainteresowania oraz role społeczne, które spełniali. Słownik ten jest niejako rozwinięciem idei, którą próbował zrealizować pod koniec XIX wieku Stanisław Kośmiński swoim Słownikiem Lekarzów Polskich (Warszawa 1888).

Dla tych, którzy  przymierzają się do bardziej systematycznych studiów, warto wspomnieć o Polskiej bibliografii lekarskiej dziewiętnastego wieku: (1801–1900) Stanisława Konopki (Tomy 1–13 z suplementem. Warszawa 1974–1987).

Korzystałem także z serwisu Medycyna Praktyczna oraz posiłkowałem się Wikipedią.

Informacje, czym jest nadbitka oraz inne sposoby upowszechniania informacji można znaleźć na stronie z przepisami Biblioteki Narodowej.

◊◊◊

Digitalizację materiałów bibliotecznych w ramach projektu „Patrimonium – zabytki piśmiennictwa” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.

◊◊◊