- Andrzej Dobosz odradza. Jan Kazimierz Zieliński. „Wspomnienia starego kawalera”
- Przyszłość należy do mutantów
Jest to długa i nieskładna opowieść, ze zbyt dużą liczbą postaci prowadzących rozmowy, których treść po lekturze pięciu kolejnych stron ulatnia się z naszej pamięci. Rzecz dzieje się głównie w środowisku osób piszących lub pisać zamierzających. Projektowano właśnie założenie nowego pisma w Krakowie. Był tam wielki mogoł naszych dekadentów, kilku jeszcze piewców nagiej duszy i ten filozof, który wiecznie poszukuje… w starych systemach nowego kierunku, bo stary już przegnił. Cuda lały mu się z gęby. Mieliśmy się wytężyć, by stworzyć jakiegoś dziwoląga, który diabli wiedzą, co odrodzi i pchnie na nowe tory literaturę i sztukę.
Wreszcie inny z przyszłych autorów powiada: W waszych włóknach mózgowych wyrzeźbił się brudny zmierzch zaułków krętych, smutny widnokrąg koszlawych rynków mieściny, tajemnicze wnętrza – krajobraz ten dla prawnuków twoich będzie może rodzimy, ale dla pana zostaje jeszcze obcym. Trzeba wiedzieć, że krajobraz Polski jest do zrozumienia wcale trudny.
Nie umiem sobie wyobrazić, by osoby rozmawiające ze sobą w podobny sposób mogły pisywać teksty zajmujące czytelników. Ale przyszli autorzy nadal uwięzieni są w wybranej przez siebie stylistyce: Powietrza gwałtownie potrzeba. Lufciki atmosfery nie oczyszczą; należy zbudować przewodnik olbrzymi i potężny, porwać do pracy najwybitniejszych przedstawicieli umysłowości naszej, stanąć do roboty z zasobem potężnym i siłą o wytrwałości hartownej. Polityka wielka i mała musi iść precz, hałaśliwe walki stronnictw, fajerwerki błyskotliwe, pukawki dziecinne muszą iść precz, to nie dla nas, nie dla naszego „Świtu”. Powinniśmy wziąć za bary zadanie o wiele szersze i głębsze. Nasz „Świt” pracować będzie nad stworzeniem jasnych określników psychologii umysłu polskiego, nad stworzeniem pełnej świadomości zbiorowego naszego „ja”, którego treść jak dotąd zwykliśmy wyrażać szablonowymi ogólnikami.
Trzy czwarte młodzieży z Warszawy wyjechało – lecz dokąd? Do Piotrkowa, do Lublina, do Siedlec, a do powiatowych miast, do małych miasteczek zajrzeć żaden hultaj nie chce. Tam przepełnienie – adwokatów i lekarzy więcej niż klientów, a po wsiach bieda, chorują bez pomocy, prawują się bez pomocy i giną bez nadziei, żeby przynajmniej ich dzieciom było lepiej.
Wybijająca się postać, Stefan Daszkowski, posiada należący od wieków do rodziny majątek Mostowce. Amator dalekich podróży, uczestniczący w życiu umysłowym Krakowa i Warszawy ma poczucie, że nie zdoła być sprawnym gospodarzem posiadłości. Za radą przyjaciół zatrudnia znanego z talentów w tym kierunku administratora nazwiskiem Miastowski. Ten, po rozejrzeniu się w sytuacji, składa mu ponure sprawozdanie.
Jest źle. Przeludnienie, nędza, ciemnota, a z nią pieniactwo, demoralizacja i jak wszędzie złodziejstwo. Rozrodzili się, a ziemi nie przybyło. W obejściu gospodarczym, gdzie w chwili uwłaszczenia stała jedna chata, dzisiaj stoją trzy. Ciasnota, brud, kłótnie. Żywią się pod psem, demoralizacja z każdym dniem wzrastająca, ciągłe procesy.
– Mówisz pan rzeczy straszne. Chciałbym całą duszą, pragnę rzetelnej zmiany na lepsze, ale ja tego nie potrafię. Ile Mostowce po wykluczeniu kosztów w eksploatacji i utrzymaniu dworu w tym stanie w jakim jest obecnie, mogą dać dochodu?
– Przeciętnie pięć tysięcy.
– Z tych pięciu będzie mi pan przysyłał półtora. A resztą będzie pan rozporządzał. Włożysz pan nie w gospodarstwo ale w ludzi. Daję panu najszersze pełnomocnictwa. Możesz pan wydzierżawić część gruntów małorolnym biedakom, możesz dopuszczać ich do spółki. Kasa zostaje pod pańską absolutną władzą. Żądam tylko, by dwór i ogród były utrzymywane w obecnym stanie.
– Czy zgoda?
– Naturalnie zgoda.
Daszkowski zamierzał się też zająć zorganizowaniem Uniwersytetu Ludowego.
Edward Paszkowski. „Podniebie. Z kroniki czwartego piętra” w POLONIE