Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz poleca. Walery Wielogłowski Podróż po szerokim świecie


Autor, który od roku 1846 do śmierci wydał co najmniej dwadzieścia trzy książki dla ludu wiejskiego, ruszył koleją żelazną z Krakowa na Śląsk we władaniu pruskim. Zatrzymał się we wsi Piekary. Było to w niedzielę, więc zaszedł do kościoła. Ludzie byli ubrani różnie. Zamożniejsi mężczyźni w długich granatowych kapotach. Biedniejsi w płóciennych białych kitlach. Kobiety w spódnicach w różnobarwne pasy, w białych lub czerwonych chustach na głowach, w pończochach i trzewikach. Mężczyźni ustawili się po jednej stronie, niewiasty po drugiej. Wielogłowski uważa za stosowne streścić moralizujące kazanie przeciw trunkom i lenistwu. Po nabożeństwie wyrobnicy przy górnictwie udali się do karczmy na piwo, reszta rozmawiała na drodze. Autor dowiedział się od jednego z miejscowych, że na skraju wsi jest drukarnia pana Heweczka, która wydała Śpiewnik kościelny i Matkę Świętych Polskich. Rozmówca zaprosił Wielogłowskiego do swojej chaty. Podłoga z desek umyta, stół długi, przy nimławki. Z boku mniejszy stolik i dwa stołki. Łóżko szerokie, białym prześcieradłem przykryte. Komoda politurowana, na niej krucyfiks. Na ścianach święte obrazy i zegar. Z tej izby szło się do obszernej komory, gdzie stało łóżko córki gospodarza, za przepierzeniem faski z mąką i kaszą, na drążku wisiały połcie słoniny, kiełbasy i wędliny. Przy drugiej ścianie na skrzyni leżało kilka bochenków świeżo upieczonego chleba.

Gospodyni zaprosiła autora na szklankę mleka. Przyniosła je w czystym dzbanku na talerzu, ze szklanką świeżo przepłukaną, mleko było niezbierane, czyste, bez much.

W stajni, gdzie podłoga była ubita z gliny, z boku leżała kupka ziemi. Gospodarz brał jej trochę na łopatę i rozrzucał pod zadnie nogi koniom. – To mój nawóz, jak się bydlę moczy albo pruszy to ta ziemia tem przesiąknie i robi się doskonały nawóz. Trzyma go za stajnią, z dala od domu, żeby nie było zaduchu.

W oborze stały trzy krowy i jałówka. Z powodu upału były wypuszczane na trawę dopiero pod wieczór, w gorąco bydle się mało pożywi, a więcej zmęczy. Potrzebuje ono więcej chłodu niż jadła, ale w oborze są dobrze karmione burakami, ziemniakami z sieczką, sianem, obierkami i pomyjami. Dają za to pięć do sześciu garncy – dwadzieścia do dwudziestu pięciu litrów mleka. Te trzy krowy żywiły rodzinę gospodarza i czeladź, i jeszcze było masło na sprzedaż.

Za domem był sad drzew owocowych – jabłek, gruszek, śliwek – a między nimi zagony ziemniaków, marchwi, kapusty i kilka krzaków chrzanu. W warzywniku, mówił gospodarz, ziemia jest na łokieć skopana, z nawozem zmieszana, potem jeszcze raz skopana.

Wiedzę swą zawdzięczał gospodarz swemu ojcu. Po jego śmierci kupił sobie jeszcze książki: Gospodarz praktyczny – katechizm rolniczy oraz Złota dolina i książkę o ogrodnictwie Jaś Sadowski.

Po tej rozmowie autor został zaproszony na poczęstunek. Stół był białym płótnem nakryty, dwie miseczki gliniane stały na nim, dzban piwa, dwie szklanki, chleb ogromny, masło w garnuszku i sól na talerzyku. Gospodarz przeżegnał się i obaj zmówili modlitwę. Ruchliwa gosposia, dobrze już po pięćdziesiątce, postawiła na stole gorącą jajecznicę z kiełbasą, potem misę brukwi z baraniną. Wielogłowski zjadł pełną miskę, popijając piwem. Miał przy sobie nowy pugilares z zameczkiem. Wyjął z niego papiery i ofiarował gospodarzowi, który długo się wzbraniał.

Odprowadzany, zauważył boczną drogę prowadzącą na folwark obsadzoną jabłoniami. Jeienią zbiera się jabłka, którymi gospodarze dzielą się z dworem.

Z Piekar przez Gliwice udał się Wielogłowski do Wrocławia. Miasto trzy razy większe od Krakowa, przeważnie przez Żydów i pruskich Niemców zamieszkałe. W handlu tam wszelki towar dostanie. Kamienice jakby jakie kościoły, a ciągle nowe i piękniejsze budują. Lud tu pracowity i przemyślny. Kraków mógłby Wrocław zdystansować, mając Wisłę, kolej żelazną, trakty na cztery strony świata, ale ludzie próżniaki. Kiedyś życie w Krakowie było tanie. Funt mięsa za cztery grosze, kopa jaj pięć groszy, kura piętnaście. Wydatki były małe, lecz brakowało przemysłu, ochoty do pracy. Targi zbożowe w Krakowie upadły. Gdy kto chce zboże i wełnę sprzedać, to do Wrocławia posyła.

Z Wrocławia pojechał do Lipska. Tam zauważył, że obuwie jest wygodniejsze i bardziej trwałe niż u nas. Otóż Sasi, kupując w lesie dąb, z kory go obłupiają, suszą ją, tłuczą i sprzedają garbarzowi. My, obrobiwszy drzewo na kant, trzaskę z korą palimy i to pierwszy powód, że skóry nie są u nas tak dobre. W naszym kraju byle chłopak nieporządnie ściąga skórę z zabitego zwierzęcia, z przylegającym mięsem rzuca ją w kąt, gdzie wysychając fałduje się i psuje. Niemiec skórę rozciągnie, pod dachem ją wiesza. Gdy wyschnie, będzie prosta jak deska.

Jadąc pociągiem, wdał się autor w rozmowę z handlarzem świń, który kupił w Polsce kilkaset wieprzków i wysłał je do Drezna. Narzekał, że w Polsce żałuje się maciorom posłania. Leżą w mokrym chlewie, w zaduchu i zimnie. Biedne prosięta nie mają powietrza i stale mokre, dla zagrzania ciągle chcą ssać i niszczą matkę. Żałuje się im ziarna, karmiąc je chwastami. Stąd są słabe, skulone i brudne. Inny pasażer opowiedział, że w jego dobrach wychował wieprza ważącego trzysta kilogramów, karmiąc go grochową mąką z otrębami lub ziemniakami tartymi, osypką jęczmienną, w końcu dając mu chleb maczany w mleku.

Przez okno pociągu widać było rzekę, prostą jak strzała, pełną wody, która jednak nie płynęła. Był to kanał. Dawniej były tam bagniska. Stworzono spółkę akcyjną. Bogatsi kupowali po sto akcji, biedni wieśniacy po pięć. Przez trzy lata mnóstwo biednych ludzi pracując, zarabiało na kawałek chleba. Dzisiaj wartość każdej akcji wzrosła o sto procent, a transport towarów wodą jest znacznie tańszy niż przy pomocy koni. Ziemia dookoła kanału się osuszyła i została obsiana najlepszymi trawami, stanowiąc doskonałe pastwiska.

Z Lipska Wielogłowski trafił do Belgii, gdzie wyższa klasa mówi po francusku, a lud po flamandzku. Ten język jest trochę podobny do niemieckiego, trochę do angielskiego i żydowskiego.

Belgia ma mnóstwo fabryk. Pieców wytapiających żelazo, a głównie tkalni sukien i perkalu.