- O polskiej przedlemowskiej fantastyce naukowej
- Andrzej Dobosz raczej odradza. Notatki z różnoczasowych podróży po kraju. Edward Chłopicki
Andrzej Dobosz bez szczególnego przekonania poleca. Notatki z mojego życia. Henryk Cieszkowski
Autor, urodzony w rodzinie ziemiańskiej na Wołyniu. Pierwszym zapamiętanym przez niego epizodem z dzieciństwa jest chwila, gdy jego matka wezwana do powiatowego sprawnika wzięła ze sobą czterolatka do domu dygnitarza. Prócz okolicznej szlachty było tam wielu wojskowych rosyjskich. Pewien generał wziął chłopca na kolana i dał mu swój pałasz do zabawy, pytając, co z nim zrobi? Będę bić Moskali. Widząc przerażenie matki, uśmiechnął się łagodnie, radząc, by wyprowadziła dziecko do ogrodu. Tam wkrótce zbliżył się do niej gospodarz, mówiąc , że jest na liście skazanych na zesłanie. Ponieważ jednak na pierwszym balu za jego urzędowania podeszła do jego żony bojkotowanej przez całe towarzystwo i życzliwie do niej przemówiła, tym razem nie spełni swego obowiązku, prosząc, by w przyszłości unikała podejrzeń.
Gdy skończył lat dziesięć, jego brat Józef został uczniem Liceum Krzemienieckiego. Henryk również został tam wysłany. Był jednak zbyt młody, by uczęszczać do liceum. Na stancji zajmowali się nim guwernerzy. Arytmetyka i język niemiecki sprawiały mu znaczne kłopoty. Najbardziej dbano o rozwijanie tak zwanych talentów, uczono go tańca, jazdy konnej, rysunku.
Cieszkowski powtarza powszechne opinie na temat sumiennie wykładanych nauk, wszechstronnego kształcenia. Szkoła ta doskonale urabiała do świata. Było tam coś dziwnie pociągającego i szlachetnego a duch, jaki ją ogrzewał był duchem swojskim, bratnim i wcałem tego słowa znaczeniu ojczystym.
Uczestniczenie jedynie z boku w tym świecie wywołuje w nim skrupuły. Z atmosfery tylu chlubnych żywiołów, wyniosłem to, co najzgubniejsze to jest paniczostwo, na które niebezpiecznie chorowałem. Prowadzono mnie na bale, zabawy, błyszczące zgromadzenia. To zrodziło we mnie próżność, podało w pogardę ubóstwo, uważając je jakąś niższość moralną.
Jednak już w następnym akapicie z upodobaniem wraca do towarzyskich rozrywek. Wymienia domy, w których go przyjmowano, urodę gospodyń i ich córek. Chwilami jednak plącze się w określeniach osób: Pięknej acz nieznaczącej powierzchowności.
Wspomina też pewną damę, która odwiedzającym ją licznym gościom pokazywała swe osobliwe zbiory: Naczynia i figurki przedpotopowe oraz liść figowy z raju.
W wieku lat dwunastu został zawieziony do Warszawy, gdzie zdał egzamin do liceum, którym kierował Linde. Wtedy też zaczął pisać wiersze. W liceum był kolegą Stefana Garczyńskiego, Konstantego Gaszyńskiego, Dominika Magnuszewskiego. Przyjaźnił się z Antonim Malczewskim i Stefanem Witwickim. Po skończeniu liceum i rocznej praktyce w biurze komisarza obwodowego w Hrubieszowie wrócił na wieś na Wołyń, nie znajdując upodobania w zajmowaniu się podupadającym majątkiem.
Wieczorem 29 listopada 1830 roku przyjechał do Warszawy, by objąć obiecaną posadę w Banku Polskim. Rozmawiał właśnie z gospodynią wynajętego pokoju na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciw Towarzystwa Dobroczynności, gdy dobiegające z ulicy nadzwyczajne hałasy nasuwały myśl o jakimś wielkim pożarze, na ulicy kłębiły się tłumy śpieszące w różnych kierunkach. Rozległy się dzwony kościołów, słychać było strzały broni ręcznej i armat.
Nazajutrz Cieszkowski objął stanowisko w banku, a zarazem wstąpił do Gwardii Narodowej. Doprowadziło to do osobliwej sytuacji. Prezes banku, Józef Lubowicki, i wice-prezes, Henryk Łubieński, byli aresztowani za ułatwienie ucieczki 29 listopada prezydentowi miasta, Mateuszowi Lubowickiemu, bratu Józefa. Po to, by sprawy bankowe nie ucierpiały, każdy z nich był przetrzymywany w swoim gabinecie w gmachu banku, ze zmieniającym się strażnikiem z Gwardii Narodowej pod drzwiami. Gdy dyżur przypadał na Cieszkowskiego, opuszczał przydzielone mu biuro i z pałaszem pilnował swego przełożonego. W decydujących dniach Cieszkowski był przydzielony do artylerii. Z chwilą upadku powstania Cieszkowski zdołał przedostać się do Galicji. Zamieszkał w wiejskim domu swego wuja.
Wuj był zamożny, lecz mniej umysłowo ruchliwy. Nasz bohater mieszkał w oazie swej myśli, z niej tylko czerpał żywioły ducha. Ciężkich sześć lat na próżniactwie tam przebył. Okolica, w której mieszkał i bliższe jej powiaty stały dość nisko pod względem umysłowego wyrobienia. Blichtr kanapowy i połysk uobyczajenia zastępował tam gruntowniejszą cywilizację. Młodzież na jedną formę była ulaną, bawiła się, polowała i tańczyła; salon był jej świątynią. Umysł nie wybiegał za kopce wiejskiej zagrody. Na całej przestrzeni nie było parowego komina, który by świadczył o fabryce lub rękodzielni. Nie było cukrowni mimo lasów i potężnych obszarów przyjaznych buraków uprawie.
W roku 1849 przeniósł się Cieszkowski do Warszawy. Wspomina bale u namiestnika ks. Paskiewicza, będące twardej sztywności i nudy obrazem, choć nie wiadomo, czy sam na nich bywał, czy tylko przytacza powszechne opinie. Dość dziwna wydaje mi się charakterystyka Paskiewicza: Ubrał swą władzę w pozorne jej formy i tą wyższością w braku właściwej otoczył zamek i swoją atmosferę. Ale jeśli nikczemnymi się otaczał i używał ich za narzędzie, gardził nikczemnymi i w potrzebie lub z fantazji skinieniem palca w proch ich obracał. Rząd militarny, jaki panował w całym kraju, zosłaniał od czegoś gorszego, bo zazdrosny był władzy, niechętny zmianom, dumny z Polski i swego w niej stanowiska.
Głównym wydarzeniem w ówczesnej Warszawie były poniedziałkowe wieczory u państwa Łuszczewskich. Improwizacje wieszczki Deotymy z tamtąd wychodziły, rzucając na te wieczory powab, blask i z niczym nieporównane zajęcie. Deotyma była słonecznym punktem, na który wszystkie zwracały się spojrzenia. I naprawdę, improwizacyjny jej talent, niesłychany dar w naszym języku i klimacie, uniósł każdego, stawiał ją na piedestale prawdziwie intelektualnej wyższości, a skromny, łatwy, bez przesady jej układ, słodkie słowo dla każdego dorzucały jeszcze kwiecia do jaśniejącego na jej czole poetyckiego wieńca. Wieczory te do późnej nocy się przeciągały, a każdy wynosił z nich jakby rozkosznego snu wrażenie.Ten poemat na cześć Deotymy najlepiej określa horyzont wrażliwości Cieszkowskiego. Równocześnie był czytelnikiem krążących w odpisach wierszy Zygmunta Krasińskiego.
W latach pięćdziesiątych nastąpił pewien rozwój kraju. Andrzej Zamoyski zorganizował żeglugę parową po Wiśle. Cieszkowski brał udział w rejsie statku noszącego nazwę Włocławek, który miał być w tym mieście poświęcony przez miejscowego biskupa. Zaproszono sto kilkanaście osób wyborowego towarzystwa. Wypłynięto o siódmej rano, w czerwcu. Bufet, kosztem właściciela statku, najwybredniejszym oczekiwaniom odpowiadał. Po południu statek przybył do Płocka, oczekiwany na brzegu przez miejscową ludność z gubernatorem, prezydentem miasta i muzyką. Zamoyski wysiadł, podziękował za przywitanie i zabrał na pokład dygnitarzy i orkiestrę. W dalszym ciągu rejsu tańczono na pokładzie. O zmierzchu przybito do Włocławka. Przystań była wysłana kobiercami i kwiatami. Przybyłych witał biskup Łubieński. Nastąpiła suta wieczerza, a gości ulokowano wygodnie u miejscowych. Nazajutrz, po śniadaniu i uroczystym nabożeństwie w katedrze, biskup w licznej asyście duchowieństwa dokonał poświęcenia statku.
O czwartej rozpoczął się obiad na osiemset osób. Uczta przeciągnęła się do wieczora. O dziesiątej rozpoczął się bal trwający do wschodu słońca, kiedy to nastąpił powrót do Warszawy.
Przez kilka miesięcy uwagę przyciągały wydarzenia wojny krymskiej, której rezultaty okazały się znikome. Śmierć cara Mikołaja została przyjęta z ulgą.
Cieszkowski staje się gorliwym czytelnikiem Józefa Ignacego Kraszewskiego, Józefa Korzeniowskiego i Wincentego Pola.
Cieszkowski, utrzymujący się wówczas z dochodów literackich, ma związki z redakcją „Biblioteki Warszawskiej”. Wydaje powieści: Świat i dusza (1852), Postępowi (1855) oraz tom poezji Wianek cierniowy (1852).
W roku 1858 dla poratowania zdrowia wyruszył do Karlsbadu, skąd wracał przez Drezno, gdzie wiele czasu spędził w Galerii Obrazów. Nabrał upodobania do podróży. Zwiedził Berlin, Lipsk, Kissingen.
Około roku 1860 odnotowuje objawy narastającego powszechnego niezadowolenia. Nie mając żadnych związków z konspiracją, jest pilnym kronikarzem wydarzeń ulicznych poprzedzających wybuch powstania.
Wiele uwagi poświęca dyskusyjnej postaci margrabiego Wielopolskiego. Samo powstanie przeżył unikając ran i późniejszych represji. Popada jednak w narastającą melancholię. Zauważa, że sytuacja, która wydawała się nie do wytrzymania, po każdym powstaniu znacznie się pogarsza.
Henryk Cieszkowski. Notatki z mojego życia w POLONIE
◊◊◊
Digitalizację materiałów bibliotecznych w ramach projektu „Patrimonium – zabytki piśmiennictwa” dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu oraz Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.
◊◊◊