Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz gorąco poleca. Michał Budzyński (1811–1864). Wspomnienia z mojego życia


Autor, Michał Budzyński, syn właściciela dwu wiosek na Wołyniu, w dziewiątym roku życia stracił matkę. Mając jedenaście lat  został oddany do pobliskiej szkoły bazylianów. Nauka trwała sześć lat. Uczono tam łaciny i francuskiego, gramatyki polskiej, prawideł stylu, arytmetyki, algebry, geometrii, trygonometrii, historii naturalnej, fizyki i chemii, geografii, historii polskiej, greckiej, rzymskiej i angielskiej. Nie było natomiast żadnej wzmianki o języku i historii rosyjskiej. Wszelkie zaniedbania w przyswojeniu materiału karane były chłostą (kiedyś jeden z wychowawców zemdlał przy tej okazji z wysiłku).

Następnie chłopiec zdał egzamin do Liceum Krzemienieckiego, mającego poziom uniwersytecki. Wykłady zaczynano tam od geometrii i historii powszechnej. Od drugiego roku przychodziła  algebra oraz języki: polski, łacina, greka, francuski, niemiecki i angielski. Na drugim roku była fizyka i ekonomia polityczna. W trzecim roku przechodzono  do geografii powszechnej, mineralogii i botaniki. Tak więc nie istniała tam późniejsza specjalizacja – uczniom starano się wpoić  podstawy całej ówczesnej wiedzy. Wreszcie następowały: bibliologia, bibliografia, prawo rzymskie, prawo polskie, mechanika, architektura, geometria wykreślna i rachunek różniczkowy. Zaczynały się też trzy lata rosyjskiego, gramatyki, historii i literatury.

Biblioteka, przewieziona później do Kijowa (podobnie jak ogród botaniczny) liczyła sześćdziesiąt  tysięcy tomów zebranych przez Czackiego.

Katedrę języka i literatury polskiej po księdzu Alojzym Osińskim zajmował Józef Korzeniowski, autor Kollokacji.

Gdy na uniwersytetach w Wilnie, Warszawie lub Kijowie wakowała jakaś katedra, zapraszano na nią z reguły wykładowców z Krzemieńca.

Istniał tam fundusz obywatelski dla stu uczniów niezamożnych i dom akademicki, gdzie mieszkali pod warunkiem zdania egzaminu celująco i zaświadczenia trzech obywateli o niezamożności rodziców. Był  też fundusz doktora Lerneta dla czterech najwybitniejszych uczniów, po czterysta pięćdziesiąt  rubli srebrem na każde z pięciu lat studiów i dwa lata podróży za granicę. Po roku 1831 wszystkie te fundusze zostały skonfiskowane.

Po ukończeniu liceum Budzyński studiował  jeszcze rok prawo na Uniwersytecie Wileńskim.

Wybuchło  powstanie. Po dworach Wołynia zaczęto szykować broń. Gdy rzecznik powstańców odwiedził senatora Ilińskiego i w obecności plenipotentów i sekretarzy wezwał go do wsparcia ruchu, gospodarz podniósł głos: Jak waćpan śmiesz przed najstarszym senatorem państwa mówić o zamiarach niewierności wobec cesarza! Gdy plenipotenci opuścili gabinet Iliński zrobił mu wyrzuty, że kompromituje go niepotrzebnie (Jestem za stary by siąść na koń) i wyciągnął przygotowany worek z tysiącem dukatów na rzecz powstania; dodał, że synowie z jego błogosławieństwem zbierają po lasach partię.

Rosjanie zaczęli konfiskować prowiant dla armii. Budzyński z polecenia ojca kazał zapakować broń, siodła i nieco żywności na trzech wozach i zaprząc do nich po trzy konie. Siadło w tych wozach dziesięć osób ze służby chętnych do udziału. Autor na bryczce z dwoma końmi wierzchowymi prowadził zastęp. Po drodze wstąpił po sąsiada szlachcica, który przedstawił upiorny, oczywiście niezrealizowany pomysł, by palić wszystkie wsie i miasteczka po drodze (Nie mając gdzie mieszkać, będą musieli połączyć się  z nami.).

Po paru godzinach trafili do oddziału Karola Różyckiego, który wraz z nimi liczył siedemdziesięciu  ludzi. Po drodze przyłączali się nowi powstańcy. Spotkali pięciuset rekrutów prowadzonych przez czterdziestu piechurów rosyjskich. Rosjanie złożyli broń.

Różycki postanowił połączyć się z powstaniem na Podolu. (Autor wymienia nazwiska właścicieli mijanych po drodze dworów, ich koligacje, imiona panien, w których się podkochiwał.) Złe wiadomości z Podola spowodowały  konieczność przebicia się do Królestwa. Pierwsza potyczka zakończyła się  zwycięstwem; wzięciem do niewoli rosyjskiego oficera i zdobyciem czterdziestu  wozów amunicji.

W kolejnej bitwie wzięto osiemdziesięciu  jeńców i kilkadziesiąt koni. Jeńców wsadzono na czółna bez wioseł w pobliskiej rzece, dając im żywność na kilka dni i po złotemu na rękę.

W mijanym miasteczku Różycki dał zadatek kupcom żydowskim, by przygotowali pięćset  korcy owsa w Kowlu dla następującego za nimi dziesięciotysięcznego korpusu.  Spowodowało to, że skierowano tam wszystkie siły rosyjskie, co pozwoliło spokojnie przekroczyć Bug. Po drodze do Zamościa trzeba było minąć znaczne oddziały konnicy. Różycki przebrany, z garstką swoich, doprowadził do zniszczenia koniowiązów i rozbiegnięcia się koni. Otoczony, z ośmioma ludzmi, przez pięć sotni Kozaków krzyknął po rosyjsku Pułk za mną!, co sprawiło popłoch wśród  Kozaków  .

W Zamościu generał Skrzynecki mianował Różyckiego majorem, a także odznaczył wskazanych przez niego żołnierzy. Oficerowie i żołnierze otrzymali jednolite mundury. Gdy Warszawa upadła, oddział Różyckiego przekroczył granicę z Galicją, gdzie złożył broń.

Do Galicji przybył wówczas z Francji emisariusz Zaliwski dla zorganizowania ruchawki, co spowodowało masowe aresztowania, których ofiarą padł też Budzyński i jego młodszy brat, Wincenty. Został oskarżony o udział w tajnym sprzysiężeniu przeciw władzy austryjackiej. Oskarżycielem był niejaki August Roliński. W jednym ze starych numerów „PismLwowskich” znalazł opis spisku przeciwko Ludwikowi XVIII  i przeniósł realia francuskie na lokalne. Na szczęście Budzyński dotarł do tego samego numeru pisma i wskazał na źródło donosów.

Budzyński prosił nadzorców o dostarczenie mu książek. Okazało się, że mogą być tylko w języku niemieckim. Przypomniał sobie radę Józefa Korzeniowskiego z Krzemieńca, by brać do ręki dzieła w znanych sobie przedmiotach i w ten sposób tworzyć słownik w głowie. Zażądał geografii, historii greckiej i rzymskiej. Po paru miesiącach mógł już czytać z pewnym zrozumieniem. Wtedy przeszedł do lektury i tłumaczenia Fryderyka Schillera. Wobec niemożliwości potwierdzenia donosów Rolińskiego z Wiednia przyszedł rozkaz uwolnienia miejscowych więźniów, a emigrantom znacznie złagodzono warunki aresztu. Denuncjator został natomiast ciężko pobity kijami i wsadzony do więzienia.

Latem 1836 roku emigranci zwrócili się do konsula angielskiego z prośbą o paszporty. Otrzymali je, uprzedzeni o trudnościach wyżywienia w Anglii. Przewieziono ich do Triestu, skąd odpłynęli statkiem na koszt rządu austryjackiego do Londynu. Podróż Morzem Śródziemnym z minięciem Gibraltaru trwała dwa miesiące. Wobec kłopotów materialnych w Anglii zgłosili się do kopania ziemi pod przygotowywaną linię drogi żelaznej z Londynu do Liverpoolu. Bracia kopali i wywozili ziemię taczkami, zarabiając trzy szylingi dziennie. Za łóżko w tanim domu gościnnym płacił cztery  pensy. O wpół do szóstej rano za cztery pensy jadł bułki popijając lichą kawą. Od szóstej do dziewiątej kopał. O dziewiątej kawał mięsa za cztery pensy. Praca do pierwszej. Befsztyk. Dwa duże kartofle i kwarta (litr) porteru – szyling. Trzeciego szylinga odkładał. Przez dwa miesiące odłożył trzy funty szterlingi.

Po miesiącu pracy młodszy Budzyński zemdlał. Sprowadzony lekarz uznał, że jest to inteligent nienadający się do ciężkiej pracy fizycznej. Nazajutrz nadzorca przeniósł go do stolarni by strugał kołki. Potem polecono mu odpoczywać. Wincenty napisał po francusku list do przedsiębiorcy, dziękując mu za szlachetność, oświadczył też, że nie zamierza brać pieniędzy za nic. Przedsiębiorca zwrócił się do Towarzystwa Przyjaciół Polski, dopytał się o losy braci i złożył pewną sumę  na rzecz emigrantów. O sprawie, że polscy poeci muszą kopać drogi, napisał „Times”. Wielu Anglików zaczęło wspierać ,   braci Budzyńskich, niektórzy imiennie, co  przyniosło im 60 funtów. Michał jednak uznał, że suma ta powinna być wniesiona do ogólnej kasy, a oni ograniczą się do kwoty przypadającej na każdego z Polaków. Znowu pojawiły się artykuły w prasie. Wtedy zwrócił się do niego autor gramatyki angielsko-niemieckiej, wydrukowanej z dużą ilością błędów, prosząc, by w każdym z drukowanych egzemplarzy poprawiać pomyłki, naśladując czcionkę drukarza. Ofiarowano mu za to herbatę, obiad i pięć szylingów dziennie.

Zdarzyło się raz, że Rosjanie zarekwirowali angielski statek handlowy wiozący do Czerkasji, będącej w konflikcie z Rosją, broń, proch i ołów dla zamiany na miejscowe towary. Ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych, lord Palmerston, postanowił dowiedzieć się, czy w wypadku wojny jej wygranie przyniosłoby jakieś korzyści handlowe dla Anglii. Ambasador w Petersburgu przysłał cztery tomy dzieła rosyjskiego, zawierający dokładny opis tego kraju i jego produktów. W pośpiechu  wyszukano ośmiu Polaków. Po dwóch mieli tłumaczyć  każdy z czterech tomów. Do tego przy każdym z tłumaczy był zatrudniony kopista z pięknym i czytelnym charakterem pisma. Tak więc garstka rodaków miała się czym pożywić. Natomiast Palmerston uznał, że Czerkasja nie przedstawia większych korzyści handlowych.

Zaopatrzeni bracia postanowili przenieść się do Belgii.

[W egzemplarzu, którym dysponuję, brak stron 245–252 oraz 261–268 – A.D.]

W Belgii bracia osiedlili się w Namur, gdzie przez trzy lata Michał uczył dzieci Wincentego Tyszkiewicza. Wydał w 1839 roku dwa tomy poezji, w 1841 poemat Wacław Rzewuski oraz nadal tłumaczył Schillera. Potem przeniósł się do Brukselli, gdzie znalazł zajęcie w Szkole Handlowej. Przybył tam wyrzucony z Francji Andrzej Towiański, uczący się teraz jazdy konnej. Budzyńscy w towarzystwie przyjaciela postanowili go poznać. Długo czekali nim wyszedł:

– Słysząc o pocieszających wieściach, chcieliśmy je usłyszeć z ust pana.

Towiański w brązowym surducie, zapiętym pod szyję, w palonych botfortach topił w nas swoje oczy, z których zdjął konserwy.

– Tak, tak! Wkrótce będziemy szczęśliwi, ale przed nami będą Żdzi. Wolno wierzyć, albo nie. Czas propagandy przeszedł, a przyszedł czas czynu – żegnam panów!

W listopadzie 1843 roku Budzyński przeniósł się do Paryża. Zaczął pisać do prasy francuskiej za liche wierszówki. Został wprowadzony do księcia Adama Czartoryskiego, gdzie oświadczył, że pragnie być zawsze gotowy na jego rozkazy. W Hotelu Lambert poznał też Władysława Zamoyskiego. Wszedł do Towarzystwa Trzeciego Maja, pisując też w jego organie pod tym tytułem.

Po dwu miesiącach zaczął odwiedzać przyjaciół, dawnych towarzyszy broni, którzy ulegli wpływom Towiańskiego. Po serdecznych powitaniach, gdy dowiedzieli się, że nie wierzy słowom Towiańskiego, usłyszał od pułkownika Różyckiego: Jeśli nie będziesz przychodził do mnie w zamiarze uznania mistrza, to nie przychodź nigdy. Podobnie Seweryn Pilchowski : Nie wierzysz? A więc wszystko między nami w tem życiu skończone. Stefan Zan, który już słyszał o jego sceptycyzmie, przywitał go z gniewem: Kogo przyszedłeś odwiedzić? Jak to, ciebie samego. To tyś przyszedł do Stefana Zana, a nie ducha jego? Porwał kapelusz gościa i podał mu ze słowami: Idź zkądeś przyszedł, jeśliś szukał Zana, a nie ducha jego?

Mickiewicz w czwartym roku wykładów w College de France zmienił katedrę literatur słowiańskich w  trybunę mesjanizmu. Jak każdy człowiek, tak każdy naród ma swoją misję, którą oddaje usługi całej ludzkości. Tej misji dopełnia Rosja, bo zasłania Europę od najścia hord barbarzyńskich północnej Azji, ale misją Francji jest być uzbrojoną przeciw Rosji. Ten wykład poety wywołał krytyczne uwagi Budzyńskiego w Trzecim Maju, co spowodowało, że Mickiewicz złożył przewodnictwo w Towarzystwie Historyczno -Literackim. Francuski minister zawiesił wykłady Mickiewicza. Na mieście pojawiła się ulotka po  polsku i francusku: Ja Seweryn Biberstein hrabia na Terechowy Pilchowski, niniejszym aktem przed notariuszem Departamentu Sekwany, wobec świadków Adama Mickiewicza i pułkownika Karola Różyckiego, siebie i dzieci moje i wszystkich poddanych w Guberni  Kijowskiej wsi Terechowy na wieczne czasy zapisuję w poddaństwo Andrzejowi Towiańskiemu.

Ulegał wpływom Towiańskiego także Słowacki, ale mimo nakazów, by adepci rzucili pióro napisał Księdza Marka i Sen srebrny Salomei.

15 marca 1854 roku z polecenia księcia Adama Budzyńskiego wyjechał do Konstantynopola, by zająć miejsce sekretarza przy Michale Czajkowskim. Czartoryski zdawał sobie sprawę, że jedynym realnym przeciwnikiem Rosji jest Turcja. Czerkiesi, biorąc do niewoli żołnierzy rosyjskich, często Polaków sprzedawali  Turkom za sól i proch. Jeńcy musieli przepracować pięć lat, zanim ich uwolniono. Ziemia tam była bardzo tania. Nie mogli jej nabywać według tamtejszych praw cudzoziemcy, chyba, że są kobietami. Czartoryski na imię Francuski, pani Alleon zakupił wielki obszar gruntu nad Bosfortem, dostarczał każdemu z polskich osadników pieniądze na zakup dwu bawołów lub koni, narzędzia – siekierę, rydel, pług, sochę, drzewo wystarczajace dla wystawienia domu. Zbudwano też kaplicę i wspólny dom dla nowo przybyłych.

Czajkowski, Budzyński oraz ich agenci krążą po Bałkanach, od Serbii przez Dobrudzę, Mołdawię, Bułgarię starają się ograniczać wpływy rosyjskie, opowiadając o liberalnej polityce Turcji. Sondują możliwości stworzenia przeciw Rosji oddziałów kozackich. Po rozmowach z jeńcami – prześladowanymi starowierami – roją nawet o możliwośi buntu tej licznej grupy,  oderwania części terytorium Rosji przez nich zamieszkanego i przyłączenia do Polski pod berłem Czartoryskiego. Budzyński zostaje ostrzeżony, iż Rosjanie, świadomi jego działalności, zamierzają go porwać. Po kilku niemiłych przygodach udaje mu się odpłynąć angielskim statkiem do Marsylii i zameldować u księcia. Został  jeszcze wysłany do Rzymu, by wzmocnić Ludwika Orpiszewskiego, pełniącego misję przy Stolicy Apostolskiej.

W roku 1850, tęskniąc za krajem, zaczął myśleć o powrocie. Spytany, co o tym sądzi Czartoryski powiedział, że na wojnę się nie zanosi i dla Polski można pracować wszędzie.

Konsul rosyjski Bałabanin, porozumiawszy się z centralą, dał mu słowo honoru, że nie spotkają go poważne represje. Po przybyciu do Żytomierza został postawiony przed sądem wojskowym i po przesłuchaniach skazany na pozbawienie szlachectwa i dożywotnie zesłanie. Niemal natychmiast nastąpiło ułaskawienie, ze skazaniem jednak na miesiąc aresztu i pięć lat nadzoru policyjnego.

Uwolniony Budzyński zaczął szukać sobie żony. Po licznych  niepowodzeniach i perypetiach poślubił wreszcie młodszą od siebie piękną wdowę. Niestety, po dwu latach szczęśliwego małżeństwa stracił władzę w nogach. Pielęgnowany troskliwie przez kochającą go żonę, leżąc do końca życia w łóżku napisał swe pamiętniki, do których włączył liczne wiersze.