Ten udostępniony przez POLONĘ listownik to nie tylko opowieść o tym, jak zabiegali o rękę i uznanie ukochanej nasi pradziadkowie, ale też żywa kronika pokazująca życie towarzyskie i uczuciowe początków XX wieku. Mamy tu właściwie cały przekrój społeczeństwa. Są przykłady listów miłosnych niepoprawnych marzycieli i ludzi mocno stąpających po ziemi. Pisze bogacz do ubogiej panienki, nauczyciel do uczennicy, rzemieślnik do panny, młody kupiec do córki pryncypała, jest list stangreta, stajennego, kucharza. Jest też list żołnierza z prośbą o stałość uczuć, a nawet list siostry, która oświadcza się w imieniu brata.
Poradnik musiał cieszyć się sporym uznaniem, skoro doczekał się wydania drugiego. Najpiękniejszą erą życia ludzkiego jest chwila, gdy w sercu budzić się poczyna uczucie miłości, tej potęgi, która czarowną siłą pociąga ku sobie i łączy serce kobiety i mężczyzny – pisze autor wydanego w Poznaniu w 1912 roku Listownika miłosnego i podaje na początku kilka uwag praktycznych:
Aby list zrobił odpowiednie wrażenie na adresatce, zacząć należy od papieru, który musi być piękny. Pismo: staranne i równe. Najlepiej więc swe wyznania skreślić na brudno, a potem starannie przepisać. Wystrzegając się, rzecz jasna, wszelkich błędów gramatycznych i ortograficznych. Autor radzi, by pisać zdania proste i krótkie. Co do treści: listy miłosne zakładają oczywiście pewną kwiecistość, która pomogłaby uwydatnić zapał i płomienne uczucia, ale nie należy tu popadać w przesadę, nadmierną „puszystość”. Nadawca, pisząc do ukochanej osoby, nie powinien też zanadto się przechwalać, zbytnio unosić, by nie popaść w śmieszność i tym samym zniechęcić do siebie. Tu ponoć najbardziej grzeszą mężczyźni. Ale też, zdaniem autora, kobiety, zwłaszcza dobrze wychowane, powinny być ostrożne w wyrażaniu swych uczuć. Kiedy jesteśmy zdecydowani na przerwanie znajomości, należy to wyrazić w sposób wyważony i delikatny, by adorator/ka nie poczuli się urażeni. To byłaby dla nich podwójna przykrość. Pisząc należy kierować się sercem i rozumem.
Po tych wstępnych ustaleniach przechodzimy do konkretnych przykładów korespondencji ludzi targanych uczuciem, często nieśmiałych, zakompleksionych, dla których napisanie listu jest aktem wielkiej odwagi, na jaką nie mogliby sobie pozwolić w bezpośrednim spotkaniu z obiektem westchnień, szczerej z nim rozmowie z głębokim spojrzeniem w oczy.
Rozdział Oświadczenia miłości, wynurzenia miłosne, prośby o bliższe się poznanie oraz odpowiedzi na powyższe listy rozpoczyna się od listów, których autorzy, marząc o spotkaniu w salonie, stoją jeszcze cały czas w przedpokoju. Otóż tak, miłość wielka i prawdziwa zniewala mnie do wystosowania do Ciebie, Droga Pani, słów niniejszych i gorącej prośby, abyś pozwolić chciała, że Ci się wkrótce przedstawię, albo – jeśli przyjemniej lub dogodniej – abyś chciała korespondować ze mną. Tak pisze prawdziwie oddany Stanisław Namorski z Poznania do łaskawej panny Jadwigi, list swój wysyłając 9 kwietnia 1905 roku. A ponieważ czas jest wartością względną, zwłaszcza dla zakochanych, odpowiedź od panny Jadwigi, jak sugeruje autor, przyszła już 1 kwietnia 1905 roku, czyli 8 dni wcześniej, niż został wysłany list od nadawcy. Panna Jadwiga pokazała go rodzicom i uzyskawszy zgodę na prowadzenie korespondencji z wielbicielem, odpisała m.in.: Znając Pana, chociaż dotąd nie osobiście, miło nam będzie, gdy nas Pan zechcesz odwiedzić; nadmienić jednak muszę, że od młodości przyzwyczajoną jestem do stosowania [się?] we wszystkich moich postanowieniach i czynach do woli i sądu moich ukochanych rodziców. Przyjaciel ich więc stanie się również przyjacielem mego serca.
Jeśli ta odpowiedź nie oziębiła uczucia Stanisława, to musiał on zdawać sobie sprawę, że zanim zdobędzie serce przyszłej narzeczonej, musi oczarować teściową.
Takie uzależnienie od woli rodziców nie sugeruje chyba wielkiej miłości. Przekonuje raczej, że małżeństwo jest pewnym naturalnym obowiązkiem, któremu należy się poddać w pewnym wieku, by osiągnąć stabilizację życiową. Kontraktem, o którego atrakcyjności decydują rodzice. Świadczy o tym dobitnie co najmniej kilka odpowiedzi, jakie zakochanym po uszy adoratorom wysłały ich wybranki. A trzeba przyznać, że gorące wyznania nie zawsze zdołały rozgrzać ich serca.
Klęczałaś Pani przed ołtarzem św. Antoniego. Zatopiona w gorącej modlitwie, w której duszę i serce wznosiłaś przed tron Boży, nie przypuszczałaś, że w pobliżu stałem, przepełniony podziwem nad rozmodleniem się Twojem i – oczarowany! – pisze imć pan Bolesław do panny Kazimiery. – Obraz ten nie opuszcza wyobraźni mej ani na chwilę! Gdy zaś później los łaskawie zrządził, że poznać Cię, Droga Pani, mogłem bliżej i swobodniej z Tobą rozmawiać, szlachetność Twa i ujmująca łagodność postawiła Cię w oczach moich na równi z aniołem. Ot tak, aniołem się stałaś moim, za którym tęsknię i marzę wiecznie. Czuję aż nadto dobrze, że życie moje bez anioła tego byłoby czczem i pustem. I jakąż otrzymuje odpowiedź? Łaskawy Panie. Na list, którym mnie Pan zaszczycasz, muszę niestety odmownie odpowiedzieć. Przez wybór rodziców mych zawiązałam już stosunek, który mi nie zezwala na obcowanie z Panem. Ale jest w tej odpowiedzi też pewna przewrotność. Szacunek jednak, który mam dla Pana, będzie mi bodźcem, aby Mu wszędzie stać się przychylną.
To zresztą jedna z wielu dość pokrętnych odpowiedzi: inna adresatka mocno chłodzi namiętne wyznania swego adoratora i stawia sprawę dość jasno. Sugeruje, że spotkanie jej w towarzystwie rodziców pozwoli sprecyzować przyszły rodzaj znajomości. Adorator musi zaprezentować nie tylko siebie, ale też swoje usytuowanie w świecie, czyli, jak można sądzić, nie drzewo genealogiczne będzie odgrywać tu rolę, tylko zasobność portfela i sfera wpływów. Bez tego nie tylko o dalszych spotkaniach, ale nawet dalszej korespondencji nie ma co marzyć.
W początkach wieku XX takie oczekiwania nie są chyba czymś odosobnionym. Czciciel Walery Groniecki pisze bowiem m.in.: Gdy zapewniłem sobie stanowisko i spokojnem okiem w przyszłość patrzeć mogę, ośmielam się prosić Cię, Droga Panno Maryo, o przyjęcie miłości mej i oddanie mi rączki swej. Pannę Maryę z pewnością przekonała ta siła argumentów, bo napisała: Racz Pan wierzyć, że nie nadskakiwająca grzeczność i zewnętrzne ponęty robią na mnie wrażenie, lecz owo prawdziwie poważne a rzetelne występowanie, które cechuje zawsze Pana, a którem już dawno ująłeś mnie sobie, mimo iż nie dałam po sobie poznać tego.
Przeglądając pożółkłe strony Listownika miłosnego z początku XX wieku, możemy natknąć się więc na szczere wyznania, ale też nadmierne oczekiwania, często prośby ponad miarę. Odpowiedzi są tu zdecydowane, ale też pokrętne i niepewne. Pomimo, że obcowanie z Panem zawsze było mi miłe i stosunki, w jakich się Pan znajdujesz zupełnie wystarczają moim pretensyom, jednak propozycya Pańska tak mnie zaskoczyła, że nie jestem w możliwości dania Panu już dzisiaj pewnej odpowiedzi.
Sporo w tej korespondencji jest konkretnych propozycji, które sugerują, że małżeństwo to konkretny kontrakt. Pewien rzemieślnik z Inowrocławia w liście do panny Ludwiki informuje ją, że posiada już warsztat własny, nieźle mu się powodzi, roboty ma coraz więcej, brak mu tylko dobrej gospodyni, która pomoże mu w pomnożeniu przyszłej fortuny.
Na szczęście są też wyznania, które przywracają wiarę w prawdziwą miłość. Jedno z nich brzmi niemal jak to do bohaterki Trędowatej Heleny Mniszkówny, wystosowane przez ordynata Michorowskiego. Droga Panno Stefanio… – pisze do ubogiej panienki Antoni Fredrowski. Zapewnia ją o tym, że brak pieniędzy rekompensuje mu jej uroda, że pod względem materialnym to on może ich związkowi zapewnić dostatnią przyszłość. Bo tylko miłość może nadać życiu prawdziwy powab i piękno.
I to właściwie powinno być najlepszym przesłaniem tamtej książki, aktualnym dla czasów, w których pisze się listy czy nawiązuje znajomości poprzez SMS-y, maile i konto na Facebooku.
Zobacz kolekcję Walentynkową w POLONIE