Jest wiele trudnych wyzwań, którym musi stawić czoła uczeń polskiego liceum, ale jedno wydaje się wyjątkowo karkołomne – powinien umieć dokonać analizy i interpretacji Bogurodzicy. Tymczasem jest to pieśń tak zagadkowa, że w początkach XX wieku Aleksander Brückner, aby oddać niezgłębiony ogrom komplikacji związanych z tym zagadnieniem, uciekł się do apokaliptycznej metafory siedmiu pieczęci: „Es ist ein Text mit sieben Siegeln”. Dodał także, że już na temat pierwszego słowa można napisać nawet nie rozprawę, ale całą książkę. I choć od tamtej pory na ten temat wydano setki uczonych publikacji, rozbieżność opinii wobec najbardziej podstawowych kwestii jest wciąż zdumiewająca.
Jedną z wielu tajemnic wokół tekstu Bogurodzicy pozostaje jego oryginalne brzmienie. Fonetyczną rekonstrukcję utrudnia fakt, że średniowieczna polska pisownia była niejednolita, niejednoznaczna i niekonsekwentnta. Szczęśliwie istnieją jednak pewne przesłanki i metody, które taką próbę przybliżenia dawnej wymowy mogą uwiarygodnić. Chociaż całkowitą pewność pozwoliłby nam uzyskać jedynie wehikuł czasu.
Aby zilustrować liczne przemiany, jakie dokonały się w polskiej fonetyce w ciągu kilku ostatnich pokoleń średniowiecza, przygotowałem dwa osobne nagrania z moją interpretacją dawnej wymowy Bogurodzicy. Podstawą pierwszego z nich jest najdawniejszy zapis pieśni, czyli tekst kcyński (przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej, Rkp. 1619a II i zawierający powszechnie znane dwie strofy), którego brzmienie dodatkowo postarałem się nieco zarchaizować, by uzyskać wymowę, jaką moglibyśmy prawdopodobnie usłyszeć około połowy XIV stulecia. Drugie z nagrań oparłem na tekście warszawskim (Biblioteka Narodowa, Rps 3016 II, edycja tutaj), pochodzącym z ok. 1456 roku i rozbudowanym aż do 19 strof (podczas gdy za kanoniczne uznaje się jedynie 15 zwrotek) – tutaj z kolei użyłem wymowy późniejszej, usiłując zrekonstruować stan z połowy XV wieku. W ten sposób chciałem uwydatnić poszczególne procesy językowe, jakie w międzyczasie zaszły. Nie znaczy to oczywiście, że dokładnie tak właśnie Polacy wówczas mówili (zresztą zróżnicowanie dialektalne staropolszczyzny nie pozwala na takie uogólnienie). Jest to jedynie przybliżenie dokonane wedle mojej najlepszej wiedzy.
Jak właściwie przebiegało przygotowanie rekonstrukcji, której starałem się dokonać? Oto kilka uwag o tym, co jesteśmy w stanie powiedzieć o wymowie naszych przodków.
Słowiańskie dziedzictwo
Zacznijmy od pobieżnego nakreślenia kontekstu językowego, w którym zrodziła się Bogurodzica. Niewiele jest pewnych rzeczy, jakie możemy powiedzieć na temat okoliczności jej powstania. Niewątpliwie musiało to nastąpić po przyjęciu chrześcijaństwa przez państwo Piastów. A że odbyło się to za pośrednictwem Czech, stamtąd dotarła do nas praktycznie cała chrześcijańska terminologia – pochodząca zarówno z zachodniej łaciny, jak i ze wschodniej greki. Ta ostatnia przedostała się do Czech przez Morawy w postaci pojęć przełożonych już za sprawą Cyryla i Metodego na język określany jako staro-cerkiewno-słowiański. Do takich pojęć należy właśnie Bogurodzica, choć sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.
Oryginalną nazwą jest grecki zrost Θεοτόκος – jego staro-cerkiewno-słowiańska postać Богородицѧ stanowi bezpośrednią kalkę językową, która w języku czeskim przybrała postać Bohorodicě, co bezpośrednio się przekłada na staropolskie Bogorodzica. Sęk w tym, że taką formę możemy znaleźć jedynie w piętnastowiecznych modlitwach Wacława, a jeśli zajrzymy do najstarszych rękopisów, zauważymy tam nie jedno, lecz dwa oddzielne słowa: Bogu rodzica. Nie jest to już więc kalka językowa, ale zmyślna parafraza z użyciem formy celownika.
Kiedy w 997 roku czeski biskup i misjonarz Wojciech zwany Adalbertem przybył do Gniezna, mógł bez najmniejszych problemów porozumieć się z jego mieszkańcami – mówili praktycznie tym samym językiem. Poszczególne języki zachodniosłowiańskie dopiero zaczęły się wyodrębniać, co na razie objawiało się tylko niewielkimi, acz charakterystycznymi różnicami: w czeskim to zanik nosowości samogłosek, w dawnej polszczyźnie – zjawisko przegłosu, które sprawiło na przykład, że Polacy z czasem zaczęli wymawiać słowo sławiena jako sławiona. Właśnie forma sławiena – znana z Bogurodzicy – jest często przywoływana jako argument za archaicznością pieśni. Jakby zagadek było mało, to również jest kwestia dyskusyjna, nie możemy bowiem wykluczyć, że to późniejszy bohemizm (w pierwszych wiekach istnienia państwa polskiego czeski wpływ na polszczyznę wciąż był bardzo silny).
W czasach św. Wojciecha wszystkie języki słowiańskie miały akcent swobodny i ruchomy (możemy go dziś usłyszeć choćby w rosyjskim). Jednak na niemal całym zachodniosłowiańskim obszarze doszło do jego przesunięcia i ustabilizowania na pierwszej sylabie wyrazu. Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie to nastąpiło, bo akcentowania nie zaznaczano w zapisie. Mamy jednak dowody pośrednie, obecne zresztą i w tekście Bogurodzicy. Spójrzmy na wyraz gospodzina w pierwszej strofie. Pierwotny ruchomy akcent padał na trzecią sylabę – tak jak dziś w rosyjskim господи́на. W później dodanych zwrotkach, które znajdziemy w rękopisie warszawskim, widnieje forma gospodna – taka redukcja samogłoski nie mogła zajść w sylabie akcentowanej, musiało więc wcześniej dojść do przesunięcia akcentu. Przy okazji możemy stwierdzić, że współczesny polski akcent padający na drugą sylabę od końca – będący zresztą ewenementem wśród języków słowiańskich – ustalił się dopiero w czasach nowożytnych.
Spojrzenia z bliska na kilka osobliwości
Przy okazji zwróćmy uwagę na wyrazy zyszczy i spuści. Można ich postać zinterpretować jako zrośnięcie z dopełniającym zaimkiem ji, który zresztą bardzo by nam w tym miejscu pasował – wówczas zyszcz ji nam, spuść ji nam znaczyłoby „zyskaj go nam, przekaż go nam”. Z drugiej strony bardzo podobnie wyglądała pierwotna prasłowiańska forma trybu rozkazującego: *sъjьšči, *sъpusti. Przyjrzymy się też rozkaźnikom w drugiej zwrotce: słysz, napełń, raczy – ich pierwotne formy to *slyši, *napьlni, *rači. Teraz sprawdźmy, jak akcentowane są rosyjskie odpowiedniki tych wszystkich wyrazów – сыщи́, спусти́, слу́шай, напо́лни, рачи́ – okazuje się, że wygłosowe -i zachowało się wyłącznie tam, gdzie pada na nie pierwotny ruchomy akcent! Znowu zyskujemy potwierdzenie niesłychanej dawności form użytych w Bogurodzicy, ale nie pomaga to w dokładniejszym datowaniu.
Kolejnym dziwacznym dla nas słowem jest dziela. To dobry przykład tzw. hapax legomenon, co oznacza, że forma ta nie jest poświadczona w żadnym innym utworze. Możemy jednak wywieść ją z prasłowiańskiego *dělja, które znajdziemy w zapisach staro-cerkiewno-słowiańskich w postaci дѣлꙗ. Współcześnie powiedzielibyśmy po prostu: dla. Dzisiaj może wydać się nieco osobliwe, że pierwotnie użycie tego wyrazu wymagało odwrotnego niż obecny szyku (nie był on więc przyimkiem, ale poimkiem). W myśl tej zasady swojskie słowo dlatego miało więc formę togodla (analogiczną do staro-cerkiewno-słowiańskiego того дѣлꙗ). W takiej postaci znajdziemy je na przykład w Kazaniach świętokrzyskich. Wiele wskazuje na to, że „twego dziela Krzciciela” moglibyśmy dziś przetłumaczyć jako „dla twojego Chrzciciela”.
Wszystkie te rozważania niestety nie rozwiewają specjalnie wątpliwości co do czasu powstania Bogurodzicy. Tekst tego utworu pozwala przyjrzeć się ewolucji naszego języka także z nieco innej perspektywy kolejnych rękopiśmiennych redakcji utworu. Porównajmy trzy najstarsze przekazy: dwa z nich (czyli tzw. kcyński i krakowski) powstały w początku XV wieku, rękopis warszawski spisano zaś pół wieku później. Od razu widzimy różnicę w pierwszym słowie: celownik Bogu zastąpiono dopełniaczem – Boga. Tak zresztą powiedzielibyśmy i dzisiaj, a w dzisiejszym języku pozostały bardzo nieliczne relikty celownika w takiej funkcji – utarty zwrot ojciec dzieciom czy też nieco barwniejszy psubrat.
Porównując zapis dalszych zwrotek w rękopisie krakowskim i warszawskim, możemy zwrócić uwagę na postać słowa posiłkowego być w trybie przypuszczającym. W zapisie krakowskim znajdziemy dawną aorystyczną formę bychom, która uległa znamiennej ewolucji przez bychmy do postaci byśmy, którą znajdziemy w tekście warszawskim – prawdopodobnie do owej zmiany doszło przez analogię do tworzącej się właśnie uproszczonej formy czasu przeszłego byliśmy, która powstała ze złożonego byli jeśmy.
Czy polszczyzna w XV wieku ma jakieś reguły?
W połowie XV wieku – niedługo przed powstaniem zapisu warszawskiego – Jakub Parkosz z Żurawic, wybitny uczony i profesor Akademii Krakowskiej, podjął pierwszą próbę systematycznego ujednolicenia zasad polskiej pisowni. Napisał w tym celu nowatorską rozprawę. Choć zalecenia w niej zawarte okazały się beznadziejnie niepraktyczne, jej lektura pozwala nam dziś na bezpośredni i dokładny wgląd w ówczesną polską fonologię. Jedną z najbardziej istotnych obserwacji zawarł w następujących słowach: „U Polaków wszystkie samogłoski to się wydłużają, to się wyraźnie skracają. Ze wzdłużania ich lub skracania wynika różne znaczenie wyrazów” (przeł. M. Kucała) – zjawisko to, zwane iloczasem, po dziś dzień występuje w języku czeskim. Długie samogłoski Parkosz zaproponował oddawać w formie podwojonej litery. Zwróćmy w tym miejscu uwagę na samogłoski nosowe: dzisiejsze słowo gęś zostało zapisane w traktacie jako gøſſz, zaś dzisiejsze dąb jako døøb – jak widać, odróżniała je od siebie wówczas długość artykulacji, a nie barwa. O tym, jak te głoski wymawiano, świadczą nie tylko dawne zapisy – w tym krakowski i warszawski tekst Bogurodzicy – ale i dzisiejszy kształt litery ą (niegdyś nosowego a – brzmiało ono zapewne jak w wyrazie „tramwaj” albo… jak w niepoprawnej wymowie zdradliwego czasownika „włanczać”!).
Po półwieczu, w roku 1506 Bogurodzica została pierwszy raz wydana drukiem – otwiera listę statutów Królestwa Polskiego opublikowaną przez kanclerza Jana Łaskiego. Niedługo później jego bliski współpracownik Stanisław Zaborowski napisał kolejny traktat o polskiej ortografii, gdzie bezpośrednio nawiązał do traktatu Parkosza, pisząc że dawni Polacy długie samogłoski podwajali, krótkie zaś wyrażali pojedynczymi znakami. Z wyrażenia Antiqui Poloni możemy wywnioskować, że w początku XVI wieku doszło już do zaniku iloczasu – jego funkcję przejęła tzw. wymowa pochylona, która do naszych czasów nie przetrwała, choć jeszcze we współczesnej ortografii mamy literę ó, która była używana do oznaczenia pochylonego o – w XV wieku zatem wymawiano w tym miejscu długie o. Tego rodzaju procesy językowe zachodzą stopniowo, możemy się więc domyślać, że w czasach Parkosza do owego pochylenia mogło zacząć już dochodzić, choć nie była to jeszcze znacząca cecha.
Warto wspomnieć o dwu innych charakterystycznych cechach ówczesnej wymowy, które później uległy zmianie, choć wciąż odzwierciedla je współczesna pisownia. Dwuznak rz zawdzięcza swój kształt dawnemu frykatywnemu r, które wymawiano analogicznie do czeskiego ř – dopiero z czasem utożsamiło się z tym, co zapisujemy jako ż. Podobnie litera ł miała wymowę przedniojęzykowo-zębową, która jeszcze w czasach przedwojennych była uznawana za prestiżową, a do dziś można ją usłyszeć na kresach.
Jeszcze inny problem przedstawia wymowa zwrotu Kyrieleison powracającego w Bogurodzicy dwukrotnie. Wiele wskazuje na to, że głoska oznaczana jako s była najpierw wymawiana bezdźwięcznie. Możemy to wywnioskować choćby z opowieści Thietmara o biskupie Boso, który nawracając połabskich Słowian na chrześcijaństwo, próbował nauczyć ich śpiewać ową grecką frazę. Ci jednak prześmiewczo przekręcali ją po swojemu na „we krzu olsza” (zapisane jako vkrivolsa), przy czym szczelinowa spółgłoska w słowie olsza (z prasłowiańskiego *olьša) była bez wątpienia bezdźwięczna. Taką wymowę sugerują tak czeskie zapisy typu krlessu w kronice Kosmasa (twierdzącego, że w ten sposób Kyrielesion śpiewali prości i nieuczeni ludzie), jak i wzmianka w staroruskim latopisie o Lachach, którzy w 1245 roku idąc do boju pod Jarosławiem, śpiewali bezdźwięcznie керьлѣшь (cyrylica jest pod tym względem jednoznaczna). Za to kiedy spojrzymy na późniejszy tekst Bogurodzicy wydrukowany w statutach Łaskiego, zobaczymy już zapis, który ewidentnie wskazuje na udźwięcznienie tej głoski: Kyrieleyzon.
Wszystkie te rozważania miały dać wyobrażenie, jak Bogurodzicę mogliby przeczytać na głos lub wyrecytować nasi przodkowie. W średniowieczu uznawano zresztą przysłuchiwanie się lektorowi odczytującemu głośno tekst za jeden z wielu sposobów czytania (obok samodzielnej lektury na głos czy też czytania po cichu, bez wypowiadania słów). Należy jednak pamiętać, że Bogurodzica to przede wszystkim pieśń, a więc była przeznaczona do śpiewania. To właśnie wspomniany najstarszy przekaz, zwany dzisiaj kcyńskim, upewnia nas co do tego, bo zawiera nie tylko słowa, ale i notację muzyczną.
◊◊◊
Dwóch wersji Bogurodzicy oraz innych pieśni średniowiecznych będzie można wysłuchać w wykonaniu Adama Struga i Monodii polskiej na koncercie Carmen patrium 14 lipca w Pałacu Rzeczypospolitej. Koncert zainauguruje projekt „Patrimonium – digitalizacja i udostępnienie polskiego dziedzictwa narodowego ze zbiorów Biblioteki Narodowej oraz Biblioteki Jagiellońskiej”.
◊◊◊
Artykuł powstał w ramach realizacji przez Bibliotekę Narodową projektu „Patrimonium – digitalizacja i udostępnienie polskiego dziedzictwa narodowego ze zbiorów Biblioteki Narodowej oraz Biblioteki Jagiellońskiej” współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa 2014-2020 oraz budżetu państwa.
◊◊◊
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.