- Spojrzenie na człowieka: fotografie Edwarda Hartwiga ze zbiorów Biblioteki Narodowej i Muzeum Warszawy
- Jan Bułhak, patron polskich fotografików
„Otwórz oczy…” – pejzaże fotograficzne Edwarda Hartwiga ze zbiorów Biblioteki Narodowej i Muzeum Warszawy
![](https://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/otw1-2-552x552.jpg)
Czy na naturę i architekturę można patrzeć w podobny sposób? Czy to, na co patrzymy, można tak zunifikować, że to co przedstawione przestaje mieć znaczenie, a ważniejsza staje się forma? Czy nie ma wreszcie znaczenia to, na co patrzymy, ale jak patrzymy?
Spróbujmy zastanowić się nad tymi pytaniami w kontekście pejzaży Edwarda Hartwiga (1909–2003). Wejdźmy w swoistą grę z autorem zdjęć, podejmując próbę wniknięcia w jego sposób postrzegania przestrzeni.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/1-2-1.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/1a-2.jpg)
Zestawione fotograficzne widoki natury i miasta pochodzą odpowiednio ze zbiorów Biblioteki Narodowej i Muzeum Warszawy. Zostały wybrane tak, by korespondowały ze sobą, dopowiadały się wzajemnie i pobudzały do analizy. Sam Hartwig chętnie stosował taki zabieg, komponując rozkładówki swoich najsłynniejszych albumów, jak Fotografika czy Tematy fotograficzne. Rezygnował wówczas nawet z podawania tytułów poszczególnych prac, by można było bez zbędnych zakłóceń odbierać obrazy tworzące dyptyki.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/2-2-2.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/2a-2.jpg)
Edward Hartwig miał szczególne upodobanie do pejzażu, którego postrzeganie przeszło w jego twórczości wiele faz. Ewolucja sposobu patrzenia na przestrzeń jest u niego niezwykła. Warto zaznaczyć, że to właśnie krajobraz był tematem jego pierwszych fotografii wysyłanych na konkursy. Z powodu upodobania do fotografowania mgły przezywano go wówczas „mglarzem”. Początkowo Hartwig zachwycił się estetyką piktorializmu, impresjonizmuoraz podobnymi tendencjami w Wiedniu, gdzie kształcił się w latach 1935–1937. Widać to zwłaszcza w jego pierwszych pracach z lat 20. i 30. XX wieku, a w niektórych późniejszych fotografiach, nawet z lat 70. XX wieku, można odnaleźć tego dalekie echo. Hartwig wprowadza widza w pewną tajemnicę niemal nierealnego świata, a jednocześnie daje do zrozumienia, że on tę chwilę podpatrzył. Kontrastuje więc nierealne z realnym.
W Wiedniu Hartwig poznał najbardziej skomplikowane techniki szlachetne, oscylujące między fotografią a grafiką, jak przetłok, guma czy przetłok wielobarwny i, co ciekawe, ćwiczył się w nich właśnie na zdjęciach pejzażu. Pytany o wpływ Jana Bułhaka i jego fotografii ojczystej na swoją wczesną twórczość odpowiadał:
„Bułhak mi jakby podsuwał tematy, ale przekazy, sposób ujęcia były u mnie inne. Moje zdjęcia pejzażowe nie były bułhakowskie, one były… hartwigowskie. To był nawet pewien przełom w fotografii bułhakowskiej, że tu się gubiło półtony, że chodziło o sprawy wrażeniowe, podobne do grafiki …”.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/3-2-1.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/3a-2.jpg)
O tym, jak ważne było dla Hartwiga przeżycie piękna natury, powiedział kiedyś w rozmowie z Anną Beatą Bohdziewicz. Przez dwa lata, od 1944 do 1946 roku, artysta przebywał w obozie pracy w Jogle. Zobaczył wówczas po raz pierwszy zorzę polarną:
„To było jak przedstawienie. Nigdy w życiu potem nie widziałem czegoś takiego, chociaż byłem w Finlandii, Szwecji czy Norwegii. Widok tych kolorów sprawił, że mimo ciężkich warunków człowiek wiedział, że życie jest piękne, że na świecie jest wspaniale, że można się tym cieszyć. I ja potem przez kilka dni mogłem nawet nie jeść, tak się tym widokiem nasyciłem”.
Pejzaż dla Hartwiga był więc przeżyciem niemal metafizycznym.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/4-2.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/4a-2.jpg)
Hartwig stosunkowo dużo podróżował po kraju i za granicę. W pierwszych latach były to samotne wyprawy w bliskie rejony Lubelszczyzny. Dołączał też do wycieczek krajoznawczych PTTK w dalsze rejony Polski. Często wracał w ulubione miejsca, próbując spojrzeć na te same przestrzenie o różnych porach dnia, roku czy w różnym oświetleniu. Widać to zwłaszcza w bogatych zbiorach Muzeum Warszawy, gdzie można by się nawet pokusić o wytypowanie „powracających motywów” w jego twórczości osadzonej w Warszawie. Hartwig, początkowo związany z Lublinem, po wojnie zamieszkał w stolicy, którą z upodobaniem fotografował aż do śmierci w 2003 roku.
„Wiem, że najpiękniejszy nawet fotogram pejzażu, spoza strefy dobrze mi znajomej, z innego klimatu i odległej kultury nigdy nie będzie wynikiem takiego zżycia się z atmosferą i takiego zrozumienia, jakie mam dla krajobrazów najbliższych, zwłaszcza Lubelszczyzny i południowych części Polski, do których bezustannie powracam. Nie muszę zresztą wyjeżdżać w poszukiwaniu tematów. Gonią mnie one również w Warszawie, która stała się dla mnie od lat drugim miastem rodzinnym. Zaadaptowałem się tu. Patrzę na to miasto jak rodowity warszawiak. I tak je też fotografuję” – mówił Hartwig w jednym z wywiadów.
Efektem jego wnikliwego spojrzenia na stolicę była zorganizowana w 1970 roku w Kordegardzie wystawa „Kartki z albumu Warszawa”, na której pokazał nieoczywiste i oryginalne ujęcia miasta, znacznie odbiegające od zwyczajnych, dokumentacyjnych kadrów. Tymczasem dwa albumy wydane pod tym samym tytułem Warszawa, kolejno w 1974 i 1984 roku, były swego rodzaju kompromisem edytorskim z wydawnictwem. Żądano na przykład, żeby w pierwszym z nich nie było zbyt wielu fotografii kościołów albo, by zamieścić zdjęcie makiety Dworca Centralnego, co wypada nieco kuriozalnie. W efekcie albumy te nie stanowiły takiego przełomu jak legendarny już album Fotografika, miały charakter bardziej informacyjny, choć udało się Hartwigowi przemycić nieco artystycznych ujęć.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/5-2-2.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/5a-2.jpg)
Twórczość Hartwiga jest wielowątkowa. Niezwykle ważne miejsce zajmuje w niej fotografia teatru, którą uprawiał jeszcze w Lublinie i z powodzeniem kontynuował w Warszawie, czego efektem był słynny album i wystawa Kulisy teatru. Jak sam przyznał, teatr miał wpływ na jego sposób patrzenia w ogóle, na ujęcia i środki wyrazu. Zdjęcie stawało się świadomie komponowaną sceną wyobraźni, w której autor oszczędnie dobierał środki. Hartwig mówił nawet wprost o odniesieniach do scenografii.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/6-2-1.jpg)
Patrzył na krajobraz w bardzo plastyczny sposób. Kadrując obraz z szerszej przestrzeni, wyjmował go niejako z rzeczywistości. Podkreślał w ten sposób dostrzeżone walory, na przykład niemal malarską abstrakcję lub graficzną monumentalność. Nieco „spłaszczał” obraz rezygnując z półtonów, co było spowodowane wpływem polskiej szkoły plakatu, która święciła wówczas największe sukcesy, oraz fascynacją plakatem japońskim.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/7-2-1.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/7a-2.jpg)
Innym razem wprowadzał w świat niemal surrealistyczny, gdzie linie lub geometryczne kształty zastygły na chwilę w bezruchu, ale, w intuicji odbiorcy, gdzieś podskórnie rytmicznie pulsowały.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/8-2-1.jpg)
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/8a-2.jpg)
Hartwig, studiując pejzaż, poddawał go również wielorakim przekształceniom. Stosował cały wachlarz technik z pogranicza fotografii i grafiki, eksperymentował, zniekształcał, wybierał elementy, które odwracał, zwielokrotniał. Taki właśnie obraz, jak manifest, opatrzył tytułem Moje krajobrazy.
![](http://blog.polona.pl/wp-content/uploads/2020/12/9-2-1.jpg)
Jednocześnie w jednym z wywiadów powiedział: „Zawsze po okresie eksperymentów, po nowych próbach, wracam znów do natury, do pejzażu, który fotografuję bez żadnej recepty i tak jak go widzę w danej chwili, realistycznie czy impresyjnie. Nazwy nie grają tu roli. Bez fotografowania pejzażu nie mógłbym się obejść. Jest on nieodzowną częścią mojej fotografii”.
Wydany w 1960 roku album Fotografika, będący niejako artystycznym manifestem Hartwiga, skrywa odpowiedzi na postawione przez nas na początku pytania. Oko Hartwiga jest, jak to określił Zbigniew Dłubak, „łapczywe”. Nieustannie poszukuje obrazu w otaczającej rzeczywistości, nawet tej najbardziej błahej czy codziennej, i wynosi ją na wyższy poziom. Stawia na równi z dziełem sztuki, bez względu na treść, podkreśla plastyczność, każe się zachwycić, uśmiechnąć czy zadziwić. Jakby chciał nas zachęcić do uważnego patrzenia i otwartości, mówiąc: „Otwórz oczy…”.