Andrzej Dobosz odradza. Józef Aleksander Miniszewski. Ciernie kwitnące. Obrazek z życia warszawskiego
Jest to nudnawa opowieść z życia warszawskich urzędników. Znakomity pracownik archiwum imieniem Krzysztof zamartwia się wydatkami żony, która urodziwszy syna, wożąc go na spacery do Ogrodu Saskiego, wydaje niemal całe dochody męża na swoje ubiory, chcąc wśród publiczności ogrodu zadać szyku.
Stroskany mąż przenosi się z ówczesnego centrum, czyli okolic Starego Miasta na Nowolipie (Muranów), peryferie miasta, wynajmując domek ze sporym ogrodem. Po godzinach biurowych uporządkował ogród i wynajął doświadczonego specjalistę, by udzielił mu niezbędnych wskazówek. Rok był urodzajny. Owoce i warzywa nie tylko zaspokoiły domowe potrzeby – sprzedaż nadwyżek przyniosła sto rubli czystego dochodu.
W ciągu dziesięciu lat małżeństwa urodziło się ośmioro dzieci. Przełożeni w pracy, obdarowywani owocami i szparagami podnieśli mu pensję, co pokrywało wydatki na garderobę dziatwy. Sam Krzysztof w ogrodzie pracował w drelichach. Zimą, w domu w szlafroku czytał pisma i książki ogrodnicze. Do biura chodził w ubraniach aż do ich wytarcia. Te oszczędności pozwoliły mu kupić na własność wynajmowaną posiadłość. Wreszcie za grosze mógł nabyć sąsiedni plac nienadający się pod zabudowę, co podwoiło wielkość ogrodu i warzywniaka. Budżet nadwyrężyła konieczność ogrodzenia całej posiadłości solidnym parkanem. Znalazły się w niej dwie krowy. Wreszcie do akcji wkroczyła małżonka, hodując świnki i nierogaciznę.
Wtedy pan radca postanowił wybudować na swoim gruncie piętrową kamienicę o trzydziestometrowej szerokości fasady. Wziął pożyczkę hipoteczną i przystąpił do dzieła. W trakcie budowy pzewidywane koszta podwoiły się. Kłopoty sprawiły, że radca chudł gwałtownie, a mundur galowy sprawiony w chwili awansu wisiał na nim jak worek. Złościł się, że żona i dzieci tyją nie oszczędzając na pokarmach. Jednak ukończona kamienica, podzielona na niewielkie lokale, natychmiast znalazła lokatorów. Rodzina pozostała w dotychczasowym domku, wyglądającym jak skromna oficyna.
Najstarszy syn zaczął dawać korepetycje, by zarobić na książki i garderobę. Po skończeniu szkoły został dependentem u adwokata. Młodszy brat szedł w jego ślady. Pani radczyni zaczęła teraz myśleć o córkach liczących siedemnaście, szesnaście i piętnaście lat. Należało je wystroić, pokazać ludziom i kolejno wydawać za mąż.
Dotąd rodzina odsunęła się od świata. Nie bywano w teatrze, bo radca dozwalał tylko na galerię, żona była gotowa siedzieć jedynie na droższym piętrze. Nie mając sukien jedwabnych, unikała balów. Radczyni postanowiła wprowadzić surową selekcję przyjmowanych gości. Zażądała, by zaprosić biurowego zwierzchnika męża.
– Ależ pan Bonifacy ma czterdzieści cztery lata, dwadzieścia siedem więcej niż nasza Reginka.
– Ale człowiek porządny, pracowity i zdrowy.
– Tak czy inaczej, umrze przed nią.
– Nie zostawiłby jej bez chleba. Będzie miała prawo do emerytury po mężu. On posiada też kapitały.
Radca uległ żonie i zaprosił zwierzchnika.
Zaproszony we wtorek, Bonifacy przystąpił do przeglądu garderoby. Frak został odesłany do krawca na Dzikiej dla odprasowania. Regince uszyto trzy modne sukienki pokazujące ramiona. Nastąpił niedzielny obiad. Stary kawaler, po raz pierwszy znajdując się w tak dużym towarzystwie był speszony i sztywny. W dodatku radca, by podkreślić jakiś szczegół opowieści o swoim ogrodzie trącił gościa w rękę. Ten wypuścił łyżkę w talerz z niedokończoną zupą rakową, która prysnęła na kamizelkę, plamiąc ją dotkliwie. Speszony Bonifacy stracił wiarę w siebie; szybko się pożegnał. Uroda Reginki sprawiła na nim duże wrażenie.
Regince podobał się jednak jej rówieśnik Antoś, syn innego kolegi ojca. Radczyni widząc objawy sympatii młodych, zaczęla chłopca traktować niechętnie i zamiast jak dotąd mówić Antosiu, przeszła na Panie Antoni.
Na sto dwudziestej stronie powieści następuje osobliwy skręt akcji. Zakochany Bonifacy odbywa w zamyśleniu długie spacery. Kiedyś mijając późnym wieczorem rogatki miasta zostaje napadnięty przez celników i oskarżony, że jest szefem bandy mającej przemycić sto dwadzieścia garncy ( czterysta osiemdziesiąt litrów okowity) i pięćdziesiąt butelek araku. Bonifacy żądając natychmiastowego wypuszczenia, upiera się, że jest wyższym urzędnikiem.
– Ustroili szelmę do złudzenia, wyzegarkowali.
Zostaje odprowadzony do komendy ceł. Tam jednak dyżurny szef po nadmiernej porcji araku, każe go zamknąć w jakiejś komórce, gdzie spędza noc stojąc. Nazajutrz sprawa się wyjaśnia, ale kolejny funkcjonariusz czyni uwagę, że wiadomość o tym wydarzeniu mogłaby niekorzystnie wpłynąć na opinię o Bonifacym i w interesie obu stron jest puszczenie incydentu w niepamięć. Po tym jedynym niekonwencjonalnym, zajmującym fragmencie i jeszcze pewnych perypetiach sprawa zakończy się zgodnie z przewidywaniami.
Józef Aleksander Miniszewski. Ciernie kwitnące. Obrazek z życia warszawskiego w POLONIE