Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz poleca. Jerzy Bandrowski. „Przez jasne wrota”


Jerzy Bandrowski (1883–1940) był o dwa lata starszym bratem Juliusza Kadena-Bandrowskiego, od roku 1902 uprawiającym dziennikarstwo. W roku 1915 wyjechał do Rosji. W długiej podróży dotarł aż do Władywostoku, portu nad Morzem Japońskim. Zachwycony tamtejszym klimatem, niskimi cenami i nowymi dla niego pokarmami, takimi jak owoce kaki czy kraby (Władywostok gromadził 50 procent ich światowych połowów), przedłużał swój pobyt. Od późnej jesieni roku 1917 powrót drogą lądową był już niemożliwy. W roku 1918 Władywostok stał się miastem prawdziwie międzynarodowym. Istniały tam jeszcze oddziały niebolszewickich Rosjan, gromadzące się dookoła gmachu admiralicji, przed którym na warcie stało dwóch Kozaków z obnażonymi szablami. Główną siłą zbrojną w mieście był korpus czechosłowacki, sformowany z jeńców wojennych. Jego dowódca, generał Stefanik, był wojskowym komendantem miasta. Były oddziały interwencyjne: Anglicy, wśród których można było dojrzeć brązową twarz Hindusa w turbanie, Szkoci – wysocy, dobrze ubrani, Francuzi w błękitnych mundurach, Włosi w zielonych, operetkowych pelerynkach. Kanadyjczycy, śniadzi Serbowie wiecznie nieszczęśliwi. Kupcy w mundurach oficerów jeździli po niezajętej jeszcze Syberii, skupując co się da: kopalnie, gmachy, lasy, fabryki. W aktywności tej nie uczestniczyła Piąta Syberyjska Dywizja Strzelców Polskich dowodzona przez pułkowników Waleriana Czumę i Kazimierza Rumszę.

Ich kilkakrotne telegramy do Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu pozostawały bez odpowiedzi. Mając kilkanaście tysięcy żołnierzy, Polacy byli w doskonałej sytuacji do podjęcia poważnych przedsięwzięć. Postanowiono więc wysłać autora do Europy dla osobistego kontaktu z Komitetem.

Zaopatrzony nie bez trudu we wszystkie możliwe wizy, Bandrowski ruszył przez morze do Japonii. Otyła, umalowana, sprzedająca bilety pani, jak się okazało, była Polką. 

23 listopada Bandrowski statkiem „Penza” odpłynął do Japonii. Źle znosił podróż morską, dopóki wizyta w barze nie pomogła mu zasnąć. Po dwudniowej podróży znalazł się w porcie Curuga, skąd miał koleją dojechać do Tokio. W portowym miasteczku zobaczył małe domki, okna zalepione papierem, rozsuwane drzwi, nad drzwiami okrągłe lampki elektryczne. Dom koło domu, uliczki ciasne i ciemne. Mnóstwo kramów z owocami, kimonami, sandałami, galanterią, jarzynami, rybami.

Rikszą dowieziono go znakomitą, wygodną szosą do stacji kolejowej. Mijał zalane wodą pola ryżowe, z których wystają zielone badyle – wszystko uprawiane z ogromną starannością, każdy skrawek ziemi użyty.

Na stacji, bardzo schludnej, napisy po japońsku i angielsku. Wagony niezbyt wygodne, kanapki urządzone są wzdłuż wagonu, pod ścianami, co naraża na nieprzyjemne widoki. Miał adres Polaka pracującego w jakimś biurze amerykańskim. Ten szybko dostał urlop, by mógł zająć się rodakiem. Nowy znajomy, mieszkający u japońskiego dziennikarza, postanowił pokazać mu swój lokal. Przed sienią zaczął rozsznurowywać swój but – zdejmujcie buty. Nie bójcie się, nikt ich nie ukradnie.

– Jak to? Z pierwszą wizytą i bez butów?

– Taki tu zwyczaj.

– To niemożliwe. One wchodzą ogromnie ciasno. I nie ma na czym usiąść. Jakże je zdejmę. Trzeba było zrezygnować z odwiedzin.

W Tokio Bandrowski zamieszkał w Hotelu Cesarskim, ze zwykłym urządzeniem hotelowym, z kominkiem i przykrą rzeczą –  okienkiem wychodzącym na korytarz, co utrudniało zaśnięcie z powodu światła wpadającego do pokoju.

Ranek zaczynał się od dzwonka na służącego:

– Czy kąpiel jest gotowa?

Haj, odpowiadał jak nasz góral.

Po gorącej kąpieli toaleta i można iść na śniadanie. To było całkiem osobliwe: kasza z mlekiem, ale także ryba smażona, befsztyk z ziemniakami, omlety różne, nieunikniona wędzonka z szynką na gorąco. Keksy na gorąco polewane miodem, przeróżne marmelady, owoce. Towarzystwo było w toaletach porannych.

O pół do pierwszej drugie śniadanie, równie obfite. Przed nim warto zajrzeć do baru i wypić jakiś coctajl. Po śniadaniu wychodzi się na miasto. Jest w Tokio na jakiejś górze, w parku coś w rodzaju japońskiej wieży Eiffla. B. wdrapał się tam. Widział długie ulice i uliczki, morze szarych dachów, niskich drewnianych domów, pagody, pałac Mikada, cerkiew prawosławną, teatr cesarski, szkołę wojskową, muzeum narodowe w parku Ueno, w środku miasta wysokie sześciany paru pięciopiętrowych nowoczesnych gmachów, za miastem las dominujących kominów fabrycznych, dalej bladoniebieskie morze. W drewnianych domkach żyły wówczas dwa miliony ludzi.

Sziro – pałac cesarski, w środku miasta otoczony szeroką i głęboką fosą napełnioną wodą i wysokim białym kamiennym wałem, ukryty w głębi ogrodów i pawilonów. Naokoło Sziro są szerokie skwery, obszerne place, tak że między zamkiem cesarskim a domami jest bardzo wiele wolnego miejsca.

Koło piątej warto wrócić do hotelu na herbatę. Podają ją w holu, który jest wtedy pełny. Anglosasi spożywają do herbaty ciężkie, niesmaczne keksy. Ich niegrzeczne dzieci ryczą jak opętane, co nie przeszkadza matkom. Na pierwszy rzut oka można rozpoznać Francuzów. Są znacznie wytworniejsi, ale i bardziej pretensjonalni.

Rosjanie wiecznie niezadowoleni, bardzo głośni, źle ubrani, nieufni i wszystko lekceważący.

Wśród gości kręcą się dwie młode Japonki, Kin, która rozlewa herbatę i Taki, podająca ciasteczka. Obie ubrane w barwne kimona na kolorowych barwnych podszewkach. Obie pięknie uczesane, uśmiechnięte. Podchodzą do gościa, dygają przed nim, flecikowymi głosikami coś piszczą, a każdy żart przyjmują wesołymi iskierkami w oczch i cichutkim chichotem.

Picie herbaty jest uważane za szczególną sztukę towarzyską, umiejętność, po której poznaje się człowieka i jego wychowanie. Dziewczęta były uczone sztuki podawania herbaty.

Przyroda podyktowała Japończykom strój i sposób życia najwłaściwszy w tamtych stronach i bardziej racjonalny od naszego.

Stół jarsko-rybi, przeważnie zimny, utrudnia im używanie alkoholu, po którym chorują, stąd używają go niezmiernie ostrożnie.

W tym kraju bardzo rozwinięta została technika komunikacji. Znakomicie utrzymane są szosy. Ponieważ kraj jest górzysty, wywiercono szereg tuneli, osobnych dla ruchu na szosie, osobnych dla kolei. Sieć kolejowa jest gęsta. W każdej wiosce jest elektryczność. Sieć telefoniczna i telegraficzna wiąże wieś z centrami.

Odpływając z Japonii, z Jokohamy, Bandrowski z niechęcią opisywał towarzyszy podróży. Na pokład wkroczyła mała, tłuściutka Rosjanka z niewielkimi, zielonymi oczami, w szalu poziomkowym, drepcząca małymi, grubymi w kostkach stopami, zmieszana, pokrywająca zakłopotanie nadętym grymasem kapryśnego niezadowolenia i lekceważenia.

Nie podobał się Bandrowskiemu zbyt tłoczny Szanghaj, choć uznał, że asfaltowane ulice są bardzo dobrze utrzymane. Sklepów tak obficie zaopatrzonych nie wdział nawet w Japonii. I drożyzna większa niż tam.

W Hong-Kongu oglądał sztukmistrzów chińskich pokazujących sztuki z mieczami i Chaty-Dżonki, na których mieszkały duże rodziny rybackie niewychodzące prawie na ląd.

Potem był Singapur, którego nie obejrzał, zostając na statku z racji ulewnego deszczu. Wsiadła tam na statek syjamska delegacja na konferencję pokojową. Cejlon, ciasny Kanał Sueski. Port Said. Morze Śródziemne. Wreszcie po 58 dniach podróży Bandrowski znalazł się w porcie londyńskim. W Londynie spędził tydzień, marznąc w pokoju nieopalonym, ciemnym i niewygodnym, płacąc bardzo dużo. Chodząc cały czas po mieście, ani chwili się tam nie nudził. Z daleka omijał British Museum. W końcu przyjechał do Paryża, gdzie miał kłopoty z dotarciem do odpowiednich polskich funkcjonariuszy.

Jerzy Bandrowski. „Przez jasne wrota” w POLONIE