Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz poleca. Sceny z życia koczującego. Eugeniusz Żmijewski


Autor, mający za sobą rok studiów uniwersyteckich w Krakowie, pracujący jako urzędnik w Suwałkach, miał związki ze spiskiem Szymona Konarskiego. W roku 1839 został skazany na katorgę w kopalniach Nerczyńskich na Syberii. Dość szybko katorgę zamieniono mu na karę osiedlenia. Jako samouk zajął się dokształcaniem w dziedzinie mechaniki i chemii. W roku 1844 zaproponowano mu zorganizowanie grupy mającej szukać złota na Syberii za Bajkałem. W maju 1844 zespół liczący dwanaście osób (i szesnaście koni, w tym cztery juczne) rozpoczął wyprawę.

Jak wszyscy wędrujący przez Syberię, Żmijewski zachwyca się jej przyrodą. Odwiedza jurty zamieszkujących tę część Syberii Buriatów, religii lamaickiej. Na wstępie goście zostali poczęstowani tarasunem (jest to napój z mleka pomieszanego z alkoholową przepalanką), a następnie na ich cześć zarżnięto barana. Podano herbatę z sucharami pszennymi, twaróg ze słodką śmietanką zmieszany z rodzynkami i na koniec baraninę w cienkie plastry pokrojoną i na śmietance usmażoną.

Każdy z jucznych koni dźwigał sześć pudów (około dziewięćdziesięciu sześciu kilogramów) żywności. Stąd posuwano się bardzo wolno. Po siedmiu dniach trafiono na słynne źródło mineralne. Bijąca z niego woda miała temperaturę wrzątku. Po wystudzeniu  dominował  w niej pierwiastek siarki Nad źródłem fruwały pardwy, ptaki zbliżone do kuropatw, tylko dwukrotnie od nich większe. Dwie z nich ubite stanowiły posiłek przyszłych górników.

Na ziemi ułożono potrójne wojłoki z grubej wełny, pod głowy siodła, i w ten sposób spędzano noce pod gołym niebem.

W głębi lasu należało niezmiennie uważać, by nie stać się ofiarą pułapek zastawianych przez Buriatów na dziką zwierzynę.

Lasy dookoła Bajkału składają się głównie z modrzewi, cedrów i brzóz. Cedr mogący żyć trzy tysiące lat, ma w swoich szyszkach małe smaczne orzeszki. Modrzew ma natomiast zawsze korę od strony północnej ciemniejszą i pokrytą mchem. Południowa, wystawiona na działanie promieni słonecznych, które żywicę rozgrzewają, przybiera kolor czerwonobrunatny. Tak więc modrzew może zastąpić zbłąkanemu podróżnikowi kompas.

Na północno wschodniej Syberii żyją Tunguzi, budujący swe szałasy z wysokich tyczek zbiegających się ze sobą w górze, przykrywając je skórami sarnimi. Zmieniając miejsce pobytu, wożą te skóry zwinięte w trąbki na reniferach. Do polowania na niedźwiedzie używają oszczepów.

Nad brzegiem kolejnego potoku Żmijewski pochyla się, szukając śladów kwarcu, diorytu, talku, miki, których obecność stanowi warunek konieczny, lecz niewystarczający, istnienia złota. Tym razem niczego nie znalazł. Natomiast dziwnie zachowywał się jego koń. Po paru chwilach usłyszał jakby rodzaj donośnego kaszlu. To biegł na niego dziki kozioł. Żmijewski, nie bardzo celując, wystrzelił i szczekanie umilkło. Wkrótce dołączyli do niego towarzysze, którzy znaleźli po drodze zwłoki kozła. Kolacja nie stanowiła więc problemu.

W nocy jednak przyszła ulewa. Zmoczeni do bielizny podróżni w ostatniej chwili opuścili miejsce noclegu, wkrótce zalane przez wzbierające  wody potoku. Nazajutrz, podczas przekraczania kolejnego potoku, upadły w wodzie wszystkie cztery konie juczne. Gdy je podniesiono okazało się, że cały zapas sucharów zamókł i trzeba było je wyrzucić.

Potem w miejscu wybranym na postój pojawiły się liczne żmije. Trzeba więc było ruszyć dalej.

Gdy znów zauważono minerały towarzyszące pokładom złotodajnym, zaczęto kopać studnie zwane szurfami. Po odrzuceniu ziemi z roślinnością, co dwadzieścia centymetrów bierze się próbkę gruntu i płucze w specjalnym urządzeniu. Złoto, jako najcięższe, opada na dno, oddzielając się od piasku, kamyków i gliny. Po paru płukaniach zapowiadających dobre rezultaty można wynająć od władzy, za umiarkowaną opłatą, obszar około pięciuset metrów kwadratowych i przystąpić do kopania. W najlepszych kopalniach za Jenisejem wypłukiwano w roku 1849 od dwustu do trzystu kilogramów złota.

Zachęceni podobnymi rezultatami przedsiębiorcy zatrudnili Żmijewskiego i stworzoną przez niego ekipę. Zarabiał w ten sposób na życie, a jego ludzie – głównie na alkohol. Poznał też w ciągu kilku lat szczególnie ciekawe okolice.   Jego poszukiwania przyniosły mu złoty piasek wagi kilkunastu gramów. Poznał także kilka niezwykłych biografii swych pracowników. Szczęśliwie zakończyły się jego spotkania z niedźwiedziem i syberyjskim tygrysem.

Szczególne wrażenie sprawiła na nim Kiachta, obszerne miasto o zabudowie drewnianej, gdzie Chińczycy przywożą liczne gatunki herbaty i jedwabie, wymieniając je na futra soboli oraz innych zwierząt syberyjskich.

Został też zaproszony na złożony z trzydziestu kilku potraw obiad. Różne mięsiwo, pierożki, nieznane rośliny, paszteciki, zupę podano w środku. Po każdej potrawie, w maleńkich, mieszczących nie więcej niż naparstek czareczkach podawano trunek zwany chanezin, który pędzi się z ziół. Ma on dopomagać trawieniu. Podają zawsze gorący. Kolor jego jest żółty, a smak dosyć ostry. Po herbacie nastąpiły różne owoce, bakalie i pewien rodzaj marmelady białego i różowego koloru, mającej tak przyjemny i delikatny smak, jakiego nigdy wcześnej nie spotkał.

Podobały mu się czyste wnętrza chińskich domów, jak również ich rzemiosło. Był natomiast złego zdania o uczciwości Chińczyków.

Eugeniusz Żmijewski. Sceny z życia koczującego w POLONIE