Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Kotłubaj, czyli biesiada u hrabiny


Miłośnicy Witolda Gombrowicza, patrona obecnego roku, którego 120. urodziny przypadają 4 sierpnia, powinni zwrócić uwagę na jego pełne wdzięku młodzieńcze opowiadanie Biesiada u hrabiny Kotłubaj. Utwór pochodzi z tomu Bakakaj i uznany został za opowieść z dreszczykiem, a prof. Jerzy Jarzębski nazwał go nawet rozprawką ze snobizmem w stylu Prousta. Biesiada… jest nie tylko literacką perełką, ale też opowieścią, w której pojawiają się wątki kontynuowane przez dorosłego już Gombrowicza w późniejszych jego utworach: Operetce, Iwonie… Kosmosie czy Ferdydurke.

To jest po prostu zdumiewające, jak wyczulone ucho miał młody jeszcze Witold Gombrowicz na rzeczywistość polityczną lat 30. XX wieku. Wtedy to bowiem pisał swoje opowiadania.

W książce Dominique de Roux Rozmowy z Gombrowiczem, w rozdziale II Pamiętnik z okresu dojrzewania czytamy m.in.: „Życie snuło się zwolna, rozlazłe, kapryśne… Z dala od polityki i ideologii. Ja sam. Prywatny. Potajemny. Obok Zakonspirowany… Skończyłem szkołę średnią, zdałem maturę (ledwie, ledwie, zawsze z biedą przełaziłem z klasy do klasy, ale przełaziłem). Co robić? Wstąpiłem na wydział prawny Uniwersytetu Warszawskiego, nie żeby prawo mnie interesowało (pogardzałem), ale żeby móc dalej ciągnąć od ojca pieniądze. Ukończyłem wydział prawa w Warszawie – niewiele mnie to kosztowało – i znowu: co robić? Zapisałem się z kolei na Institut des Hautes Etudes Internationales w Paryżu. Ten pobyt w Paryżu, a potem na plażach francuskich to luka ciemna, niewiele pamiętam i myślę o tym, jakbym zaglądał do studni… jakby mnie przy tym nie było…”.

I dalej: „Powróciłem z Francji do Polski. Co robić? Pojęcia nie miałem. Niby to chciałem być literatem, ale nie bardzo. Żeby jeszcze móc żyć z ojcowskich pieniędzy (nie byłem zdolny do żadnej pracy zarobkowej), rozpocząłem bezpłatną praktykę w sądownictwie. Mało roboty, jedna sesja na tydzień. Wtedy napisałem Tancerza mecenasa Kraykowskiego, Pamiętnik Stefana Czarnieckiego, Dziewictwo, Zbrodnie z Premedytacją i uzupełniłem je jeszcze czterema: Biesiada u hrabiny Kotłubaj, Przygody, Na kuchennych schodach, Zdarzenia na brygu Banbury. I wszystkie (oprócz Na kuchennych schodach) złożyłem (ze wstydu) u wydawcy. Ukazały się w roku 1933, w tomie zatytułowanym Pamiętnik z okresu dojrzewania. To moja pierwsza książka…”.

Biesiada z Kalafiorem

Narrator Biesiady…, młodzieniec z niższej sfery, poczytuje sobie za zaszczyt, że udało mu się trafić do salonu hrabiny Kotłubaj na jeden z jej słynnych obiadów. Piątkowych, a więc postnych. Niedostatek potraw mięsnych miała jednakże z nawiązką wynagrodzić strawa duchowa – intelektualnych uniesień, nieodłącznych w pogawędkach ludzi z wyższych sfer. Ekstatyczna wizja arystokracji z wyobrażeń bohatera ma jednak mało wspólnego z rzeczywistością. Z trudem, robiąc dobrą minę do złej gry, udaje mu się sprostać trywialności zachowań biesiadników. Kalafior, serwowany jako danie główne, okaże się zresztą zaskakująco mało jarski; szczególnie w kontekście pojawiającej się nagle informacji o zaginięciu i zamarznięciu zagłodzonego ośmiolatka z pobliskiej wsi, Bolka Kalafiora.

Biesiada… jest doskonałym przykładem stylu i tematyki Gombrowicza, ukazując jego talent do tworzenia groteskowych scen i demaskowania absurdów życia społecznego. Rzecz rozpoczyna się opisem bohaterki, przedstawicielki starej arystokracji, która organizuje tytułową biesiadę. Hrabina, znana ze swojej ekscentryczności i zamiłowania do przyjęć, jest ucieleśnieniem staroświeckich wartości i tradycji, które w rzeczywistości tracą na znaczeniu w nowoczesnym świecie. Gombrowicz widzi ją jako postać pełną sprzeczności: z jednej strony elegancką i wyrafinowaną, z drugiej – ekscentryczną i oderwaną od rzeczywistości.

Siła rozgrzeszająca

I znów oddajmy głos Gombrowiczowi, który w utworze Testament tak pisał o swych młodzieńczych opowiadaniach: „Dziełko aspirujące do błyskotliwości, takie iskrzące świecidełko fantazji, pomysłowości, humoru i ironii. Dziś odczytując te dalekie opowiadania mówię sobie: hm, to jednak bogate, jak to wibruje od spięć niesamowitych, wizji zaskakujących, jak tryska zabawą, humorem, igraszką. Zgoda. Przyznajmy jednak, że te strony są też ciemne, odpychające nieraz, obrzydliwe. Tak. Zgódźmy się wszakże, że owe treści odpychające tracą swoją obrzydliwość, gdyż stają się elementami Formy, służą Formie, ich rola jest funkcjonalna, one grają, by wytworzyć wyższy kształt, będący już jedynie sztuką. (…) Jak Ja widzę dzisiaj te utwory, to powiem, że to utwory Uniewinniające, a nawet może Rozgrzeszające. U zarania mojej twórczości Forma pojawia się jako siła rozgrzeszająca i nieomal boska. Innymi słowy: mogę mieć w sobie wszystkie pokraczności, ale jeśli umiem się nimi bawić, jest król i władca”.

Marionetki w teatrze życia

Gombrowicz pokazuje, jak ludzie, uwikłani w społeczne role i zasady, tracą swoją autentyczność i stają się marionetkami w teatrze życia społecznego.

Spójrzmy więc na ten utwór okiem człowieka teatru. Wtedy dostrzeżemy, że przestrzeń gry wypełniają staroświeckie sprzęty z centralnie usytuowanym stołem. Złociste świeczniki pobłyskują magicznym światłem dziesiątek świec. Rozbrzmiewa barokowa muzyka. Z mroku zaczynają wyłaniać się przedziwne, karykaturalne postaci, uczestnicy uczty: Hrabina Kotłubaj, Stara Markiza, Baron Apfelbaum i wspomniany gość – młodzieniec wrażliwy, z pewnością alter ego samego Gombrowicza. W tym chciałoby się powiedzieć „domu wariatów” tylko on jest normalny. Choć też zanurzony w formie – mieszczańskiej, studenckiej, młodzieńczej i pełnej ideałów – jest najbardziej ludzki.

Przyglądając się tytułowej bohaterce warto zauważyć, że Kotłubaj to autentyczne nazwisko starej kresowej szlachty, które figuruje w spisach arystokracji polskiej XIX i XX wieku. Gombrowicz prawdopodobnie wybrał je ze względu na komiczne brzmienie, kojarzące się ze słowami „kocioł” i „kotłować”. Natomiast nadanie głównej bohaterce tytułu „hrabiny” to już inwencja pisarza.

Z tym opowiadaniem wiąże się zresztą zabawna anegdota, którą Gombrowicz opowiedział we Wspomnieniach polskich: „Opowiadanie Biesiada u hrabiny Kotłubaj omal nie uwikłało mnie w sprawę honorową – bo rodzina Kotłubajów gnieżdżąca się gdzieś na Litwie postanowiła wyzwać mnie na pojedynek za rozmaite igraszki wyczyniane w tym utworze z ich nazwiskiem. Ale prawdziwym źródłem mojej inspiracji nie byli oni, tylko znana podówczas w Warszawie filantropijno-estetyzująca dama, ordynatowa Marta Krasińska”.

Transowa msza

Biesiadę…  można interpretować na wiele sposobów. Jako rodzaj transowej mszy, tragiczną inicjację młodego człowieka w grupie zimnych, pozbawionych wartości cyników. W tym świecie nie ma Boga. A jeżeli jest, to oszalał. A może to opowieść o pożeraniu jednostki przez grupę… Rodzaj intelektualnej zabawy z przesądami świata. Walka młodości ze skostnieniem. Rzecz, która zanurza się w ironii, marząc o rzeczach serio. Ta intelektualna zabawa dotyka refleksji, o której pisało wielu destrukcjonistów i dystopistów XIX i XX wieku – że rzeczy i wartości nie mają sensu. Wszystkie wartości, na których nasz bohater buduje swoją wizję świata, są mizerne. Spotyka niemal wyłącznie „wydrążonych ludzi”, bez cienia wiary, liczących co najwyżej na kolejną chwilową podnietę.

Na scenie

W teatrze utwór miał swoją prapremierę w 1980 roku na warszawskiej Scenie Prezentacje, gdzie w roli głównej wystąpiła legendarna Hanna Skarżanka, a w roli Starej Markizy – Wanda Stanisławska Lothe, Baronem Apfelbaumem był Mieczysław Voit, a Gombrowiczem – Jerzy Kryszak. Spektakl reżyserował Romuald Szejd. Po latach wrócił do tego utworu i skompletował nie mniej znakomitą obsadę: Hrabina – Nina Andrycz, Markiza – Ryszarda Hanin, Baron – Bronisław Pawlik.

Do Biesiady… mam szczególny stosunek, bo sam przygotowałem jej adaptację sceniczną dla Teatru Telewizji, w której pojawiła się arystokracja polskiego aktorstwa: Anna Polony (Hrabina), Barbara Krafftówna (Markiza), Bohdan Łazuka (Baron), Piotr Adamczyk (Gombrowicz) i Grzegorz Małecki (kucharz Filip). Spektakl w reżyserii Roberta Glińskiego nagrywany był w pałacu w Otwocku oraz Muzeum Gombrowicza we Wsoli, które pełniło rolę Baru „Bakakaj”. Tam Adamczyk-Gombrowicz opowiadał tę historię swojej żonie. I do tej postaci udało nam się zaprosić samą Ritę Gombrowicz.