Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

„Otwórz oczy…” – pejzaże fotograficzne Edwarda Hartwiga ze zbiorów Biblioteki Narodowej i Muzeum Warszawy


Czy na naturę i architekturę można patrzeć w podobny sposób? Czy to, na co patrzymy, można tak zunifikować, że to co przedstawione przestaje mieć znaczenie, a ważniejsza staje się forma? Czy nie ma wreszcie znaczenia to, na co patrzymy, ale jak patrzymy?

Spróbujmy zastanowić się nad tymi pytaniami w kontekście pejzaży Edwarda Hartwiga (1909–2003). Wejdźmy w swoistą grę z autorem zdjęć, podejmując próbę wniknięcia w jego sposób postrzegania przestrzeni.

Płot [wieś Wrotków k. Lublina], (1935) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57234/III
Wieżowiec na Ścianie Wschodniej, przed 1984, zbiory MW, AN 4841/H

Zestawione  fotograficzne widoki natury i miasta pochodzą odpowiednio ze zbiorów Biblioteki Narodowej i Muzeum Warszawy. Zostały wybrane tak, by korespondowały ze sobą, dopowiadały się wzajemnie i pobudzały do analizy. Sam Hartwig chętnie stosował taki zabieg, komponując rozkładówki swoich najsłynniejszych albumów, jak Fotografika czy Tematy fotograficzne. Rezygnował wówczas nawet z podawania tytułów poszczególnych prac, by można było bez zbędnych zakłóceń odbierać obrazy tworzące dyptyki.

U wodopoju [okolice Lublina nad Bystrzycą], (1935) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57244/III
Schody przy placu Zamkowym zimą, lata 70. XX w., zbiory MW, AN 4149/H

Edward Hartwig miał szczególne upodobanie do pejzażu, którego postrzeganie przeszło w jego twórczości  wiele faz. Ewolucja sposobu patrzenia na przestrzeń jest u niego niezwykła. Warto zaznaczyć, że to właśnie krajobraz był tematem jego pierwszych fotografii wysyłanych na konkursy. Z powodu upodobania do fotografowania mgły przezywano go wówczas „mglarzem”. Początkowo Hartwig zachwycił się estetyką piktorializmu, impresjonizmuoraz podobnymi tendencjami w Wiedniu, gdzie  kształcił się w latach 1935–1937. Widać to zwłaszcza w jego pierwszych pracach z lat 20. i 30. XX wieku, a w niektórych późniejszych fotografiach, nawet z lat 70. XX wieku, można odnaleźć tego dalekie echo. Hartwig wprowadza widza w pewną tajemnicę niemal nierealnego świata, a jednocześnie daje do zrozumienia, że on tę chwilę podpatrzył. Kontrastuje więc nierealne z realnym.

W Wiedniu Hartwig poznał najbardziej skomplikowane techniki szlachetne, oscylujące między fotografią a  grafiką, jak przetłok, guma czy przetłok wielobarwny i, co ciekawe, ćwiczył się w nich właśnie na zdjęciach pejzażu. Pytany o wpływ Jana Bułhaka i jego fotografii ojczystej na swoją wczesną twórczość odpowiadał:

„Bułhak mi jakby podsuwał tematy, ale przekazy, sposób ujęcia były u mnie inne. Moje zdjęcia pejzażowe nie były bułhakowskie, one były… hartwigowskie. To był nawet pewien przełom w fotografii bułhakowskiej, że tu się gubiło półtony, że chodziło o sprawy wrażeniowe, podobne do grafiki …”.

Pieniny, (1956) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57294/III
Widok staromiejskich kamienic od ulicy Bugaj, 1962 lub 1963, zbiory MW, AN 4567/H

O tym, jak ważne było dla Hartwiga przeżycie piękna natury, powiedział kiedyś w rozmowie z Anną Beatą Bohdziewicz. Przez dwa lata, od 1944 do 1946 roku, artysta przebywał w obozie pracy w Jogle. Zobaczył wówczas po raz pierwszy zorzę polarną:

„To było jak przedstawienie. Nigdy w życiu potem nie widziałem czegoś takiego, chociaż byłem w Finlandii, Szwecji czy Norwegii. Widok tych kolorów sprawił, że mimo ciężkich warunków człowiek wiedział, że życie jest piękne, że na świecie jest wspaniale, że można się tym cieszyć. I ja potem przez kilka dni mogłem nawet nie jeść, tak się tym widokiem nasyciłem”.

Pejzaż dla Hartwiga był więc przeżyciem niemal metafizycznym.

Przedwiośnie, (1965) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57257/III
Widok trybun Stadionu Dziesięciolecia, 1980 lub 1981, zbiory MW, AN 4299/2/H

Hartwig stosunkowo dużo podróżował po kraju i za granicę. W pierwszych latach były to samotne wyprawy w bliskie rejony Lubelszczyzny. Dołączał też do wycieczek krajoznawczych PTTK w dalsze rejony Polski. Często wracał w ulubione miejsca, próbując spojrzeć na te same przestrzenie o różnych porach dnia, roku czy w różnym oświetleniu. Widać to zwłaszcza w bogatych zbiorach Muzeum Warszawy, gdzie można by się  nawet pokusić o wytypowanie „powracających motywów” w jego twórczości osadzonej w Warszawie. Hartwig, początkowo związany z Lublinem, po wojnie zamieszkał w stolicy, którą z upodobaniem fotografował aż do śmierci w 2003 roku.

 „Wiem, że najpiękniejszy nawet fotogram pejzażu, spoza strefy dobrze mi znajomej, z innego klimatu i odległej kultury nigdy nie będzie wynikiem takiego zżycia się z atmosferą i takiego zrozumienia, jakie mam dla krajobrazów najbliższych, zwłaszcza Lubelszczyzny i południowych części Polski, do których bezustannie powracam. Nie muszę zresztą wyjeżdżać w poszukiwaniu tematów. Gonią mnie one również w Warszawie, która stała się dla mnie od lat drugim miastem rodzinnym. Zaadaptowałem się tu. Patrzę na to miasto jak rodowity warszawiak. I tak je też fotografuję”  – mówił Hartwig w jednym z wywiadów.

Efektem jego wnikliwego spojrzenia na stolicę była zorganizowana w 1970 roku w Kordegardzie wystawa „Kartki z albumu Warszawa”, na której pokazał nieoczywiste i oryginalne ujęcia miasta, znacznie odbiegające od zwyczajnych, dokumentacyjnych kadrów. Tymczasem dwa albumy wydane pod tym samym tytułem Warszawa, kolejno w 1974 i 1984 roku, były swego rodzaju kompromisem edytorskim z wydawnictwem. Żądano na przykład, żeby w pierwszym z nich nie było zbyt wielu fotografii kościołów albo, by zamieścić zdjęcie makiety Dworca Centralnego, co wypada nieco kuriozalnie. W efekcie albumy te nie stanowiły takiego przełomu jak legendarny już album Fotografika, miały charakter bardziej informacyjny, choć udało się Hartwigowi przemycić nieco artystycznych ujęć.

Krajobraz mazowiecki [okolice Żelazowej Woli], (1972) odbitka przed 1982, zbiory BN, F. 57295/III
Budynek Oddziału Okręgowego Narodowego Banku Polskiego w Warszawie, po 1975, zbiory MW, AN 4290/2/H

Twórczość Hartwiga jest wielowątkowa. Niezwykle ważne miejsce zajmuje w niej fotografia teatru, którą uprawiał jeszcze w Lublinie i z powodzeniem kontynuował w Warszawie, czego efektem był słynny album i wystawa Kulisy teatru. Jak sam przyznał, teatr miał wpływ na jego sposób patrzenia w ogóle, na ujęcia i środki wyrazu. Zdjęcie stawało się świadomie komponowaną sceną wyobraźni, w której autor oszczędnie dobierał środki. Hartwig mówił nawet wprost o odniesieniach do scenografii.

Ostatni śnieg [woj. krakowskie], (1958) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57316/III

Patrzył na krajobraz w bardzo plastyczny sposób. Kadrując obraz z szerszej przestrzeni, wyjmował go niejako z rzeczywistości. Podkreślał w ten sposób dostrzeżone walory, na przykład niemal malarską abstrakcję lub graficzną monumentalność. Nieco „spłaszczał” obraz rezygnując z półtonów, co było spowodowane wpływem polskiej szkoły plakatu, która święciła wówczas największe sukcesy, oraz fascynacją plakatem japońskim.

Wiosenne rytmy, (1955) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57314/III
Widok z ulicy Marchlewskiego (obecnie Jana Pawła II) na ścianę szczytową kamienicy przy Siennej 45, lata 70. XX w., zbiory MW, AN 4023/H

Innym razem wprowadzał w świat niemal surrealistyczny, gdzie linie lub geometryczne kształty zastygły na chwilę w bezruchu, ale, w intuicji odbiorcy, gdzieś podskórnie rytmicznie pulsowały.

Krakowskie rytmy [krajobraz podkrakowski], (1958) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57318/III
Schody mostu im. gen. Zygmunta Berlinga (obecnie most Łazienkowski), przed 1984, zbiory MW, AN 4040/H

Hartwig, studiując pejzaż, poddawał go również wielorakim przekształceniom. Stosował cały wachlarz technik z pogranicza fotografii i grafiki, eksperymentował, zniekształcał, wybierał elementy, które odwracał, zwielokrotniał. Taki właśnie obraz, jak manifest, opatrzył  tytułem Moje krajobrazy.

Moje krajobrazy, (1976) odbitka przed 1982, zbiory BN, F.57320/III

Jednocześnie w jednym z wywiadów powiedział: „Zawsze po okresie eksperymentów, po nowych próbach, wracam znów do natury, do pejzażu, który fotografuję bez żadnej recepty i tak jak go widzę w danej chwili, realistycznie czy impresyjnie. Nazwy nie grają tu roli. Bez fotografowania pejzażu nie mógłbym się obejść. Jest on nieodzowną częścią mojej fotografii”.

Wydany w 1960 roku album Fotografika, będący niejako artystycznym manifestem Hartwiga, skrywa odpowiedzi na postawione przez nas na początku pytania. Oko Hartwiga jest, jak to określił Zbigniew Dłubak, „łapczywe”. Nieustannie poszukuje obrazu w otaczającej rzeczywistości, nawet tej najbardziej błahej czy codziennej, i wynosi ją na wyższy poziom. Stawia na równi z dziełem sztuki, bez względu na treść, podkreśla plastyczność, każe się zachwycić, uśmiechnąć czy zadziwić. Jakby chciał nas zachęcić do uważnego patrzenia i otwartości, mówiąc: „Otwórz oczy…”.