Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Jak czytać kronikę mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem?


Czytanie książek jako sposób naszego uczestnictwa w kulturze wymaga pewnych kwalifikacji. Kultura jest skomplikowaną formą komunikacji ludzi, powstałą z ich doświadczania i poznawania świata jako wytwór pracy wielu pokoleń. Dostarcza nam narzędzi pozwalających w całej pełni rozumieć złożone relacje, obecne dookoła nas i w nas samych. Możemy to dziedzictwo przyjąć bądź odrzucić. Konsekwencją pierwsze­go stanowiska jest konieczność opanowania umiejętności posługiwania się narzędziami kultury. Podstawowe są tekstami pisanymi – tworzą wielką sferę piśmiennictwa. Przyjęcie drugiego rozwiązania cofa nas na początek drogi, którą pokonali nasi przodkowie.

Piśmiennictwo służy w naszej kulturze do zapisywania i przechowy­wania informacji od ponad trzech tysięcy lat. Istnieją również kultury starsze od naszej. Żeby móc korzystać z ich dorobku, trzeba posiadać odpowiednie kwalifikacje. Ich wypracowaniem zajmują się dyscypliny humanistyczne, jednak nie humanistyka. Nic takiego, jako odrębna całość, nie istnieje.

Jedną z form nauczania lektury tekstów pisanych są accessus ad auc­tores – wprowadzenia do poszczególnych autorów. Mają one długą, sięgającą jeszcze antycznej Grecji tradycję. W ramach siedmiu sztuk wyzwolonych zagadnienia te należały do gramatyki. System nauk ulegał od tego czasu wielokrotnym przekształceniom, jednak to zadanie ciągle zachowuje dawną ważność.

Kronika biskupa krakowskiego mistrza Wincentego zwanego Kadłub­kiem jest jednym z najwybitniejszych dzieł naszego piśmiennictwa średniowiecznego. W dalszej części przedstawiam zwięzłe wprowadzenie w jego lekturę.

AUTOR

Na okładkach książek przeważnie zamieszcza się imię i nazwisko ich autora bez podawania jego tytułów naukowych. Nawet sławni pro­fesorowie zwykle sygnują swoje dzieła wyłącznie imieniem i nazwi­skiem. Wyjątki zdarza się czynić dla osób stanu duchownego, czasem też dla przywódców państw. Dlaczego więc piszemy o „mistrzu” Wincentym?

Pierwsza przyczyna jest taka, że sam się tak podpisywał, nawet będąc biskupem krakowskim. Trzymanie się tej praktyki nie wymaga więc dal­szych uzasadnień. Nie mamy natomiast jasności, dlaczego tak robił. Jest to tytuł szkolny, którego powinien przestać używać po uzyskaniu godności biskupa. Wolno mniemać, że był przedmiotem jego dumy. Zapewne więc jest to owoc jego szkolnych wojaży zagranicznych. Nato­miast przydomek „Kadłubek” to już pomysł następnych pokoleń – tak lub podobnie nazywano go w późniejszych wiekach. Sam się tak nigdy nie nazywał, o ile mamy opierać się na zachowanych źródłach.

Pozostała po nim kronika, jak nazywano w średniowieczu opowieści poświęcone zdarzeniom, które uznawano za prawdziwe. Kroniki dotyczą historii wyczynów ważnych osób, przeważnie władców, ale nie tylko. Średniowieczny kronikarz traktował władców jako głównych bohaterów swoich opowieści. Jednak niewiele dowiadujemy się z nich o prawdzi­wych sprawcach ich sukcesów – dowódcach, którzy prowadzili oddziały do zwycięstwa. Termin „kronika” nie oznacza określonej formy literac­kiej. O dziejach władców można było pisać, stosując rozmaite środki stylistyczne i formuły kompozycyjne. Anonim tzw. Gall pisał na przykład prozą rytmizowaną i rymowaną, mistrz Wincenty wprowadził dialog do naszego pisarstwa historycznego.

PROLOG, CZYLI WSTĘP DO KRONIKI

Wstęp do kroniki powinien informować o tematyce całego dzieła, ewen­tualnie o okolicznościach jego powstania. W kronice Wincentego jest jednak czymś innym. Wincenty rozpoczyna od anegdoty, która nie­pokoiła późniejszych historyków. Powiada mianowicie, że było trzech mężczyzn, którzy nienawidzili „uroczystości teatralnych”. Jak teatr łączy się z kroniką? Przyjrzyjmy się tej anegdocie bliżej:

„Trzech [ich] było, którzy z trzech powodów nienawidzili uroczystości teatralnych: pierwszego imię Kodrus, drugiego Alkibiades, trzeciego Diogenes. Kodrus, ponieważ był ubogi i łachmanami okryty, drugi, ponieważ był niezwykle urodziwy, trzeci, ponieważ i grzecznością oby­czajów się odznaczał, i w głębokie myśli obfitował”.

Każda z trzech postaci reprezentuje inną cechę. Ich dobór zdaje się być nietypowy – nędza, uroda i rozumność. Nie są to ani cnoty kardynal­ne, ani ewangeliczne. Skąd się więc wzięły? Wyjaśnienie znajdujemy w dalszej części tekstu:

„Atoli surowa suchość tej książeczki, jałowa jej surowość bezpiecz­na jest od ciekawości Alkibiadesa. Przesądem bowiem jest lęk przed urokami, a nieurodziwy nie ma nic do stracenia z powodu oceniania swojej urody. Jednakże i Diogenesa zdanie, acz natchnione, nie trapi nas, którym mądrość nie użyczyła ani kropelki łaski. Kodrusa jedynie, Kodrusa trwoży nasz obraz, gdyż nasze ubóstwo, wystawione na pu­bliczne zaczepki postronnych, nie ma nawet łachmana, którym mogłoby okryć swój wstyd”.

Z trzema bohaterami autor nie zestawia siebie, lecz swoje dzieło (por. „surowa suchość tej książeczki”). Skoro tak, to Alkibiades byłby odpo­wiednikiem poezji, Diogenes literatury mądrościowej. Autor nie przy­równuje się do tych dwóch postaci. Bliżej mu do nędzarza Kodrusa, choć sytuacja kronikarza jest trudniejsza. Kodrus ma chociaż łachmany, którymi może się okryć – kronika nie może się chować nawet za taką osłoną. O ile bowiem poeta chowa się za swoim dziełem podobnie jak filozof, o tyle kronikarz jest w całkiem innej sytuacji. Przede wszystkim jego odpowiedzialność jest większa. Zdaje rachunek z tego, co zrobił przed najwyższą władzą. Zadanie kronikarza autor opisuje tak: „stanąć pod trybuną czcigodnego senatu; prawdziwe ojców wizerunki każą nam wydobywać z głębi zapomnienia [i] rzeźbić w starożytnej kości słoniowej”.

Wydobywanie prawdziwych wizerunków jest rodzajem aktywności, która wymaga od wykonawcy pewnej samodyscypliny – wynik pracy nie zależy jednak od jego wyglądu, nie jest też odzwierciedleniem jego mądro­ści – pokazuje coś, czego sam nie stworzył. Zostało mu to zlecone przez „najdzielniejszego z książąt”, jak powiada, lecz nie podaje jego imienia, jakby na przekór dworskim obyczajom. Zgodnie z tym bowiem, co na­pisał, i tu cechą wyróżniającą jest bycie najdzielniejszym, a nie imię czy pochodzenie. Konsekwentnie też kronikarz nie podaje swojego imienia. Zastanówmy się więc nad podjętym przez niego zadaniem: „Zrozumiał z pewnością najdzielniejszy z książąt, że wszelkie dowody dzielności, wszelkie oznaki zacności odbijają się w przykładach przod­ków jakby w jakichś zwierciadłach”.

Przykłady te nie mogą być wymyślone – muszą być prawdziwe – ich odnalezienie i wskazanie to zadanie kronikarza. Dalej pisze o tym jesz­cze dokładniej: «że blask złota, że połysk klejnotów nie traci wartości przez nieudol­ność artysty, podobnie jak i gwiazdy, wskazywane szkaradnymi palcami Etiopów, nie ciemnieją. I nie potrzeba wnikliwości mistrza, żeby żelazo z rdzy oczyścić, żeby złoto oddzielić od żużla”.

Szkaradne palce Etiopów to oczywiście pozostałość ówczesnych prze­sądów. Chodzi zapewne o ciemny kolor ich skóry. Ciemny kolor palca wskazującego nie wpływa na barwę wskazywanego obiektu – w tym wypadku nie przyciemni blasku gwiazd. Zwróćmy też uwagę na to, że kronikarz siebie porównuje do Etiopów i poucza, że w jego zawodzie indywidualne cechy, w tym również rasowe, nie grają roli. Praca, któ­rej się podjął, spisanie kroniki, wymaga jednak pewnej umiejętności – „żelazo z rdzy oczyścić, żeby złoto oddzielić od żużla”. Chodzi tu zatem o sprawność rzemieślniczą – niewymagającą kwalifikacji mistrza naby­wanych w ówczesnych szkołach.

Przy tak zakreślonym zadaniu nie ma się co spodziewać zwykłej w tej epoce we wstępach, nie tylko do kronik, formuły pokory. Autor starał się pozyskać czytelnika przez przedstawienie siebie jako pokornego sługi. Jednak nie mistrz Wincenty. Jest to postawa konsekwentna – ponieważ wartość historii nie zależy od historyka – po co się poniżać?

Autor pisze więc: „To na koniec wypraszam sobie u wszystkich, aby nie każdemu pozwa­lano nas osądzać, lecz tylko tym, których zaleca wytworny umysł lub wybitna ogłada, zanim nas jak najsumienniej nie rozpoznają”.

Nie jest to jednak pycha, lecz duma fachowca wzorowana na jego mi­strzu Alanie z Lille. Tłumaczy wszak wielkim swojego świata sprawy skomplikowane, które wymagają namysłu i pewnej szkoły intelektualnej. Tego Wincenty nie kryje.

JAK ZATEM NALEŻY CZYTAĆ JEGO DZIEŁO?

Zwróćmy najpierw uwagę na formę. Kronika, jak wiele innych dzieł, zosta­ła podzielona na księgi. Księgi z kolei podzielono na rozdziały przeważnie wielkości naszych akapitów. Nie jest to nic niezwykłego w ówczesnym piśmiennictwie łacińskim. Nowością jest dialog. Z czterech ksiąg, które składają się na kronikę, trzy zostały napisane w formie dialogu.

Rozmówców jest dwóch, Jan i Mateusz. Autor informuje nas, że są to ludzie starsi i poważni. W trzeciej księdze wychodzi na jaw, że Jan jest arcybiskupem gnieźnieńskim. Tradycyjnie widzi się w Mateuszu biskupa krakowskiego. Dlaczego jednak kronikarz nie przedstawia nam obu rozmówców od razu jako biskupów?

Odpowiedź jest najprostsza z możliwych. Kronika nie jest dziełem reli­gijnym. Dotyczy polityki i spraw świeckich. Kwalifikacje obu biskupów do sprawowania kościelnych urzędów nie są przedmiotem dyskusji. Poza funkcjami kościelnymi obaj funkcjonują jednak również w świecie świeckim i jedynie te ich kwalifikacje są tu brane pod uwagę.

TEMATYKA KRONIKI

Jakie sprawy świeckie dyskutuje kronika? Informację znajdziemy już na samym początku:

„Była, była ongi cnota w tej rzeczypospolitej (…)”.

„Fuit, fuit quondam in hac re publica virtus (…)”.

Słowo cnota miało wówczas znacznie szersze pole semantyczne niż obecnie. Oznaczało sprawność, niezależną od urodzenia i pochodzenia, którą trzeba było nabywać w toku długich ćwiczeń – na tym polegało wychowywanie młodzieży. Jest to słowo ważne również w średniowie­czu, mające za sobą szereg traktatów poświęconych pojęciu cnoty. Przeciwieństwem cnoty nie jest grzech – peccatum, lecz wada. Wada – vitium jest rodzajem antysprawności. Obie te kategorie wyznaczały ramy dla opisu i objaśniania spraw ludzkich. Grzech był, zdaje się, rozumiany jako wykroczenie, pojedynczy występek, z kolei wada (vitium) jako pe­wien stały nawyk. Cnota nie jest zatem cechą człowieka, lecz rodzajem sprawności, której można się nauczyć. Działania ludzkie opierają się na tych nawykach. Wielkie dokonania, wielkie czyny bohaterów wynikają z rozwijania sprawności cnót. W tej koncepcji, w której liczą się działania, ciało ludzkie jest ich podstawą – pojazdem cnót – vehiculum virtutum.

POCZĄTKI PAŃSTWA

W przeciwieństwie do czeskiego kronikarza Kosmasa czy Marboda z Rennes, którzy bardziej doceniali kobiety, mistrz Wincenty przezna­cza im miejsce pośledniejsze – nie znaczy to jednak, że nie mogą prze­ścignąć mężczyzn. Zanim to jednak zrobią, muszą przewyższyć inne kobiety. Takie stanowisko nie wynika jednak z jakichś uprzedzeń. Wręcz przeciwnie. Najłatwiej objaśnić to, odwołując się do pierwszej historii z dziejów przedpaństwowych „Polan”, opowieści o walce z Danią. Jest ona oparta na łacińskiej wersji dialogu Platona Timajos. Przekład ten znany jest pod imieniem jego łacińskiego autora jako „Chalcidius” albo „Calcidius”. Opisana tam została walka legendarnego państwa Atlan­tydy z dawnymi, równie legendarnymi Atenami. Nie jest to jeszcze nic dziwnego. Jednak dawni Polacy nie są u Wincentego odpowiednikiem szlachetnych Ateńczyków, lecz ich przeciwników – mieszkańców Atlanty­dy. Ateńczycy bowiem mieli w tych dawnych czasach utworzyć państwo doskonałe – które zrównywało mężczyzn i kobiety. Temu Wincenty się sprzeciwiał, wychodząc z realiów epoki. Obrona przed wrogiem wyma­gała od mężczyzn utrzymywania sprawności bojowej, co pociągało za sobą rezygnację z wygodnego życia. Kto tego nie robił, łatwo mógł paść ofiarą wroga.

Nieudolny wojownik mógł być potraktowany jak kobieta: „Ponieważ zaś Dakowie źle walczyli najpierw z Polakami, potem z Ba­starnami, pokarani zostali za gnuśność. Udając się spać, musieli z roz­kazu królewskiego kłaść głowy na miejscu nóg i posługiwać żonom tak długo, jak one przedtem posługiwały mężom, dopóki by nie zmyli hańby, którą okryli się na wojnie”.

Autor jednak nie krytykuje kobiet za ich zachowania, tylko mężczyzn niespełniających swoich powinności. Czasy, w których żył, ciągle nie zapewniały wystarczającego bezpieczeństwa. Wynikają więc te poglądy również z troski o zapewnienie warunków dla przetrwania w warunkach wojny, choć z pewnością znajdziemy nowocześniejszych, jeśli chodzi o koncepcję roli kobiet w społeczeństwie, pisarzy w tej epoce.

PIERWSZA DYNASTIA. KRAK I JEGO DZIECI

Jak autor widzi warunki minimalne dla trwania społeczeństwa, przed­stawia to w opowieści o działalności pierwszego legendarnego króla Polski Kraka (Grakcha): „Albowiem przed nim wolność musiała ulegać niewoli, a słuszność postępować krok w krok za niesprawiedliwością. I sprawiedliwe było to, co największą korzyść przynosiło najmożniejszemu. Atoli surowa sprawiedliwość nie od razu zaczęła władać. Odtąd jednak przestała ulegać przemożnemu gwałtowi, a sprawiedliwością nazwano to, co sprzyja najbardziej temu, co może najmniej”.

Końcowe określenie sprawiedliwości zostało zaczerpnięte z łacińskie­go tłumaczenia Platona. Zwróćmy uwagę, że nie chodzi tu o pełną sprawiedliwość. Władca, nie mogąc zapewnić pełnej sprawiedliwości na początku istnienia państwa, zadbał przynajmniej o jej podstawy, zapewniając ochronę najsłabszym. Warto jednak pamiętać, że dla mi­strza Wincentego to nie jest sprawiedliwość, lecz tylko jej niezbędne minimum.

Państwo stworzone przez Grakcha musiało najpierw zmierzyć się z wro­giem zewnętrznym, którym okazał się być smok mieszkający na jego terytorium. Opowieść o zabiciu smoka jest dość znana, warto jednak zwrócić uwagę na samą ofiarę działań obu synów Grakcha – smoka. Określony został przez kronikarza jako holofagus – całożerca – w kroni­ce holofagi stanowią odrębny rodzaj smoka, niespotykany zresztą we wcześniejszej literaturze przedmiotu. Późniejsi autorzy przejęli go od naszego kronikarza.

Dopiero po bratobójstwie, gdy jeden z synów Grakcha zabił drugiego i został za to wygnany, pojawia się pierwsza legendarna władczyni – Wanda. Jest to córka Grakcha, która w następstwie dramatycznych zdarzeń dochodzi do władzy. Jak wynika z dalszego opowiadania, kro­nikarz nie miał zbyt pochlebnej opinii o rządach kobiecych. Oto bo­wiem pewien władca Lemański (niemiecki) pragnie przejąć państwo Grakcha, uznając, że łatwo pokona kobietę. Ta jednak wychodzi mu naprzeciw. Wojownicy najeźdźcy odmawiają posłuszeństwa swojemu wodzowi. Władca Lemański zaś popełnia samobójstwo. Cała opo­wieść jest dla nas dosyć niejasna – spróbujmy ją wytłumaczyć. Władca Lemański rzuca się na swój miecz – popełnia rodzaj harakiri – pierwsze zresztą na tych terenach. Jaki jest motyw takiej decyzji? Zacznijmy od zachowania się jego armii. Dezercja w sytuacji, która wydawała się im zapewnić zwycięstwo, może być uznana za co najmniej dziwną de­cyzję. Tak jednak nie jest. Jeśli sięgniemy do legend historycznych Czechów – znajdziemy tam w Kronice Kosmasa analogiczną opowieść o Libuszy, córce dla odmiany Kroka, która podobnie jak jej siostry pa­rała się magią. Oczywiście miecz wojownika nic nie poradzi przeciwko magii – wojownicy postanowili zrezygnować z walki, bo się wystra­szyli magii. Ich wódz zaś postąpił zgodnie z zasadami dość uniwer­salnymi przez setki lat – dowódca armii, która się poddaje, popełnia samobójstwo.

WOJNA Z ALEKSANDREM MACEDOŃSKIM I LESTEK ŚLĄZAK

Inna historia wiąże się z późniejszym legendarnym władcą Lestkiem. Jest to okres, kiedy przychodzi młodemu państwu zmierzyć się z naj­większą potęgą – z samym Aleksandrem Wielkim. Tym, który pokonał wielką armię Aleksandra, był złotnik imieniem Lestek. Miał on być, według naszego kronikarza, prawdziwym złotnikiem, co ułatwiło mu wyprowadzenie w pole najeźdźcy. Odsyłam do opowieści o sposo­bie potraktowania posłów Aleksandra, którzy domagali się od Polski trybutu, a potem o pokonaniu wielkiej armii. Tu zwrócę uwagę na inny aspekt tej historii. Lestek Złotnik jest śląskim bohaterem i armia Aleksandra została zatrzymana na terenie Śląska. Zapewne w pier­wotnym podaniu na czele wroga stał inny władca, jednak bardzo po­pularna w Europie legenda Macedończyka sprawiła, że zajął on jego miejsce w tej opowieści.

O PIAŚCIE I POPIELU. GALL I WINCENTY

Zwracam na to uwagę, żeby uświadomić, że legendarne podania tego rodzaju występowały nie tylko w Wielkopolsce i Małopolsce, ale również w innych częściach budującego się państwa, odzwierciedlając ambicje polityczne jego elit. W tej kronice znajdziemy jeszcze jedno novum.

Wincenty opowiada nam dzieje Popiela (zwanego tu Pompiliuszem), przedstawia jego pochodzenie i przyczyny wygnania z kraju. Powo­dem miała być rodzinna zbrodnia – wymordowanie przez Popiela, jako konkurentów do władzy, swoich stryjów, którzy zresztą sami postawili go na czele państwa. Zapisana w kronice opowieść nie jest zapewne wymysłem naszego kronikarza, lecz została przejęta ze starszej legendy. Na ile ją Wincenty zmienił, nie potrafimy jednak określić.

Opowieść o Piaście i Popielu jest granicą między przeszłością legendar­ną i historyczną. O Popielu zatem kronikarz opowiada w księdze pierw­szej, o Piaście zaś w księdze drugiej. Zatem księga pierwsza zmieściła opowieści o dziejach poprzedników dynastii piastowskiej.

CZĘŚĆ HISTORYCZNA. OGÓLNA CHARAKTERYSTYKA

Ta ostatnia została przedstawiona w księgach II–IV. Księga druga i trze­cia mają formę dialogu, ostatnia zaś czwarta została zapisana w for­mie ciągłego opowiadania. Właściwą historię stanowią tu dla autora, jak się zdaje, księgi dialogowane. Księga czwarta omawia już sprawy współczesne kronikarzowi. Po co dialog w kronice?

Wyjaśnia to sam kronikarz: „Nikt jednak nie poczyta nam tego za [chęć] popisywania się, jeżeli w główny wątek opowiadania wpleciemy pewne wiadomości z dzie­jów obcych. Rozmyślnie nakazujemy sobie ich nie pomijać, zarówno dlatego, że podobne rade podobnemu, jak i dlatego, że tożsamość jest matką społeczności, wreszcie, aby zgoła nie zabrakło przedmiotu, na którym czytelnik mógłby się ćwiczyć”.

Podejmując próbę zestawienia za pomocą dialogu dziejów dynastii Piastów ze zdarzeniami z dziejów starożytnych, zaczerpniętych tak z historii biblijnej, jak z antycznej, odwołuje się kronikarz do teorii re­torycznej, która nakazywała wyszukiwać i zestawiać podobne zdarze­nia, przeszłe i współczesne, i na tym opierać ocenę tych ostatnich. Zwrócimy uwagę na kilka z nich. Wincenty w księdze drugiej więcej miejsca poświęcił dwóm zdarzeniom opowiedzianym już wcześniej przez Anonima tzw. Galla w jego kronice. Pierwszą jest opowieść o śmierci biskupa krakowskiego, późniejszego świętego Stanisła­wa, druga dotyczy sprawy walki Bolesława Krzywoustego z bratem Zbigniewem.

O ŚWIĘTYM STANISŁAWIE

Gall nam opowieści o śmierci Stanisława nie przekazał. Kilka uwag poświęcił jednak tej sprawie, więcej stawiając pytań niż udzielając od­powiedzi. Opowieść Wincentego, zanotowana przez niego wiele lat po opisywanych wypadkach, nie może zostać zweryfikowana, choć warta jest starannej analizy. Król, wedle kronikarza, po ucieczce na Węgry dokonuje tam żywota.

Zwróćmy uwagę na komentarz do tych zdarzeń, najpierw opowiadającego tę historię Mateusza, a potem komentujące­go opowieść Mateusza Jana: „Wkrótce potem Bolesław dotknięty niezwykłą chorobą zadał sobie śmierć, a syn jego jedyny, Mieszko, zginął otruty w pierwszym rozkwicie męskości. Tak to cały ród Bolesława poniósł karę za świętego Stanisła­wa, gdyż tak jak żaden dobry uczynek nie pozostaje bez nagrody, tak i żaden zły bez kary”.

Dość okrutna diagnoza Mateusza spotkała się z inną interpretacją Jana:  „Szkoda, że od Saula przynajmniej nie nauczył się, iż na dźwięk cy­try zdrowieją nawet obłąkani. Szkoda, że uszyma duszy uważniej nie wsłuchał się w słodkie dźwięki jego harfy. Błogosławieni, którym od­puszczone są nieprawości. I raz jeszcze rzekłem: wyznam, [nieprawość] a Tyś darował. Wyznaj ty, człowieku, nieprawości twoje, abyś został usprawiedliwiony. Zmazać gdy chcesz nieprawość, ukaż otwarcie prze­winę. Winy się bowiem wyzbywa, kto z płaczem wyznaje winę. Czyni cię winnym pogrzebana wina, odkryta wyzwala. Skóra ściśnięta żywi zakałę, otwarta wydala”.

Kronikarz dokonuje tu swoistego manewru. Daje najpierw interpreta­cję zgodną zapewne z osądem ówczesnych elit politycznych, po czym wprowadza czytelnika na poziom interpretacji chrześcijańskiej. Jest to nowy u nas sposób oceny wydarzeń politycznych. Cała opowieść warta jest naturalnie uważnej lektury, do której zachęcam.

BOLESŁAW KRZYWOUSTY I JEGO BRAT ZBIGNIEW

Historia starszego brata Bolesława Krzywoustego, Zbigniewa, była już wcześniej przedmiotem manipulacji politycznej w kronice Anonima Galla. Jak sobie poradził z nią Wincenty?

Zwrócę uwagę na kilka tylko zagadnień – co do reszty zachęcam do przeczytania opowieści kronikarza. Wincenty usunął dość dokładnie opowiedzianą przez poprzednika historię pielgrzymki pokutnej Krzy­woustego. Uznał jednak, że opowieść o występkach Zbigniewa wyma­ga odrębnej oceny, postawił go przed sądem i kazał odpowiadać za zdradę. Mowa oskarżyciela idzie po linii, wskazanej jeszcze w kronice Anonima Galla, wyliczania występków obwinionego, poczynając od momentu narodzin z nałożnicy. Na oskarżenie odpowiada w długiej przemowie sam Zbigniew. Przy pobieżnej ocenie jego wystąpienia może się wydawać, że łatwo sobie poradził z oskarżeniem. Jego obrona za­czyna się jednak w ten sposób: „Na sprawę, dostojni panowie, patrzeć należy, nie na człowieka, ponie­waż czynu pobudki zważyć wypada, nie człowieka naturę roztrząsać”.

Można by sądzić, że jest to rozumowanie prawidłowe. Teza ta jed­nak opiera się na swoiście rozumianej teorii retorycznej. Argumenty oskarżenia wyprowadzane z opisu charakteru sprawcy stara się obro­na w ten sposób odbić, żeby przerzucić dyskusję na samo zdarzenie. Dla słuchaczy i sędziów znających ówczesną teorię retoryczną takie stanowisko sugeruje słabość obrony. Oparcie oskarżenia na wcześniej­szych poczynaniach obwinionego było zgodne z ówczesną koncepcją człowieka, który stopniowo stawał się dzielnym lub występnym. Czy zatem popełnił zbrodnię, czy nie, można było wywnioskować z jego wcześniejszych – dobrych lub złych uczynków.

Jednak argumentacja Zbigniewa skutecznie, jak się zdaje, podaje w wątpliwość argumenty oskarżenia. Jeżeli przejdziemy teraz do wy­powiedzi drugiego z dyskutantów – Jana – to również i tu znajdziemy argumenty na rzecz Zbigniewa. Jaki jest ostateczny wyrok? Co mówi prawnik? „Wojownik, nawet który by się tęgo spisał bez pozwolenia zwierzchności, powinien być ukarany”.

Zatem Zbigniew, nawet gdyby mówił prawdę, działał bez pozwolenia dowódcy, czyli swojego brata, Bolesława Krzywoustego. Prawo rzymskie w takich razach domagało się kary śmierci. Wincenty nie rozwija tego, jak Zbigniew miałby być ukarany. Wydaje się zasadnym wątpić, czy kara wymierzona Zbigniewowi znajdowała aprobatę w oczach naszego kroni­karza. Odwołanie się do prawa rzymskiego oznacza wszak jednocześnie akceptację tez obrony. Wincenty zdaje się przyjmować, że oskarżony mówił prawdę. Wynika to może z tego, że odrzuca technikę argumen­tacji wyprowadzającą winę oskarżonego z oceny jego charakteru bądź z pochodzenia – skoro miał taki charakter lub był synem nałożnicy, to musiał popełnić zbrodnię.

Kronika mistrza Wincentego prowadzi nas ku głębszej refleksji nad uczynkami człowieka. Jak już pisałem, nasz kronikarz odwołuje się do dyskutowanej w jego epoce filozofii moralnej. Od swego mistrza Alana z Lille przejął taką definicję cnoty: „A ponieważ cnota jest sprawnością umysłu dobrze ukształtowanego, sprawność zaś ta jest właściwością prawie niewzruszalną”.

Pojawia się ona nieprzypadkowo w opisie cnót Bolesława Krzywoustego, głównego bohatera kroniki Anonima Galla i ojca patrona naszego kro­nikarza, księcia Kazimierza Sprawiedliwego.

WZÓR CNÓT KAZIMIERZ SPRAWIEDLIWY

Jednak prawdziwym wcieleniem cnót i jednocześnie najważniejszym bohaterem kroniki jest z pewnością Kazimierz Sprawiedliwy25. W po­chwałach tego władcy Wincenty odwołał się najbardziej do doktryn filozofii moralnej: „Natura bowiem utwierdziła go w cnotach politycznych, troskliwa zaś łaska wydoskonaliła w oczyszczających. Cokolwiek bowiem odnosi się do sprawiedliwości przyrodzonej i politycznej, umiarkowania, męstwa i roztropności, on i słowami zaleca, i przykładnym czynem okazuje. Nikt bowiem nie umie rzetelniej oddawać każdemu, co mu się należy, i nigdy w nikim w sposób bardziej niezawodny nie kwitła ani cnota sprawiedli­wości, ani rozum w sądzeniu”.

Mistrz Wincenty stara się łączyć koncepcję cnót jako pewnej sprawności wypracowanej przez bohatera z koncepcją nadającą im charakter cech wrodzonych bądź otrzymanych z łaski Boga. Nie on jeden miał z tym kłopoty. Umiejętność zrozumienia, co jest w tekście pochwałą, a co nią nie jest, wymaga również odwołania się do tej wiedzy. Oto jak kronikarz wychwala przeciwnika Kazimierza Sprawiedliwego, Mieszka Starego: „Zachwycały się nim kraje ościenne, sprzyjała mu zewsząd świetność władców, nawet najodleglejszych, rosła wszelka chwała zaszczytów, uśmiechał się cały wdzięk fortuny. Nigdy mu nie brakło ani spełniania się życzeń, ani wojennych tryumfów — pominąwszy czasy Kazimierza i jego synów. Uczestnik wszelkich szczęśliwości, jeżeli w ogóle [o rze­czach] doczesnych tak mówić można, wszelkie wyobrażenia o szczę­ściu przerastał [ciesząc się] znakomitym i licznym potomstwem płci obojga”.

Pochwały, którymi kronikarz obsypał władcę, dotyczą dóbr zewnętrznych, a nie cech charakteru. Tymczasem retoryczna pochwała laudatio wyma­gała odwołania się do posiadanych przez chwalonego bohatera cnót. Ten sposób myślenia spopularyzował wielki uczony i polityk z VI wieku Boecjusz w swoim dziele O pocieszeniu, jakie daje filozofia. Rozwija tam autor temat prawdziwego dobra, które może osiągnąć człowiek, przeciwstawiając go sukcesom zsyłanym przez los (fortuna). Dzieło Boecjusza było przez wiele lat podstawą wykształcenia inteligencji eu­ropejskiej. Wart sięgnąć do niego i zapoznać się z którymś z dostępnych tłumaczeń.

Kronika Wincentego na kilka stuleci stała się podstawowym wykładem historii Piastów. Była jednak czymś więcej: wprowadzała nowe zasady wartościowania czynów ludzkich, uczyła wybierać trudną prawdę zamiast łatwych ocen. W tym sensie pełniła podobną rolę jak dzieło Boecjusza.