Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Andrzej Dobosz doradza. Szkic towarzyskiego życia miasta Warszawy z drugiej połowy XIX stulecia przez L.P. (Leona Potockiego)


Rzecz zaczyna się w kolejnych salonach eleganckich stołecznych piękności. Autor jest urzeczony urodą swych bohaterek, nie umie jednak oprzeć się uczuciu smutku na widok zacierającej ich wdzięki i osuszającej serca emancypacji. Widomym jej objawem  jest nieustanne palenie cygar.

Głównym tematem rozmów jest pojawienie się w Warszawie, po dziesięciu latach życia na prowincji, małżeństwa Firlejów. Ta kochająca się para zachowuje się w dość dziwny sposób. Marię niewinna ciekawość przywiodła na bal, hołd powszechny ją na nim zatrzymał. Nazajutrz miłość własna popchnęła ją na drugi. Teraz następował bal za balem. Maria stała się ozdobą modnych salonów, duszą wszelkich zabaw, kwiatem towarzystw, władczynią mód, królową dobrego tonu. Nikt jednak nie śmiał się do niej zbliżyć, wejrzeniem odsuwała natrętnych. Hrabia przez kilka dni towarzyszył żonie. Potem oświadczywszy, że świat go nudzi, pozostawał w domu z  dziećmi.

Maria późno wracając, wtedy się budziła, gdy mąż z domu dla interesów wychodzić musiał. Kiedy wracał, najczęściej żony nie zastawał; jeździła za sprawunkami do sklepów, albo z niezbędnemi wizytami. Widywali się tylko czasami w porze objadowej. Po obiedzie hrabia szedł do swego pokoju. Maria przygotowywać musiała ubiór wieczorny.

Gdy karnawał się kończył, zaczęto myśleć o biednych. Co rok loterie fantowe, amatorskie teatra, koncerta, kostiumowe bale, kwesty, niosły zasiłek nędzy, ocierały łzy cierpiącym.

Na początku Wielkiego Tygodnia Maria oparta na ramieniu męża rozpoczęła pielgrzymkę, której celem było uzbieranie jak najwięcej pieniędzy dla ubogich a przy okazji poznanie wnętrz każdej klasy mieszkańców, poczynając od pałacu magnata do izdebki najuboższego nadwiślańskiego rybaka. Po odwiedzeniu kilku pomniejszych domów, paru sklepów, kwestujący wszędzie dobrze byli przyjmowani. Każdy dawał chętnie. Nie jedna kucharka idąca do miasta, z koszykiem dała grosz na ubogich, nie jeden biuralista zatrzymał się dobył sakiewki i wyjął z niej złotówkę. Jejmościanko, zawołała na Marię, przekupka ze straganu, proszę nas nie omijać. I kiedy  Czesław wynagradzając dobre serce straganiarki, chciał kupić u niej kilka jabłek, ta podkasawszy pięć spódnic, wydobyła kilka groszy – to dla ubogich, a to co Jegomość chciał kupić, niech będzie dla pani za fatygę, za to, że się tak męczy chodząc po bruku i na wysokie piętra.

Weszli do jednego z najmodniejszych sklepów. Kupiec wybiegł im naprzeciw, posadził na wygodnych krzesłach, półimperyała złożył na ofiarę. Tymczasem drzwi z jednej zwierciadlanej tafli niezamykały się na chwilę. Ściany sklepu otoczone mahoniowymi szafami za szkłem pełne były tureckich szali, aksamitów i najdroższych materii. Brązowe lampy po bokach, alabastrowe u sufitu, lustra, marmurowa posadzka wyłożona perskim dywanem, gotyckie kanapy i krzesła safianem wybite, zamieniały miejsce w komnatę modnej elegantki. Wychodzącą Marię kupiec odprowadził do drzwi, mówiąc, że za kilka dni wyjeżdża na targi do Lipska i czeka na jej zlecenia.

Pod jednym domem stał komornik w zielonym mundurowym surducie i stosowanym kapeluszu. Dwu obszarpanych drabów wynosiło zajęte sprzęty i odzienie – tu nie ma po co wchodzić, ktoś się odezwał. „Naszym obowiązkiem jest nieopuszczać żadnego miejsca” powiedziała Maria. Właśnie wynoszono ostatnią komodę z zupełnie  pustego pokoju. W następnym było już tylko łóżko z pościelą. Siedział na nim młody mężczyzna w szlafroku zastanawiając się nad marnością świata. Na widok wchodzących, zmieszany zerwał się z miejsca. Gdy dowiedział się o celu odwiedzin, wydobył z kieszeni dukata i ofiarowując,  do Marii powiedział: Wybaczy pani tak małą ofiarę, ale sama pani widzi, że straciłem tego ranka wszystko, są to tylko uratowane szczątki okrętu. Uratowałeś pan jeszcze kotwicę, odezwał się Czesław, kiedy nie tracisz serca, humoru, nadziei.

Napotkany pod drzwiami swej firmy pan Izaak, najbogatszy bankier w mieście, zaprosił do środka  i ofiarował talara. Gdy Maria wspomniała, że jego syn dał ich kilka, pan Izaak odpowiedział, że syn ma bogatego ojca, a on go nie miał.

Wstąpmy teraz do Julii – powiedziała Maria, dwunasta, może już nie śpi. Julia, pierwsza warszawska elegantka, słynna piękność, znana kokietka. Czy pani już wstała? Zapytała Maria kamerdynera. Pani jeszcze w łóżku, ale już przyjmuje – odpowiedział otwierając drzwi salonu. Mijając kilka pokoi, weszli do sypialni. Dzień dobry! Powiedziała Julia, przepraszam, że tak was przyjmuję, jestem słabą, migrena nieznośna, spać nie mogłam, a jeszcze tak rano.

Sypialny pokój modnej elegantki coś osobnego w sobie zawiera. Obraz Najświętszej Panny, dwa portrety familijne łączą myśl o Bogu z wspomnieniem o ludziach. Stół do pisania, gdzie brąz, kryształ, marmur, odłam z gotyckiego domu w Puławach przyciska różnobarwne papiery. Popiersie Napoleona obok statuetki królowej Wiktorii, chiński mandaryn, biust Kossutha Lany z żelaza obok księcia – prezydenta z gipsu, fotografia panny Rachel. Na kanapie leżał ubiór wczorajszy. Na okrągłym stoliku pierścionki, bransoletki, kolczyki, perły i wstążki pogniecione, niedopalone cygara.

– Kochana Mario – rzekła Julia do wchodzącej hrabiny – od wieków ciebie nie widziałam, ale powiedz mi szczerze jak znajdujesz ten czepek? Czy mnie w nim do twarzy?

Skoro Maria wspomniała o prawdziwym celu odwiedzin, Julia zawołała pokojówkę, by podała jej portmonetkę. Minęło kilka minut  nim ta znalazła ją pod stosem sukien na bocznym stoliku. Julia wysypała i wszystko, co w niej było, samo złoto, ofiarowała Marii.

Głowa zła, powiedział Czesław, schodząc ze schodów, ale serce dobre.

Na ulicy Piwnej w izbie dosyć obszernej, z zielonym piecem kaflowym, z komodą między oknami, na której stało kilka porcelanowych filiżanek, szklanki z białego szkła i metalowa cukiernica. W środku izby, na około okrągłego stołu przykrytego czystym obrusem siedział średniego wieku szewc w kurtce z szarego płutna, obok ośmioletnia ładna dziewczynka. Za nią starszy o trzy lata braciszek w szkolnym mundurku, dalej dwu czeladników, na prawo od majstra ochędożnie ubrana nie stara szewcowa rozlewała na talerze krupnik z kawałkami wołowego mięsa. Obok stał dzban piwa i napoczęty bochen chleba. Szewc wyjął ze skrzynki dwa złote, mówiąc:  Ludwisiu oddaj pieniądz tej ładnej pani, co kwestuje na uboższych od nas. Hrabia wychodząc ścisnął rękę majstra: Dziękujemy za dar pochodzący z serca, oby potrzeba nigdy nie zawitała w twoje progi, obyś w dzieciach znalazł pocieszenie i szczęście.

Przed pałacem księcia X. stał wąsaty Szwajcar w liberii, kapelusz z galonem i wielką laską. Czy książę w domu? Co tylko wyjechał. Czesław zauważył jednak księcia wyglądającego przez okno.

U senatorowej oddano pięć złotych w zapieczętowanej kopercie z napisem „ Na kwestę”.

W eleganckim, kawalerskim mieszkaniu przyjął kwestujących pan Alfred. Duży o trzech oknach salon wyłożony był dywanami. W oknach firanki. Boczne ściany okryte sztychami, przedstawiającymi najsłynniejsze wyścigi w Anglii i najsłynniejsze konie. Pomiędzy nimi Lola Montez. Środek pokoju zajmował stół palisandrowy, na nim dzienniki, albumy, książki, koń arabski z bronzu.

Alfred w jasno popielatym długim surducie, ponsowych safjanowych trzewikach, poczęstował hrabiego hawańskim cygarem po pięćdziesiąt groszy sztuka i zawołał siedzącego przy drzwiach czarnego pudla: „Peko, przynieś mi pieniądze”. Peko zniknął w drugim pokoju, wrócił z portmonetką w zębach, oddał ją jednak nie swemu panu a Marii. Co mam wziąć? Spytała. Wszystko – odpowiedział nie zupełnie wyraźnym głosem Alfred.

Zajdźmy do pana Ścibora – odezwał się Czesław. Już na klatce schodowej usłyszeli płacz i kobiece narzekania. W niewielkim, lecz nie bardzo biednie urządzonym pokoju, średniego wzrostu mężczyzna z oczami pałającymi gniewem, ciągnął za włosy po ziemi młodą kobietę, u nóg jego klęczącą. Panie Ścibor, co to znaczy? Zawołał Czesław. Ścibor wypuścił z rąk czarne włosy i roześmiał się. Nic – próbujemy scenę z Otella, kiedy murzyn wlecze żonę, aby ją udusić. Kwestujący z przykrym wrażeniem opuścili wnętrze, w którym zapewne często muszą się odbywać podobne dramatyczne chwile między artystą teatru a jego małżonką.

Przy końcu miasta, obok Cytadeli, w niewielkim ale schludnym dworku, w pokoju porządnie umeblowanym, Maria siadła na wygodnej kanapie, Czesław przypatrywał się kopersztychom na ścianie i książkom w mahoniowej szafce za szkłem zamkniętym. Gospodarz wyszedł do drugiego pokoju po pieniądze. Goście zobaczyli przez szparę różne stalowe narzędzia.

Pan jest zapewne doktorem chirurgii? Spytała Maria. Masz tyle różnych narzędzi. Tak – odpowiedział z dziwnym uśmiechem. Tyle, że leczę radykalnie cierpienia  duszy, przecinając jej więzy. Posyłam do lepszego świata. Podając pieniądze, rzekł „Jestem katem”.

Maria, nie tykając pieniędzy, uciekła z pokoju. Hrabia przyjął dar, pożegnał gospodarza, dogonił żonę, mówiąc: „Biedny! Czy to jego wina, że dziad, ojciec byli czem on jest, czem jego syn będzie? Jak los przykuwa kmiotka do gleby, tak jego przykuł los do katowskiego miecza”.

Potem następuje trzydniowy jarmark na wełnę, na Placu Krasińskich, gdzie na wielkich stołach leżą wory z wełną we wszystkich możliwych gatunkach, odcieniach i cenach. Na sąsiednich ulicach ton nadają szczęśliwi sprzedawcy. Nabywają prezenty do domu, posilają się, gawędząc o dochodach.

Po targach wełny następuje sezon wyścigów konnych. W lipcu zaczęły się wielkie upały. Wkrótce rozeszła się straszliwa wieść: epidemia cholery. Firlejowie najpierw chcieli schronić się na wsi, za radą lekarzy zostali w mieście, gdzie łatwiej znaleźć pomoc. Cholera wybierała ofiary na ślepo, choć częściej zapadali starsi, gorzej odżywieni. Firlejowie udali się na pielgrzymkę do Częstochowy podziękować za ocalenie, poczem na zawsze zniknęli z horyzontu życia towarzyskiego Warszawy, dożywając lat w swej wiejskiej posiadłości.

Szkic towarzyskiego życia miasta Warszawy z drugiej połowy XIX stulecia przez L.P. (Leona Potockiego) w POLONIE

◊◊◊

Digitalizację materiałów bibliotecznych w ramach projektu „Patrimonium – zabytki piśmiennictwa” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.

◊◊◊

Logotypy: Fundusze Europejskie, Rzeczpospolita Polska, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Unia Europejska Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego