Przegląd Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona/Blog

Karol Brendel, robotnik, lat 24, rana na lewym boku. Filip Adamkiewicz, czeladnik krawiecki, lat 42, rana na prawym boku. Marceli Paweł Karczewski, właściciel ziemski, lat 56, rana na lewym boku. Zdzisław Rutkowski, właściciel ziemski, lat 23, rana na lewym boku. Michał Arcichiewicz, uczeń gimnazjum, lat 17, jedyny w ubraniu zapiętym na piersi. Pięciu poległych. Pięć trupów, które stały się tematem jednych z najważniejszych obrazów w historii polskiej fotografii.

27 lutego 1861 r. w Warszawie miała miejsce kolejna z serii demonstracji patriotycznych, które z dzisiejszej perspektywy często postrzegane są jako zapowiedź powstania styczniowego. Pochód rozpoczął się pod kościołem na Lesznie, a jego celem miał być Pałac Namiestnikowski. Początkowo tłum ruszył z Leszna w kierunku ul. Długiej, a następnie w stronę Zamku Królewskiego. Na Placu Zamkowym doszło do pierwszych zamieszek. Części uczestników demonstracji udało się jednak przedostać na Krakowskie Przedmieście. Tam rosyjscy żołnierze oddali strzały w ich stronę. Zginęło pięciu demonstrantów: Brendel, Adamkiewicz, Karczewski, Rutkowski i Arcichiewicz. Ich ciała przeniesiono do Hotelu Europejskiego. Tam też zostały sfotografowane. Autorstwo zdjęć zwyczajowo przypisuje się Karolowi Beyerowi, ale nie ma pewności, kto w rzeczywistości zarejestrował te obrazy.

Tableau z fotografiami pięciu poległych, 1861 r.
Tableau z fotografiami pięciu poległych Karola Beyera, 1861 r.

148 lat później, około 3000 km na południowy-wschód, Nedā Āġā-Sulṭān – dwudziestosześcioletnia studentka filozofii – wysiadła z samochodu, którym jechała ze swoim nauczycielem muzyki. Utknęli w korku. Było gorąco. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza i popatrzeć na jedną z demonstracji, która odbywała się w Teheranie po zwycięstwie Mahmūda Ahmadinezhāda w wyborach prezydenckich. Padły strzały. Āġā-Sulṭān osunęła się na ulicę. Po chwili z jej ust zaczęła wypływać krew. Całe zdarzenie zostało uchwycone na trzech amatorskich filmach zrobionych telefonami komórkowymi i umieszczone później na YouTube.

Projekty realizowane przez kolektyw Slavs&Tatars uczą, że między najnowszą historią Polski i Iranu można odnaleźć zaskakująco wiele związków. Na przykład słynny niedźwiedź Wojtek, który walczył wraz z polskimi żołnierzami pod Monte Cassino pochodził z Iranu, a Isfahan – trzecie największe miasto w kraju z uwagi na liczbę przebywających w nim podczas wojny polskich uciekinierów ze Związku Radzieckiego – nazywane było „miastem polskich dzieci”. Książki wydawane przez artystów pokazują również, że można w przekonujący, aczkolwiek przewrotny sposób zestawiać ze sobą irańską rewolucję z 1979 r., polskie przemiany z 1989 r. i protesty, które miały miejsce w Teheranie w 2009 r. Slavs&Tatars w publikacji 79.89.09 zwracają uwagę m.in. na znaczenie męczeństwa dla współczesnej irańskiej polityki. Trudno zaprzeczyć, że kategoria ta jest niezwykle ważna również w Polsce. Oko wyszkolone na lekturze książek kolektywu może bez większego trudu doszukać się analogii między ofiarami warszawskich protestów z 1861 r. i niepokojów, które miały miejsce sześć lat temu w Teheranie. Kluczowe jest męczeństwo ofiar oraz fakt, że jego źródłem był przypadek. Zwykły ludzki pech. Byli oni mniej – jak Brendel, Adamkiewicz, Karczewski, Rutkowski i Arcichiewicz – lub bardziej – jak Āġā-Sulṭān – przypadkowymi ofiarami politycznego terroru. Ich los mógł spotkać każdego, kto był obecny tam i wtedy. Nieszczęśliwie padło akurat na nich. Żadna z tych osób nie była liderem politycznym, ani postacią rozpoznawalną za życia. Ich legendę stworzyła śmierć, jej dokumentacja i to, że w danej chwili istniało społeczne i polityczne zapotrzebowanie na powstałe w ten sposób obrazy.

Tableau z fotografiami pięciu poległych Karola Beyera, 1861 r.
Tableau z fotografiami pięciu poległych Karola Beyera, 1861 r.

Zdjęcia pięciu poległych – dystrybuowane zarówno jako pojedyncze portrety, jak i fotograficzne montaże stworzone na ich podstawie – bardzo szybko zaczęły być dostępne w Warszawie, a niedługo potem również w innych miastach. Stały się ikonami oporu i cierpienia w „sprawie narodowej”, a ich posiadanie było swoistą deklaracją patriotyzmu. Obrazy te odegrały też dużą rolę w agitacji na rzecz powstania styczniowego. Materiały wideo pokazujące śmierć Nedy Āġā-Sulṭān obiegły cały świat za pośrednictwem telewizyjnych kanałów informacyjnych i – co dziś nie robi już na nas wrażenia, ale wtedy było jeszcze precedensem – mediów społecznościowych. Stopklatki przestawiające jej zakrwawioną twarz stały się też niemal natychmiast ważnym elementem irańskich protestów – demonstranci wykorzystywali je do tworzenia masek i transparentów.

Zdjęcia pięciu poległych otwierają w historii fotografii wielki rozdział pełen trupów mniej lub bardziej pokancerowanych i w różnym stopniu uwznioślonych lub poniżonych przez obiektyw. Niektórzy twierdzą, że są to w ogóle pierwsze zdjęcia tego rodzaju w historii medium, inni, że pierwsze wykonane w Europie. Najbardziej rozpoznawalne fotografie tego typu powstały później. Egzekucja cesarza Maksymiliana – brata Franciszka Józefa I osadzonego na tronie Meksyku przez Francuzów – której jednym z symboli stało się zdjęcie zakrwawionej i poszarpanej kulami koszuli monarchy miała miejsce 6 lat później. Komunę Paryską i słynne fotografie martwych ciał komunardów od demonstracji z 27 lutego dzieli cała dekada.

Koszula cesarza Meksyku Maksymiliana I (fot. François Aubert, 1867, ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art).
Koszula cesarza Meksyku Maksymiliana I (fot. François Aubert, 1867 r., ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art).

Ujęcia pokazujące umierającą Nedę Āġā-Sulṭān należą do epoki cyfrowych mediów. W międzyczasie zdążył się narodzić i obumrzeć fotoreportaż wojenny – gatunek, który przez dekady karmił zachodnią kulturę wizualną setkami ciał uchwyconych w „decydujących momentach” śmierci i dziesiątkami produkował fotograficzne ikony przedstawiające ginących hiszpańskich żołnierzy czy rozstrzeliwanych partyzantów Wietkongu. Zaskakująco dużo w sposobie funkcjonowania tego rodzaju obrazów pozostało jednak bez zmian. Już w 1861 r. – dzięki relatywnie wydajnym technikom reprodukcji zdjęć – mogła powstać nowoczesna, fotograficzna ikona dająca się szybko rozpowszechniać i wykorzystywać w doraźnych sporach politycznych.

Jedną z najbardziej gorzkich lekcji płynących z patrzenia na ikony cierpienia jest to, że mimo całego zawartego w nich dramatyzmu, są to obrazy z ograniczoną datą ważności. Kiedy podczas jednej z edycji Miesiąca Fotografii w Krakowie w ramach projektu „Fotoikony w Polsce” prezentowane były zdjęcia wskazane przez krytyków, artystów i kuratorów jako obrazy ikoniczne, fotografia pięciu poległych nie budziła większego zainteresowania. W żaden sposób nie mogła się równać ze zdjęciem transportera opancerzonego stojącego w czasie stanu wojennego pod kinem Moskwa, czy portretem Kozakiewicza wykonującego swój słynny gest.

Nigdy wcześniej w historii ludzkości śmierć pojedynczej osoby nie była oglądana przez tak wielu świadków. Nie zmienia to jednak faktu, że sześć lat po śmierci pamięć o Nedzie Āġā-Sulṭān niemal całkowicie się rozmyła. Taki sam los czeka zapewne tych, których zdjęcia jeszcze niedawno wyświetlały się na ekranach naszych komputerów i smartfonów: owinięte w bandaże ciało Mohameda Bouaziziego, którego samospalenie zapoczątkowało falę protestów w Tunezji, a potem Arabską Wiosnę, czy ofiary kijowskiego Majdanu. Z czasem polegli i męczennicy zamieniają się w coraz bardziej anonimowe, zwyczajne trupy.